Выбрать главу

— Czy jest jeszcze cokolwiek, co pamięta pan w związku z tym zabiegiem, przyjacielu Hamilton? — spytał Prilicla. — Bez względu na to, jak dziwne czy nieistotne mogło się to wydawać?

— Niestety, nie. Nigdy więcej nie widziałem tego chłopca, zatem reszta pierwszych zębów wypadła mu pewnie normalnie.

Hewlitt ledwo słyszał koniec rozmowy, bo nagle przypomniał sobie jeszcze coś a propos zębów. Coś, co wypłynęło z głębin pamięci wywołane słowami dentysty. Wcześniej nikomu o tym nie mówił, bo uznano by, że sobie coś wymyśla. Już jako dziecko nie cierpiał, gdy zarzucano mu nadmierną wyobraźnię.

— Przyjacielu Hewlitt — rzekł Prilicla, podlatując bliżej — twoje emocje wskazują na pewną irytację, zastanowienie i coraz większe zakłopotanie. Chyba coś przed nami ukrywasz. Proszę, powiedz, co to jest. Nie będziemy się śmiali, a nowe dane zawsze mogą się przydać.

— Wątpię, ale proszę…

Gdy mówił, tylko jedna Naydrad wydała jakiś dźwięk.

— Doktor Hamilton o tym nie wspomniał — powiedział Prilicla, kiedy Hewlitt skończył. — Czy pokazywałeś mu te zęby albo rozmawiałeś o całej sprawie z kimkolwiek?

— Nie obejrzał porządnie zębów, zanim mi je oddał. Poza tym to było trudno dostrzec. Było ich tylko pięć czy sześć, bladozielonych, długich na jakiś cal. W każdym zębie. W drodze powrotnej trzymałem je w garści, ale nie pokazałem nikomu. Nim wróciłem, zniknęły. Pewnie wywiał je podmuch klimatyzacji pojazdu. Wiem, nie wierzycie mi.

Murchison roześmiała się.

— Przepraszam, ale trudno uwierzyć w coś tak dziwnego, niespotykanego, niczym niepotwierdzonego i nieprawdopodobnego zarazem. Nie może nas pan o to winić.

Prilicla zadrżał lekko.

— Obiecałem, że nie będziemy się śmiać z przyjaciela Hewlitta, który jest pewien, że mówi nam prawdę.

— Wiem, że on jest pewien, do licha! — rzuciła Murchison. — Ale co by to miało być? Włosy w zębach?

Tym razem Stillman podjął się zmiany tematu, aby zażegnać konflikt. Ostatecznie był specjalistą od kontaktów międzykulturowych.

— Doktorze Prilicla, udamy się teraz do wąwozu? — spytał.

Hewlitt poczekał, aż wyjdą na zewnątrz.

— To na pewno Snarfe. Byłem tego pewien od chwili, kiedy ją zobaczyłem. I wiem, że ona też mnie poznała. Nie potrafię tego opisać… To niesamowite.

— Twoje odczucia wobec tego zwierzaka były bardzo złożone — powiedział empata. — Nigdy jeszcze nie doświadczyłem podobnej reakcji emocjonalnej i nie byłbym zdziwiony, gdybyś poprosił Tralthanczyków o możliwość zabrania zwierzęcia. Ale cieszę się, że wybrałeś najlepsze w tej sytuacji rozwiązanie… Przyjaciółko Murchison, coś cię trapi. O co chodzi?

— O tego kota — mruknęła Murchison, oglądając się na dom. — Moi rodzice uwielbiali koty i w domu była ich zawsze, co najmniej dwójka, można, zatem powiedzieć, że trochę je znam. Wiem, że przeciętny czas życia kota to czternaście lat, niekiedy więcej, ale dwadzieścia cztery… To naprawdę niezwykłe, że Snarfe jeszcze żyje. Doktorze Stillman, jest pan pewien, że to ziemski kot, a nie jakiś tutejszy długowieczny odpowiednik tego gatunku?

— Całkiem pewien. Gdy ekipy kontaktowe przybyły na Etlę, nikt nie miał wątpliwości, że zostaną tu dłużej, i Korpus zgodził się, aby rodziny przywiozły swoje rzeczy osobiste. W jednym wypadku uczyniły wyjątek również dla kota. Kilka tygodni po przylocie okazało się, że była to ciężarna samiczka, która urodziła sześcioro młodych. Wszystkie znalazły domy. Snarfe to jeden z tamtych kociaków.

— Ale dlaczego zwykły ziemski kot żyje już prawie dwa razy tyle, ile wynosi średnia?

