Jako istota nad wyraz czuła na cudze emocje Prilicla zawsze starał się tak postępować, aby nie zrobić ani nie powiedzieć niczego, co mogłoby u kogoś wywołać złość albo niepokój. Sam by wtedy ucierpiał. Pułkownik był wprawdzie bardzo daleko, jednak odruch był chyba u Prilicli silniejszy. Z drugiej strony, jak kilka razy już zauważył Hewlitt, skrzydlaty potrafił niekiedy naginać prawdę do swoich potrzeb. Zdaje się, że to była jedna z tych sytuacji.
— Major Stillman stawi się w śluzie statku za trzy godziny — oznajmił pułkownik. — Czy jest coś, czego ode mnie oczekujecie, doktorze?
Prilicla nie zdążył się nawet odezwać, gdy połączenie zostało przerwane.
— Mógłbym was tam zaprowadzić i bez pomocy Stillmana — powiedział Hewlitt. — A swoją drogą, dlaczego chcecie zajrzeć do domu? Tak naprawdę, nie biorąc pod uwagę tej uprzejmej formułki, którą usłyszał pułkownik.
— Gdybyśmy zrezygnowali z pomocy miejscowego oficera Korpusu, przyjacielu Hewlitt, pułkownik byłby pewien, że próbujemy coś ukryć — wyjaśnił Prilicla. — A tymczasem niczego nie ukrywamy, bo sami nie wiemy nawet, co by to mogło być. Może poza naszym zakłopotaniem. Nie mam żadnych istotnych powodów, aby odwiedzać dom, jeśli nie liczyć nadziei, że może coś komuś tam przyjdzie do głowy. Albo się przypomni. Wyczuwam twoje niedowierzanie połączone z niezadowoleniem. Być może oczekiwałeś konkretniejszego powodu, ale naprawdę nie mam pojęcia, co tam znajdziemy. Jeśli cokolwiek. A teraz powróćmy do zasadniczej odprawy…
Może i nie wiedzą, czego szukają, pomyślał Hewlitt, ale są jak nikt wyposażeni i przygotowani do wszelkich poszukiwań. Z jego autotranslatora dobiegała w zasadzie zwykła mowa, ale przez nasycenie terminami fachowymi była dlań w znacznej części niezrozumiała. Nie odzywał się, więc, aż w pewnej chwili usłyszał dolatujący z głośnika komunikat.
— Tu łączność. Przyszły materiały obiecane przez pułkownika Shech-Rara. Co z nimi zrobić?
— Daj je, proszę, na nasz ekran, przyjacielu Haslam. Najpierw raport z wypadku — rzekł Prilicla i podleciał nieco niżej, aż podmuch wzburzył włosy Hewlitta. — Proszę cię, byś pozostał z nami, przyjacielu Hewlitt, ale jeśli uznasz, że cokolwiek w tym materiale burzy twój spokój, albo nie będziesz chciał słuchać naszych rozmów na ten temat, możesz w każdej chwili wrócić do łóżka i włączyć ekran akustyczny.
— To się zdarzyło bardzo dawno temu — odparł Hewlitt. — Dziecku nie wszystko się mówi. Dziękuję, ale sądzę, że mogę zostać.
— Będę wyczuwał twoje prawdziwe reakcje, przyjacielu Hewlitt — dodał Prilicla. — Proszę zaczynać, przyjacielu Haslam.
Raport otwierały reprodukcje zdjęć rodziców Hewlitta pochodzące z akt Korpusu. Zdziwił się, ujrzawszy ich w tym wieku, który on już osiągnął. W pamięci przechowywał obrazy ojca i matki znacznie większych i starszych niż on. Tutaj spoglądali poważnie w obiektyw aparatu. Obok przewijały się dane na ich temat. Nie widywał ich takimi, całkiem bez uśmiechu. Chwilę później pojawił się szczegółowy raport przedstawiający przebieg katastrofy ślizgacza. Wspomnienia zaczęły wracać…
Ojciec był zbyt zajęty, aby na niego spojrzeć, matka jednak uśmiechnęła się, powiedziała, aby się nie bał, przeszła nad oparciem fotela drugiego pilota do tyłu i usiadła obok niego. Przytuliła go mocno, drugą ręką zapinając wokół obojga pas bezpieczeństwa. Za szybami kabiny wirowały pokryte lasem góry i niebo. Drzewa były coraz bliżej, dawało się już dostrzec pojedyncze gałęzie. Nagle matka pchnęła go do przodu, praktycznie składając we dwoje na swoich kolanach, i wcisnęła jego głowę między swoje piersi. Poczuł silny wstrząs i ślizgacz został odrzucony na bok. Rozległ się ogłuszający trzask i jęk rozdzieranego metalu. Chłopiec poczuł deszcz na twarzy. I silny prąd powietrza. Spadał.
Pamiętał jeszcze eksplozję bólu w chwili, gdy uderzył o ziemię, ale to było wszystko. Potem ujrzał dopiero kogoś z zespołu ratunkowego wezwanego automatycznym sygnałem alarmu. Mężczyzna pytał go, gdzie jest ranny.
