Выбрать главу

— Może to bez znaczenia, ale Hewlitt spał właśnie pod tym czymś — oznajmił Stillman. — Wtedy interesowałem się tylko stanem chłopca i nie patrzyłem na nic więcej.

— Dziękuję, doktorze — powiedziała Murchison, podchodząc szybko do Fletchera. — Danalta, Naydrad, dopóki nie dowiemy się, co to jest, zajmujcie się okazami.

Drżący nadal Prilicla przysiadł na ziemi obok nich.

— Wszystkie rejestratory włączone, przyjacielu Fletcher. Jesteś już gotowy?

Kapitan działał jak zwykle precyzyjnie i bez pośpiechu, opisując wszystko, co widział i robił. Hewlitt zaczął się nawet zastanawiać, czy jego głos nagrywany jest na wypadek, gdyby ów przedmiot miał nagle wybuchnąć. Jednak nikt nie próbował się odsuwać. Nawet niezwykle ostrożny Prilicla trzymał się ich gromadki i nie wyglądał na zaniepokojonego. W końcu Hewlitt też do nich podszedł.

Według Fletchera obiekt był pusty, miał prawie trzy metry długości i pół metra średnicy oraz dwa zestawy trójkątnych stabilizatorów, z których cztery znajdowały się w środkowej i cztery w tylnej części. Zewnętrzna powierzchnia nosiła ślady działania wysokich temperatur. Udało się również wykryć słabe ślady radioaktywności, całkiem niegroźne, ale wskazujące na to, iż przedmiot znajdował się krótko w pobliżu źródła silnego promieniowania. Napędzany był przez pojedynczy silnik na paliwo chemiczne, którego zbiorniki zajmowały trzy czwarte wnętrza. Analiza resztek paliwa oraz obliczenia masy wskazywały, że zasięg pocisku wynosił od dziewięćdziesięciu pięciu do stu dziesięciu kilometrów.

W pobliżu środka ciężkości znajdowały się dwa otwory z zamocowanymi na zawiasach osłonami. Oba były otwarte, pierwszy w odległości około metra od drugiego. Wystawały z nich cztery mocno zniszczone wiązki kabli, co sugerowało, że pocisk miał opadać i zapewne lądować miękko na bliźniaczych spadochronach. Szczątków samych spadochronów nie było nigdzie widać, bo jak powiedział Fletcher, ich tkanina musiała już dawno spłonąć albo się rozpaść.

— Sam czubek jest zdejmowany. Pierwsze dwadzieścia pięć centymetrów odchyla się w dół — relacjonował. — Zapewne otworzył się podczas lądowania i został potem wypełniony ziemią i trawą. Poza mechanizmem zamka widzę tu jakąś przegniłą wyściółkę. Przednia część, w której zwykle znajduje się głowica, też wydaje się grubo wyściełana, poza cylindryczną przestrzenią o średnicy jakichś dwunastu centymetrów biegnącą wzdłuż osi podłużnej obiektu na długości trzech czwartych metra. Znajduje się tam dwunastocentymetrowy krąg z tworzywa, z przodu czymś osłonięty, z tyłu przechodzący w krótki pręt… co wygląda jak mechanizm mający wypchnąć cylindryczny pojemnik na zewnątrz. Podczas lądowania musiało dojść do awarii, ponieważ tłok przemieścił się tylko o połowę długości, tak, że pojemnik nie wysunął się całkowicie, a potem, w jakiejś nieustalonej chwili, został częściowo zniszczony.

Fletcher pracował w rękawicach, które były dla niego jak druga skóra. Wpatrując się w ekran skanera, wsunął dłoń do otworu.

— Poza milionami robaków w środku znajdują się drobiny materiału przypominającego szkło i… tak… teraz widzę tego więcej. Szklane kawałki są wymieszane z ziemią. Każdy wydaje się z jednej strony gładki, z drugiej zaś zmatowiały, pokryty brunatnym nalotem. Mam pobrać próbkę?

— Tak! — zawołała Murchison, opadając obok niego na kolana.

Hewlitt nie słyszał jeszcze takiego zniecierpliwienia w jej głosie. Fletcher podał jej drobny przedmiot, który został od razu wsunięty do przenośnego zestawu analitycznego. Wszyscy czekali bez słowa na odczyt.

