— Jak pan sobie życzy — odparł Prilicla. — Jakie instrukcje otrzymał pan od pułkownika?
— Mamy najpierw zajść do domu. Jego obecni mieszkańcy pracują w bazie i dostali wolne na resztę dnia. Powinni już niebawem być u siebie. Należy liczyć się z trudnościami, jeśli będziecie chcieli porozmawiać z dentystą. Doktor Hamilton wizytuje obecnie inną bazę na kontynencie Yunnet i nie wróci wcześniej niż za trzy dni. W razie pilnej potrzeby mam jednak skontaktować się z nim i natychmiast ściągnąć go z powrotem. Potem mamy się udać do rozpadliny, gdzie możemy zostać, jak długo uznacie za stosowne.
Poszli na pełną współpracę, pomyślał cynicznie Hewlitt. Na tyle szybko i z takim entuzjazmem, żeby dać nam jak najmniej czasu na przygotowanie.
Dom prawie się nie zmienił, poza wejściem, które zostało powiększone. Zamiast schodów pojawiła się wygodniejsza dla Tralthańczyków rampa. Gospodarze czekali już na nich na zewnątrz. Stillman, który musiał chyba dobrze ich znać, przedstawił parę jako Crajarrona i Surriltora. Z oczywistych powodów powitanie nie objęło uścisków dłoni. Wnętrze, kiedyś tak znajome, wyglądało teraz całkiem obco.
Usunięto większość ścian działowych i niemal wszystkie krzesła i fotele używane przez mniejsze rasy. Tralthańczycy, którzy wcale nie siadali, lubili rozległe przestrzenie. W kącie widniała wyściełana niecka przypominająca posłanie, z którego korzystał na oddziale pacjent Hossantir. W przeciwieństwie do pustej podłogi ściany zostały niemal przesłonięte półkami z książkami i dyskami, obrazami i tkanymi kilimami, które zapewne coś przedstawiały, oraz stożkowatymi donicami z aromatyczną roślinnością.
Prilicla od razu przeprosił za najście i lądowanie statku szpitalnego nieopodal domu. Hewlitt szukał tymczasem słów, aby jakoś skomplementować gospodarzy.
— Przeprosiny nie są konieczne, doktorze Prilicla — powiedział Crajarron, machając zbywająco macką. — Jest pan pierwszym Cinrussańczykiem, którego spotykamy, i bardzo nam miło z tego powodu. Możemy was czymś ugościć? Coś do picia, do jedzenia? Nasz syntetyzator żywności ma programy pozwalające na przyrządzanie dań obcych.
— Nie, dziękujemy — odparł Prilicla. — Już jedliśmy.
Murchison, Stillman i Hewlitt spojrzeli dziwnie na empatę, który musiał przecież wyczuwać, że pozostałym burczy w brzuchu. Z drugiej strony nie skłamał, bo nie powiedział, kiedy jedli ostatnio.
— Przybyliśmy przeprosić za lądowanie wynikające z potrzeby przeprowadzenia ponownego śledztwa w sprawie wypadku, który zdarzył się, gdy przyjaciel Hewlitt był dzieckiem. Mieszkał wówczas z rodzicami w tym domu. Skoro już tu jesteśmy, postanowiliśmy odwiedzić znane mu miejsce. Wyprowadzał się stąd w wielkim pośpiechu oraz niemiłych okolicznościach tuż po katastrofie i nie wie, co się stało ze zwierzęciem, które żyło tu z jego rodziną. Byli do siebie bardzo przywiązani.
Teraz Hewlitt spojrzał ze zdumieniem na resztę. Stillman był w naturalny sposób zdziwiony, bo nie mógł o niczym wiedzieć. Murchison wręcz przeciwnie — chyba oczekiwała czegoś podobnego. Ale przecież jego kotka musiała umrzeć już wiele lat temu. Dlaczego więc Prilicla w ogóle o nią pytał?
Crajarron zwrócił dwoje oczu w kierunku Hewlitta.
— Czy chodzi o niewielkie, pokryte futrem stworzenie o ograniczonej inteligencji noszące imię Snarfe? Z początku zostało adoptowane przez inną ziemską rodzinę, ale nie chciało u niej zostać i wróciło do dawnego domu. Gdy się tu wprowadziliśmy, znaleźliśmy je krążące po budynku i ogrodzie. Potem dowiedzieliśmy się, że w niektórych sytuacjach stworzenia te przywiązują się mocno do miejsca. Okazało się całkiem przyjazne. Kiedy zaczęliśmy karmić je właściwymi pokarmami, nauczyło się upominać o jedzenie, wspinając się po naszych nogach. Zostało, zatem z nami.
