Выбрать главу

— Postaram się. A co pani robi?

Murchison znowu westchnęła.

— Porównuję serię powiększonych skanów tkanki mózgowej DBDG i innych ras z pańskim mózgiem w nadziei znalezienia jakichś różnic albo anomalii, które wyjaśniłyby, jak pan robi to, co robi. Albo innych odpowiedzialnych za to czynników. Nie spodziewam się znaleźć mózgowego ośrodka czynienia cudów, ale muszę spróbować. A teraz proszę spać.

Kilka minut później sama jednak podjęła rozmowę.

— Jest pan pewien, że powiedział nam wszystko? Nie było żadnych wypadków, drobnych, wręcz trywialnych, które uznał pan za niewarte wzmianki? Na przykład takich jak ta historia z zębami? A co z kontaktami z chorymi, zarówno u pana w domu, jak i w pracy? Historia choroby nie wspomina ani słowem o tym, jaki pan ma zawód ani co robił. Miał pan kontakt ze zwierzętami innymi niż koty? Takimi, które były chore albo przeszły chorobę. I czy były…?

— Myśli pani o moich owcach? — spytał Hewlitt.

— Mogą być owce. Proszę o nich po kolei opowiedzieć.

— Trochę ich wiele na taką opowieść.

— Jest pan pasterzem? — spytała. — Nie myślałam, że w obecnych czasach jeszcze istnieją. Słucham.

— Nie byłem, ale trafiają się — odparł Hewlitt. — Pasterstwo jest rzadkim, wąsko wyspecjalizowanym i dobrze płatnym zawodem, szczególnie, gdy ktoś pracuje dla mnie. Odziedziczyłem interes rodzinny po dziadkach. Mój ojciec był ich jedynym synem i wolał służbę w kosmosie. Gdy zginął w katastrofie, zostałem ostatnim z Hewlittów. W historii choroby nie ma o tym wzmianki, bo na Ziemi chyba wszyscy wiedzą, kim jestem i co robię. Prowadzę Hewlitt Tailor.

— Chyba powinno to zrobić na mnie wrażenie? — spytała Murchison. — Przykro mi, ale nie urodziłam się na Ziemi.

— Podobnie jak blisko dziewięćdziesiąt procent obywateli Federacji — powiedział Hewlitt. — Nie czuję się urażony. To niewielka, ale bardzo ekskluzywna kompania odzieżowa, która zaopatruje całą Ziemię i Księżyc. Dostarcza ręcznie szyte ubrania robione na specjalne zamówienie, zawsze z oryginalnych, ręcznie tkanych tweedów albo najlepszej czesanej wełny. W dobie tanich syntetyków niektórzy gotowi są wydać majątek na nasze ubrania. Czasem próbują nawet wręczać łapówki, aby trafić na listę oczekujących. Jednak mimo bardzo wysokich cen zysk nie jest ogromny. Musimy sami utrzymywać stada owiec i innych zwierząt, z których pozyskuje się runo. Niektóre to gatunki chronione. Strzyżemy je co jakiś czas, a surowiec trafia do tkalni, które dostarczają nam materiał. Nie uwierzy pani, ile może kosztować utrzymanie takich zwierząt i zapewnienie im opieki weterynaryjnej. W ramach obowiązków odwiedzam nasze farmy i pastwiska oraz badam jakość wełny przed strzyżeniem. Ale dbamy o owce na tyle, aby nie chorowały, zatem nie o to chodzi. Ta informacja raczej się nie przyda, prawda?

— Chyba nie — zgodziła się Murchison. — Ale to ciekawe. Będziemy musieli nieco się nad tym zastanowić.

— Nie jestem też krawcem, tylko nienagannie ubranym szefem firmy. Oczywiście poza tym czasem, gdy paraduję w szpitalnej koszuli.

Murchison uśmiechnęła się i pokiwała głową.

— Wszyscy zastanawialiśmy się, dlaczego tak mało pilny pacjent jak pan trafił do naszego szpitala. Teraz rozumiem, że mogło dojść do tego za sprawą któregoś z pańskich wysoko postawionych klientów. Na przykład znanego lekarza, który chciał się dostać na listę oczekujących.

— Niemniej na pewno nie miał wystarczających wpływów, aby załatwić mi statek w rodzaju Rhabwara — rzekł Hewlitt. — Czy naprawdę jestem aż tak ważny?

Brak reakcji Murchison uświadomił mu, że nie uzyska odpowiedzi.

— Dość już pytań — stwierdziła z uśmiechem. — Pacjencie Hewlitt, może pan nawet liczyć owce, jeśli pan chce, ale proszę spać.