Według raportu osłona kabiny ślizgacza została przeszyta na wylot przez wierzchołek drzewa i zawieszona na jednym z najwyższych konarów. Kadłub spadł na ziemię i stoczył się po zboczu jakieś czterdzieści pięć metrów, aż wreszcie rozpadł się i zapalił. Mokra od padających przez ostatnie dni deszczów roślinność nie zaczęła się nawet tlić, ogień nie dotarł, zatem do leżącego wyżej siedmioletniego Hewlitta. Raport przedstawiał jeszcze szczegółowe dowody zebrane w czasie śledztwa, ale Prilicla pominął je na razie, przekazując kapitanowi Fletcherowi. Na końcu znajdował się fragment poświęcony autopsji ofiar i temu, co zrobiono z ich ciałami.
Jego rodzice odnieśli rozległe obrażenia i wiele wskazywało na to, że umarli, zanim jeszcze ogień ogarnął wrak. Na pewno zaś nie odzyskali przytomności. Hewlitta znaleziono we wstrząsie, ale poza tym całego i zdrowego, i uznano, że małe plamy krwi na jego ubraniu musiały być krwią matki. Mimo to trzymano go dziewięć dni na obserwacji w szpitalu, a potem przekazano babce, która przybyła, aby go zabrać oraz wydać dyspozycje w sprawie ciał jego rodziców.
Nie pozwoliła mu ich zobaczyć. Teraz zrozumiał, dlaczego. Kremacja tylko dokończyła to, co zaczął pożar szczątków ślizgacza.
Nagle poczuł ukłucie dawnego, ale nigdy niezaleczonego bólu wywołanego stratą. Żal powrócił niczym rozległa, ciemna pustka. Spróbował opanować swoje uczucia ze względu na Priliclę, który zaczął się nieco zataczać w powietrzu. Odsunął przykre wspomnienia, aby skupić się na reszcie raportu.
— Dziękuję, przyjacielu Hewlitt — powiedział empata i podjął zasadniczy wątek. — Jak widać, raport zdaje relację ze stanu zdrowia ocalonego i dalszego medycznego postępowania, które wobec niego podjęto. Opisuje jego zachowanie podczas dziewięciu dni spędzonych w szpitalu i możemy się przekonać, że nawet bardzo młody Hewlitt sprawiał lekarzom kłopoty. Zaczęły się w chwili, gdy oficer medyczny, kapitan Telford, przepisał chłopcu doustne środki uspokajające. Pacjent nie był ranny, ale zdradzał oznaki silnego wyczerpania i stresu wywołanego utratą rodziców. Nie mógł przez to spać. Jego organizm zareagował na podanie środków nietypowo: bólami brzucha, trudnościami z oddychaniem i wysypką w dolnych partiach klatki piersiowej i pleców. Zanim kapitan ustalił przyczyny, objawy ustąpiły. Przepisano inne środki i na wszelki wypadek najpierw podano minimalną ich dawkę. Tym razem chwilę po zastrzyku doszło do zatrzymania akcji serca, które trwało dwie minuty i sześć sekund. Towarzyszyły mu zaburzenia pracy układu oddechowego. Później wszystkie objawy znowu ustąpiły, najwyraźniej bez jakichkolwiek długofalowych skutków. — Prilicla wskazał widoczne u dołu podsumowanie. — Jak widzicie, doktor Telford zdiagnozował wówczas reakcję hipoalergiczną o nieznanej przyczynie i zabronił dalszej medykacji. Zamiast tego zajęto się problemami emocjonalnymi, podejmując terapię słowną. Prowadziła ją pewna starsza pielęgniarka, która zbliżała się do emerytury. W jej ramach pozwalano dziecku wydatkować wiele sił w zabawie, aby zmęczone nie myślało o przykrych rzeczach. Uznano też, że może odwiedzać innych pacjentów i rozmawiać z nimi. Dotyczyło to również oficerów służby kosmicznej, którzy zawsze mieli wiele do powiedzenia…
— Ta pielęgniarka była dla mnie bardzo miła — wtrącił się Hewlitt. Mówił cicho, nie kryjąc smutku, którego nie czuł od lat. — A co do opowieści, teraz rozumiem, że niektóre z nich mogły nie być prawdziwe. Niemniej terapia zadziałała i… Przepraszam, że przerwałem, doktorze. Nie chciałem wspominać głośno.
— Nie przepraszaj, przyjacielu Hewlitt. Twoje wspomnienia są dla nas bardzo cenne — rzekł Prilicla i po chwili wrócił do sprawy. — Mamy tu wpis porucznika chirurga Telforda, który nie był w stanie pojąć przyczyn tak tajemniczych i nietypowych reakcji na dwa proste, szeroko stosowane środki uspokajające. Mimo prób nie udało mu się ustalić, jaki obecny w nich czynnik okazał się tak silnym alergenem. Potem miał już pan odlecieć na Ziemię, a doktor Telford nie widział istotnych powodów, by zatrzymywać w szpitalu ogólnie zdrowe dziecko. A teraz, czy ktoś ma coś do powiedzenia o raporcie?