Hewlitt zamrugał gwałtownie. Pamiętał przyjaciółkę jako kociaka, nigdy, zatem nie widział jej dorosłej. I już nie zobaczy… Crajarron wydał jednak serię dziwnych, sykliwych dźwięków, których autotranslator nie przełożył. Hewlitt dopiero po chwili skojarzył je z tralthańskimi próbami miauczenia. I nagle Snarfe stanęła w drzwiach salonu i podeszła wolno do Hewlitta.
Wszyscy milczeli jak zaklęci, gdy kotka spojrzała na niego i zaczęła krążyć wokół jego nóg, ocierając się o kostki i łagodnie machając długim, puszystym ogonem. Tego komunikatu nie trzeba było tłumaczyć. Hewlitt pochylił się, wziął ją na ręce i przytulił. Gdy przesunął palcami od czoła po grzbiet, stworzenie wyprężyło się lekko i zamruczało.
— Snarfe — powiedział Hewlitt. — W życiu nie sądziłem, że cię jeszcze zobaczę. Jak się miewasz?
Prilicla podleciał bliżej.
— Jej emocje są charakterystyczne dla bardzo wiekowej i zadowolonej istoty, która nie cierpi na żadne fizyczne dolegliwości ani nerwice. Gdyby mogła mówić, powiedziałaby, że ma się dobrze i chce, byś dalej robił to, co robisz. Przyjaciółko Murchison, wiesz, czym się zająć.
— Tak, oczywiście — powiedziała patolog, wyjmując skaner. — Mogę? — spytała, patrząc na gospodarzy, i zwróciła się do Hewlitta. — Nie zaszkodzi jej to, proszę tylko przez parę chwil trzymać ją nieruchomo. Nagram wszystko dla późniejszych badań.
Snarfe musiała uznać, że to jakaś nowa zabawa, bo dwa razy zamachnęła się na skaner łapą bez pazurów. Potem wróciła do pieszczot, Murchison zaś spokojnie dokończyła badanie.
— Chce pan odzyskać swoją własność, Ziemianinie Hewlitt? — spytał Crajarron.
Gospodarze skierowali na niego wszystkie szypułki oczne i Hewlitt nie musiał być empatą, aby zrozumieć, że pewne kontakty międzygatunkowe potrafią nabierać z czasem szczególnego znaczenia.
— Dziękuję za pytanie, ale nie — odparł, stawiając Snarfe na podłodze. — Ona wyraźnie nie chce być gdzie indziej. Jestem wam bardzo wdzięczny, że się nią zaopiekowaliście i że mogłem odświeżyć dawną przyjaźń.
Atmosfera natychmiast się rozluźniła. Prilicla zaczął latać równo i prosto, Snarfe wskoczyła jednemu z Tralthańczyków na masywne kolana. Pogrążyli się w rozmowie, którą kilka minut później przerwał podwójny sygnał komunikatora.
Był to doktor Hamilton.
— Przepraszam, że nie mogę zjawić się osobiście, doktorze Prilicla — powiedział. — Stillman na pewno wyjaśnił już panu, że przebywam w Vesparze, na kontynencie Yunnet. To jeden z minusów faktu, że jestem tu jedynym stomatologiem specjalizującym się w szczękach obcych. Jak mogę wam pomóc?
Prilicla zaczął wyjaśniać sprawę, gospodarze zaś, nie chcąc przeszkadzać, przenieśli się w róg pokoju i włączyli ekran akustyczny. Hewlitt wpatrywał się w komunikator, próbując przypomnieć sobie twarz lekarza, ale pamiętał jedynie dłonie wystające z mankietów białego fartucha. Pewnie w ogóle nie widział wówczas oblicza dentysty wystarczająco dokładnie, aby zachowało się we wspomnieniach.
— Owszem, pamiętam to zdarzenie — powiedział stomatolog. — Nie dlatego, aby było takie ważne, ale był to jedyny przypadek, kiedy musiałem usuwać mleczaki. Powinny same wypaść. Uznałem, że chłopak ma nazbyt bujną wyobraźnię i jest zarazem zbyt lękliwy, by wyjąć sobie te zęby palcami, jak robi to większość dzieci. Matka przyprowadziła go więc do mnie. Chodziło o zbyt drobny zabieg, żeby stosować znieczulenie, pacjent miał zresztą w karcie adnotację, aby ze względu na nierozpoznaną alergię nie podawać mu środków przeciwbólowych.
— Nadal staramy się ją zidentyfikować — oświadczyła Murchison. — A co z zębami? Badał je pan po ekstrakcji?
— Po co? — spytał Hamilton ze śmiechem. — To były zwykłe mleczaki. Poza tym, o ile zna pani ten ziemski zwyczaj, chłopiec chciał je z powrotem z powodów finansowych.