Spoglądała na niego, aż zamknął oczy. Potem usłyszał, że znowu zaczęła stukać w klawiaturę. Poza tym na statku panowała cisza, tylko gdzieś z części dziobowej dobiegały przez kanały wentylacyjne odległe, ledwie słyszalne głosy załogi. Normalnie pewnie w ogóle nie dałoby się ich wychwycić. Minuty dłużyły się Hewlittowi niby godziny. Starał się o niczym nie myśleć, ale nie mógł zasnąć. Łóżko było bardzo wygodne, on jednak wiercił się ciągle i ciągle coś było nie tak. W końcu uznał, że nie ma, co dłużej się męczyć.

— Nie śpię — powiedział, otwierając oczy.

— Przez ostatnie dwie godziny odczyty twierdziły to samo — przyznała Murchison, pokrywając irytację uśmiechem. — Ale zawsze to miło uzyskać werbalne potwierdzenie. I co mam z panem zrobić?

Pytanie było retoryczne i nie próbował na nie odpowiadać.

— Nie mogę panu niczego podać, czyli środki nasenne odpadają. Rhabwar nie ma kanałów rozrywkowych, bo nasi pacjenci rzadko mają ochotę na rozrywkę. Za godzinę zmieni mnie Danalta. Może pan spędzić resztę nocy, podczas gdy nasz kolega będzie zmieniał kształty, ale nie wiem, czy to najlepszy pomysł. Najciekawszym materiałem, jaki mamy na pokładzie, są chyba dzienniki z poprzednich operacji. Mogę puścić je panu na głównym ekranie. Znajdzie pan też trochę informacji, które mogą się przydać podczas jutrzejszej odprawy na Etli.

— I zasnę przy tym?

— Bardzo wątpliwe — odparła. — Proszę unieść oparcie, aż będzie pan widział cały ekran bez zginania karku. Dobrze? To zaczynamy…

Przed wejściem na pokład Hewlitt miał czas, aby połączyć się z biblioteką i poprosić o podstawowe informacje o Rhabwarze, wiedział już więc, że to specjalny statek szpitalny przeznaczony do akcji ratunkowych w próżni. Jego zadaniem było odnaleźć rozbitków i udzielić im wszelkiej niezbędnej pomocy. Powstał głównie z myślą o nieznanych jeszcze Federacji rasach. Gdy sygnał przychodził z możliwej do rozpoznania jednostki, prościej było wysłać statek z rodzinnej planety załogi, z lekarzami tej samej rasy i stosownym sprzętem.

Rhabwar przyjmował na pokład tych, o których nic wcześniej nie wiedziano. Była to trudniejsza, a czasem również bardziej niebezpieczna praca. Obcy mógł być nie tylko ranny, ale i niezdolny do logicznego myślenia. Niekiedy przerażony, w szoku albo zagubiony. Ten i ów wpadał w panikę na widok całkiem nieznanych istot, które spieszyły mu na ratunek. Dlatego właśnie w załodze Rhabwara znajdował się ekspert od obcych technologii oraz specjaliści od pierwszych kontaktów. No i lekarze.

Poza misjami specjalnymi statek pełnił zwykłe dyżury, reagując na normalne wezwania o pomoc. Czasem chodziło o uszkodzone jednostki, czasem o klęski ogarniające całe planety. Relacje z misji były wciągające, chociaż — bywało — jeżyły też włos na głowie. W zdecydowanej większości wymagały nietypowych rozwiązań.

Hewlitt słyszał, jak Murchison mówiła wcześniej do Naydrad, że obecna okaże się zapewne najdziwniejsza i najmniej niebezpieczna ze wszystkich.

Słuch ogólnie miał dobry, przy innych okazjach dowiedział się, zatem trochę o problemach, które załoga napotkała podczas poprzednich wypraw: o istotach zwanych Dewatti, o ciężarnym Gogleskaninie imieniem Khone, o Niewidzących i ich niewiarygodnie dzikich sługach, Obrońcach Nienarodzonych. Niewiele zrozumiał z tych wzmianek, które teraz zaczynały się układać w pewną całość. Widział obrazy zniszczonych statków i dryfujące w próżni wraki ze zwłokami na pokładach. Zobaczył też najróżniejsze, ledwie żywe istoty zajmujące łóżka na tym pokładzie, w tym i jego łóżko.

Murchison miała rację. Przy tym nie można było zasnąć. Starał się nawet nie mrugać za często, aby czegoś nie stracić. Nie zauważył ani przybycia Danalty, ani wyjścia Murchison. Przestał się wpatrywać w ekran dopiero wtedy, gdy zapalono światła. Chwilę później ekran pociemniał, a Hewlitt poczuł podmuch skrzydeł Prilicli, który unosił mu się nad głową.