— Tak, to gruby i bardzo mocny plastik o właściwościach szkła — powiedziała Murchison do Fletchera. — Kształt i rodzaj krzywizny sugerują, że pierwotnie była to część jakiegoś niedużego pojemnika albo buteleczki. Jeśli pominąć ślady owadzich odchodów, jego zewnętrzna powierzchnia jest całkiem czysta i bardzo gładka. Osad na powierzchni wewnętrznej wygląda na rodzaj syntetycznej odżywki. Kiedyś był to zapewne roztwór, który potem wysechł. Będę potrzebowała więcej takich odłamków i nieco czasu na badania w naszym laboratorium pokładowym, aby ocenić, dla jakiej formy życia była przewidziana ta odżywka. Na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że naczynie zawierało organizm albo organizmy wraz z odpowiadającym tej formie życia środowiskiem.

Fletcher miał już sięgnąć po kolejny fragment, gdy nagle zamarł i spojrzał na Stillmana.

— Doktorze — spytał — czy Etlanie używali kiedykolwiek broni chemicznej albo biologicznej?

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Hewlitt odruchowo cofnął się o krok i oblał potem, chociaż wcale nie było gorąco. Pozostali tymczasem ani drgnęli. Albo brakowało im wyobraźni, w co trudno było uwierzyć, albo sytuacja naprawdę nie była niebezpieczna. Na wszelki wypadek cofnął się jednak jeszcze bardziej.

— Z tego, co wiemy, to nie — odparł Stillman. — Nie ma żadnych zapisków, aby taka broń została użyta podczas ich wojen planetarnych, a w kosmosie byłaby całkiem nieskuteczna. Poza tym ten świat i tak był chory. Owszem, naukowcy imperium mogli opracować coś takiego w tajemnicy i spróbować użyć w trakcie desperackiej obrony pod sam koniec wojny, ale nie sądzę, by do tego doszło. Lista ofiar walk z tamtego okresu jest dość dokładna. Można na niej odnaleźć cały katalog ran i obrażeń, ale nic więcej.

Przerwał na jakiś czas, aby Fletcher mógł przekazać Murchison trzy kolejne kawałki.

— Tak czy owak, broń chemiczna i biologiczna jest tak skonstruowana, aby uwolnić zawartość głowicy podczas uderzenia o ziemię albo opadania na cel. Ten pocisk miał lądować na spadochronach, mechanizm uwalniający zawiódł i ładunek nie został uwolniony, dopóki coś weń nie uderzyło.

— Coś albo ktoś — rzekł Prilicla.

Po kolei odwrócili się i spojrzeli na Hewlitta, który był tak samo jak oni zdumiony słowami empaty.

— Sugeruje pan, że Hewlitt spadł prosto na to coś i uwolnił zawartość — powiedział Stillman. — Może, nie wiem. Leżał obok, ale było za ciemno, a ja byłem zbyt zajęty, by dostrzec cokolwiek więcej, na przykład drobiny szkła. Poza tym etlańskie patogeny nie mogą oddziaływać na nikogo spoza planety. Wszyscy to wiemy. Zresztą on wygląda, jakby nie przechorował w życiu ani jednego dnia.

Prilicla zadrżał lekko, jak zwykle, gdy miał wyjaśniać komuś błąd w myśleniu.

— Przyjaciel Hewlitt ma za sobą długą historię bardzo szczególnej choroby — powiedział. — Choroby, która dotąd opiera się leczeniu. Z tego powodu nie udało się postawić diagnozy, bardzo zróżnicowane symptomy zaś przypisywano zwykle zaburzeniom emocjonalnym. Ustaliliśmy tylko tyle, że chodzi o szczególnie silną alergię na stosowane przez nas medykamenty. Jesteśmy pewni, że nie zagraża to jego życiu, jeśli nie będzie przyjmował doustnie leków, brał zastrzyków czy stosował środków inaczej jeszcze wchłanianych przez organizm. Jednak kliniczny obraz jest mocno niejasny.

Stillman pokręcił głową i wskazał pocisk.

— I myślicie, że to pomoże go rozjaśnić?

Prilicla zadrżał, być może znowu pod wpływem własnych myśli, ale nie odpowiedział.

— Przyjacielu Stillman, wyczuwałem, że byłeś głodny i że podobnie jak inni chętnie przyjąłbyś poczęstunek w domu Tralthańczyków. Odmówiłem jednak, wiedząc, że syntetyzer pokładowy Rhabwara został niedawno przeprogramowany przez samego głównego dietetyka Gurronsevasa i lepiej będzie zjeść na statku. Czy zechcesz teraz przyjąć zaproszenie na obiad?

— Tak, chętnie.