— Wyczuwam jeszcze narastającą ciekawość u jednego z członków naszego zespołu. Przyjacielu Fletcher, o co chodzi?
— O to — odparł kapitan, wskazując rakietę. — Muszę przyjrzeć się bliżej mechanizmowi wprawiającemu w ruch tłok. Wydaje się zbyt skomplikowany jak na zadanie, które miał wykonać, ale na razie wolałbym go nie rozbierać. Danalta potrafi wytworzyć wyspecjalizowane kończyny, które pozwolą nam zbadać go szczegółowo od środka. Nie chciałbym okazać braku subordynacji, doktorze, ale sądzę, że sam pan czuje, iż ciekawość jest u mnie w tej chwili silniejsza niż głód.
Prilicla zaświergotał melodyjnie w niskich rejestrach.
— Dobrze, wy dwaj macie wymówkę. Przyjaciółko Murchison, chcesz się przyłączyć do buntowników?
Patolog pokręciła głową.
— Nic więcej tu nie zdziałam — rzekła. — Osad to syntetyczna odżywka nadająca się potencjalnie dla całego szeregu ciepłokrwistych tlenodysznych. Jest tam też ileś organizmów, ale nie wiem, które pochodzą z wnętrza ampułki, a które pojawiły się tam później. Pełna analiza możliwa będzie dopiero na statku. Oczywiście po obiedzie.
Prilicla wzleciał ponad skraj urwiska. Blask słońca mienił się w jego skrzydłach wszystkimi kolorami tęczy. Po chwili zniknął, odlatując w kierunku statku. Fletcher i Danalta zabrali się do pracy, pozostali ruszyli w drogę powrotną.
Empata chyba bardzo się spieszy, pomyślał Hewlitt. Pierwszy raz widział, aby Prilicla zachował się w ten sposób. Prawie nieuprzejmie.
— Czasem żałuję, że nie umiem latać — rzekł Stillman do Murchison, która wspinała się obok niego. — Albo, chociaż tego, że pozwoliłem, aby tyle mnie przybyło na stare lata.
Patolog uśmiechnęła się uprzejmie. Odezwała się dopiero na samej górze.
— Kapitanie Stillman, odpowie pan na pewne pytanie?
— Bardzo oficjalnie pani o to pyta. To znaczy, że pytanie też będzie takie. Owszem, jeśli będę w stanie.
— Dziękuję — powiedziała Murchison i zrobiła trzy długie kroki przez wysoką trawę. — Podczas ostatniego powstania musiało się zdarzyć coś bardzo dziwnego. Znam to, co zostało opublikowane, ale gdy próbowałam drążyć sprawę, trafiłam na ograniczenie dostępu nałożone przez Korpus Kontroli i pozwalające badać pewne źródła tylko naukowcom, którzy, jak wiadomo, nigdy nie spieszą się z publikacją swoich prac. Oficjalne uzasadnienie jest takie, że ponieważ etlańskie światy zostały przyjęte do Federacji, ewentualne ujawnienie wszystkich szczegółów związanych z przyczynami powstania utrudniłoby asymilację tych kultur, szczególnie gdyby temat wzięli na warsztat łowcy tanich sensacji z popularnych stacji rozrywkowych. Usłyszałam, że odnosi się to zwłaszcza do tego świata, gdyż świeże są tu jeszcze rany po zbrodniach wojennych poprzedniego rządu i nie należy ich rozdrapywać. Ale, o jakie dokładnie zbrodnie chodzi? Czy były to może eksperymenty z bronią chemiczną albo biologiczną przeprowadzane na żywych, myślących istotach? Gdybyśmy to wiedzieli, nasze śledztwo zapewne nabrałoby rumieńców. A może i panu nie wolno o tym rozmawiać?
Stillman potrząsnął głową.
— Nie, proszę pani. Mogę rozmawiać o tym z każ dym, kto nie zrobi z informacji niewłaściwego użytku. Ale i w tym wypadku pod klauzulą tajemnicy lekarskiej, ponieważ imperator i jego rodzina, która tworzyła krąg doradców, byli bardzo chorzy. Chciałaby pani spytać o coś jeszcze? — dodał. — Może coś prostszego, co nie będzie wymagało paru godzin wykładu i grzebania się w bardzo niemiłych szczegółach?