— Też często się nad tym zastanawiałem — odparł Stillman po przejściu kilku kroków. — Przypuszczam, że tutaj nie miał po prostu kontaktu z różnymi kocimi chorobami, które występują na Ziemi. Miejscowe patogeny nie mogą przecież na niego działać. Nic mu praktycznie nie zagraża, oprócz wypadków, no i starości.

— Wiemy, że Snarfe zdarzył się poważny wypadek, ale doszła do siebie. Ciekawa teoria, doktorze, ale gdzie dowody? Co z innymi kociętami z tego miotu?

— Obawiałem się, że pani spyta. Jeden zginął pod ciężarówką. Pozostałe zmarły naturalną śmiercią, ze starości. Prawie dziesięć lat temu.

— Aha… — mruknęła Murchison.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

— Przyjacielu Hewlitt, na początek proponuję się udać do miejsca, w którym przeszedłeś przez ogrodzenie — powiedział Prilicla, przerywając dłuższą chwilę ciszy. — Jeśli jesteś gotowy, prowadź, proszę.

Po drugiej stronie płotu zaczęli brodzić w wysokiej, grubej trawie, która bardzo przypominała ziemską, o ile ktoś nie przyjrzał jej się bliżej. Wkoło polatywały owady zbyt małe, aby było widać jakąkolwiek różnicę, po błękitnym niebie zaś płynęły zwykłe, pierzaste obłoki. Stillman dotrzymywał mu kroku, ale nie odzywał się, reszta natomiast była za daleko, aby dało się słyszeć ich słowa. Zapewne rozmawiali o nim, pomyślał Hewlitt ze złością, albo szukali psychologicznych i klinicznych implikacji jego ostatniej fantazji.

— Z początku nie byłem pewien, doktorze Stillman, ale teraz już pana rozpoznaję — rzekł Hewlitt w nadziei na konwersację, która oderwałaby go od niewesołych rozmyślań. — Wtedy wydawał mi się pan znacznie wyższy, ale dla czterolatka każdy dorosły jest chyba olbrzymem. Poza tym nie zmienił pan się wiele.

— Ja nie pamiętam pana wcale — powiedział lekarz i z uśmiechem poklepał się po brzuchu. — Pan urósł i ja poniekąd także.

— Mieliśmy chyba szczęście, odnalazłszy pana tutaj. Myślałem, że Korpus Kontroli przemieszcza ludzi po całej galaktyce.

— Cieszę się, że mogłem tu zostać — stwierdził Stillman.

Przeszli ze trzydzieści kroków i Hewlitt zaczął się już zastanawiać, czy nie uraził jakoś oficera, gdy tamten jednak się odezwał.

— Obecna sytuacja na Etli należy do tych złożonych, ponieważ miejscowi są do nas w gruncie rzeczy bardzo podobni. Przy kontaktach z istotami, które sporo się od nas różnią, łatwiej o wzajemną tolerancję. Tutaj zaś musimy odkręcać pewien stan świadomości, który został kiedyś zaszczepiony tubylcom przez ich imperatora. Wmawiano im, że ciągle coś im grozi, i rozwijano w nich powszechną ksenofobię. Ciągle jeszcze przychodzi nam pokazywać im wszystkim, że obcy nie są wprawdzie tacy jak oni, ale nie muszą też być od razu źli czy dobrzy. Że po prostu są inni. Nawet w pańskich czasach w bazie było już kilku przedstawicieli innych ras poza Ziemianami. Chodziło o pokazanie tubylcom, że różne istoty mogą pracować i żyć razem. Niekiedy wysyłano ich nawet z wizytami. Pojawiali się, jako oficjalnie zaproszeni goście, na imprezach sportowych, zwiedzali to czy tamto, przy czym także ich oglądano. No i rozmawiali z dziećmi w szkołach, co chyba było najważniejsze. Obecnie na jednego Ziemianina lub innego obcego przypada w bazie trzech Etlan, można więc powiedzieć, że program przyniósł pewne efekty. Wiele komplikuje wszakże fakt, że wszyscy oni, chociaż mili i kulturalni, są jednak bardzo dumni, my zaś czasem zapominamy, z jak bardzo odmiennymi istotami mamy do czynienia. No i łatwo o nieporozumienia. To właśnie, oraz naturalny brak ogłady, jest powodem, że Shech-Rar nie jest zachwycony tym, że cała grupa obcych zaczyna mu się nagle w nieznanym celu kręcić po planecie. Nie chodzi o nic osobistego. To była tylko skrócona wersja wykładu, który przedstawiam regularnie nowo przybyłym oficerom Korpusu.

Hewlitt nie wiedział, co mógłby odpowiedzieć. Słyszał, że pozostali doganiają ich z wolna, ale chyba nie byli zainteresowani ich rozmową. Cisza trwała do chwili, gdy Stillman zaśmiał się krótko i podjął wątek.