Murchison poczekała, aż dotarli do rampy wejściowej Rhabwara.
— Tak. Wiadomo panu coś o tym, aby Snarfe zbłądziła kiedykolwiek na dno tej rozpadliny?
Kapitan Fletcher i Danalta, którzy okazali się bardziej ciekawi niż głodni, słuchali opowieści Stillmana przez komunikatory. Była to długa odpowiedź na pierwsze pytanie Murchison. Słuchali tym chętniej, że podobnie jak Hewlitt, nie byli obecni w Szpitalu podczas najsłynniejszego epizodu tamtej wojny, którym był zmasowany atak floty Etlan na Szpital Kosmiczny Sektora Dwunastego.
— Z czysto politycznych względów Korpus Kontroli nie nazywa tamtego konfliktu wojną — powiedział Stillman, rozluźniając pas podtrzymujący kilt, by ulżyć pełnemu brzuchowi. — Sama wizja Imperium, obejmującego pięćdziesiąt światów schowanych w niezbadanym rejonie galaktyki i deklarujących otwarcie wrogość wobec nieprzygotowanej na to Federacji, uznana została za zbyt niepokojącą, aby ją eksponować. Oficjalnie historia odnotowuje tylko jedną wojnę kosmiczną, która rozegrała się między Orligią i Ziemią. Jej zakończenie dało początek Federacji Galaktycznej. Od tamtego czasu powszechny stał się pogląd, że próba uzyskania czegokolwiek poprzez kosmiczny konflikt jest ekonomicznie nieopłacalna. Zbyt wiele niezamieszkanych planet czeka na kolonistów, aby warto było wydawać środki na zdobywanie już zamieszkanych. Owszem, w wypadku choroby struktur władzy albo całej kultury mogłoby dojść do napaści na inny świat tylko w celu jego zniszczenia. Niemniej takie cywilizacje nie osiągają zwykle etapu długodystansowych lotów kosmicznych, o kolonizacji nie wspominając. Zwykle wcześniej uczą się współpracy, zrozumienia dla innych i tego, jak żyć w pokoju. Uznajemy, zatem za aksjomat, że każda nowa rasa znająca podróże międzygwiezdne musi być wysoce cywilizowana. Imperium Etlańskie było dla Korpusu zaskoczeniem. Dopuszczono możliwość, że jest ono wyjątkiem od reguły, i do czasu dokładnego ustalenia wszystkiego zarządzono blokadę informacyjną, aby nie zdradzić Etlanom położenia światów Federacji. Ostatecznie okazało się to słuszne. Równocześnie przygotowywano środki, aby zażegnać niebezpieczeństwo, poznając od podszewki ich kulturę. Dlatego właśnie skłonni jesteśmy uznawać nasze działania wobec Etli raczej za policyjne niż jakiekolwiek inne.
— Ale przecież te setki jednostek, które walczyły wokół Szpitala, strzelając z czego popadnie, to była prawdziwa bitwa, nie zamieszki! — powiedziała Naydrad. — Był pan tam?
— Tak — odparł Stillman tonem na tyle poważnym, że można było wyczuć w nim wagę jego wspomnień. — Byłem młodszym lekarzem na Vespasianie, gdy zderzył się z etlańskim frachtowcem, i pomagałem dostarczyć rannych do Szpitala. Gdy Conway, który był wówczas najstarszym zdolnym do pełnienia obowiązków lekarzem, zobaczył, że wyszedłem z tego tylko z paroma draśnięciami, powiedział, że bardzo brakuje im personelu, i posłał mnie od razu na jeden z oddziałów dla obcych. Centralny translator został uszkodzony i szalenie trudno było się porozumiewać… Tak czy owak, to mogło wyglądać jak wojna, ale oficjalnie mówi się o akcji policyjnej z wykorzystaniem ciężkiego sprzętu.
W trwającej chwilę ciszy Hewlitt spojrzał na Murchison, a potem na Priliclę, który w typowy dla siebie sposób reagował na przykre wspomnienia wielu osób. Hewlitt wcale im tej pamięci nie zazdrościł.
— Kłopoty zaczęły się, kiedy jeden z waszych byłych pacjentów, bardzo energiczna istota imieniem Lonvellin, odkrył planetę, którą potem nazwaliśmy Chorą, czyli Etlę — rzekł Stillman, kręcąc powoli głową.
— Znam sprawę Lonvellina — przerwał mu Prilicla. — Był pacjentem starszego lekarza Conwaya. Pomagałem odczytywać jego emocje, gdy był nieprzytomny. Przepraszam, przyjacielu Stillman. Słucham dalej.
— Po wypisaniu ze Szpitala Lonvellin wsiadł na prywatny statek i wznowił poszukiwania pewnego świata, który miał się znajdować w niezbadanej części Mniejszego Obłoku Magellana. Wcześniej słyszał o tym świecie pewne pogłoski. Mimo klasy fizjologicznej EPLH, masywnego ciała i groźnej naturalnej broni Lonvellin był wysoce inteligentny, bardzo altruistyczny, wybitnie długowieczny i nader niezależny, co pozwalało sądzić, że poradzi sobie w każdej trudnej sytuacji. Szczególnie, że specjalizował się w uzdrawianiu kultur, które zeszły z możliwych do zaakceptowania torów rozwoju. Wszyscy zdziwili się, zatem, gdy pewnego dnia Lonvellin zwrócił się do Korpusu Kontroli z prośbą o specjalistyczną pomoc w pracach nad pewną nowo odkrytą kulturą. Na znalezionym przez Lonvellina świecie panowały bardzo złożone stosunki społeczne, medycznie zaś tkwił w epoce barbarzyństwa. Przed podjęciem działań, które mogłyby uzdrowić sytuację, trzeba było przeanalizować sprawę pod względem możliwości zapewnienia mieszkańcom opieki zdrowotnej. Lonvellinowi zależało przede wszystkim na zebraniu na miejscu informacji przez osobniki klasy DBDG, przy czym najchętniej widział w tej roli Ziemian. Wyjaśnił, że tubylcy należą do tej samej klasy i równocześnie okazują wrogość wobec wszystkich istot, które wyglądają odmiennie, co bardzo utrudniło mu działanie. Materiały zebrane podczas wielomiesięcznych obserwacji i nasłuchu kanałów łączności pozwoliły ustalić, że planeta zwana przez mieszkańców Etlą była niegdyś kwitnącą kolonią, która podupadła na skutek epidemicznego rozprzestrzeniania się różnych chorób, obejmujących sześćdziesiąt pięć procent populacji. Istnienie małego, ale nadal funkcjonującego portu kosmicznego dawało nadzieję, że widok Lonvellina nie wywoła wstrząsu, ponieważ koncepcja spadających z nieba obcych nie powinna być na Etli niczym nowym. Lonvellin chciał odegrać rolę niezbyt rozgarniętego przybysza, który musiał wylądować gdzieś dla dokonania napraw na swoim statku. Do tej pracy potrzebować miał całego mnóstwa materiałów, zwykle zupełnie bezwartościowych, w zamian jednak chciał oferować różne nader cenne przedmioty. Tubylcy oczywiście nie od razu zrozumieliby, o co chodzi, ale potem coraz chętniej zaczęliby korzystać z sytuacji. Lonvellin nie miał nic przeciwko byciu wykorzystywanym, bo z czasem miało się to zmienić. W pewnej chwili w zamian za rzekome części zacząłby oferować rozmaite usługi, także jako nauczyciel. Ostatecznie oznajmiłby, że nie zdoła naprawić swojego statku na Etli i, jak to robił już wcześniej, spróbowałby zamieszkać na planecie. Wówczas byłoby już tylko kwestią czasu, kiedy zmieniłby Etlan w całkiem nowe społeczeństwo. Czasu zaś miał pod dostatkiem.