— Dla tak długowiecznej istoty nie był to zbyt trudny ani złożony plan — mówił Stillman. — Przeprowadzał zresztą takie akcje w przeszłości. Jednak tym razem wszystko poszło nie tak. Już od chwili lądowania na skraju pewnego małego miasta musiał przede wszystkim bronić statku i nie miał jak ruszyć ze swoim planem. Nie potrafiąc odkryć, dlaczego ta rasa jest aż tak ksenofobiczna, i nie mając szans na zadanie tego pytania osobiście, wezwał na pomoc Ziemian. Ze względu na wspomnianą powszechność różnych chorób poprosił też Szpital o oddelegowanie lekarza, który wcześniej go tam kurował. Wkrótce na miejscu zjawiła się ekipa Korpusu uzupełniona o starszego lekarza Conwaya. Po szybkiej ocenie sytuacji przeszła do działania.
Kontakt z Etlanami nawiązywano równocześnie na dwóch poziomach. Grupa językoznawców i lekarzy z autotranslatorami ukrytymi pod odzieżą krążyła po planecie, udając miejscowych. Ze względu na wielkie podobieństwo Ziemian i Etlan żadne przebranie nie było konieczne. Różnice akcentu maskowano rzekomymi wadami wymowy, które były tam bardzo częste.
Z drugiej strony wielka jednostka Korpusu wylądowała w porcie kosmicznym. Kontrolerzy przyznali, że są z innego świata, i otwarcie posługiwali się autotranslatorami. Oficjalna wersja była taka, że dobiegły ich wieści o problemach planety i przybyli z całą pomocą medyczną, jaką udało im się zebrać. Etlanie kupili opowieść i ujawnili, że co dziesięć lat zjawiał się na planecie imperialny frachtowiec z ładunkiem leków i lekarzami. Mimo to warunki zdrowotne na Etli pogarszały się systematycznie. Obcy otrzymali zgodę na wszelkie działania, ale usłyszeli też, że skoro Imperium złożone z pięćdziesięciu światów nie zdołało zaradzić złu, załoga jednego samotnego statku też raczej nic nie wskóra.
Etlanie byli w większości przyjaźnie nastawieni i wystarczająco ufni, aby swobodnie rozmawiać o sobie i Imperium. Kontrolerzy też zachowywali się przyjaźnie, ale byli znacznie ostrożniejsi w tym, co przekazywali.
Gdy pojawiał się temat pewnej obcej, przerażającej istoty zwanej Lonvellinem, oficerowie udawali, że nie wiedzą, o co chodzi, i w miarę możliwości prezentowali wypośrodkowane opinie.
Jednak najważniejsza informacja nadeszła od agentów działających w ukryciu. Odkryli oni, że miejscowi przerazili się Lonvellina, gdyż wierzyli, że obcy roznoszą choroby. Nie znali w ogóle zasady nieprzechodniości patogenów. Dokładniej rzecz biorąc, rozmyślnie ją przed nimi ukryto.
— Tyle dobrego, że zrozumieliśmy, iż bali się po prostu nowych chorób, które ich zdaniem musiałyby się pojawić wraz z obcymi. Etla i tak już była chora. Skolonizowana siedem pokoleń wcześniej nie była jeszcze gęsto zamieszkana. Epidemie gnębiły ją od ponad stu lat. Chorobom często towarzyszyły dysfunkcje fizyczne. Niewiele z nich było groźnych dla życia, ale często powodowały różnego rodzaju okaleczenia i oszpecenia. Sporo z nich dałoby się leczyć, izolując chorych, jednak wiedza medyczna Etlan stała na zbyt niskim poziomie. Nie istniały ośrodki badawcze; tym wszystkim zajmowało się Imperium. Dla nas było to coś nie do pojęcia. Wszystko, z czym się spotykaliśmy, nadawało się do leczenia. Gdybyśmy mogli ogłosić planetę obszarem klęski i ściągnąć odpowiednią pomoc, rozwiązanie problemu zajęłoby najwyżej kilka lat. Byliśmy wszakże w trudnej sytuacji. Tubylcy byli dumni, niezależni i wciąż jeszcze lojalni wobec władzy imperialnej, a także wdzięczni tym wszystkim światom, które wspierały Etlę w jej walce. Pojawienie się wielkiej grupy obcych mogłoby zostać uznane za próbę inwazji, zwłaszcza przez jedynego na planecie przedstawiciela Imperium, który dotąd z powodzeniem unikał kontaktu z przybyszami.
Aby uspokoić władze imperialne i ustalić, dlaczego pomoc medyczna udzielana Etli była tak mizerna, wysłano jeden ze statków Korpusu na Świat Centralny. Przypuszczano, że może widziane z bardzo daleka problemy chorej populacji wydają się tam mało istotne. Jednak, gdy nieuzbrojona jednostka kurierska wylądowała w głównym porcie kosmicznym planety, została z miejsca otoczona przez oddziały imperialnej gwardii.
Uzasadniono to obawą, że mniej inteligentna część populacji mogłaby przejawiać wobec przybyszy ksenofobiczne zachowania, a przecież bezpieczeństwo gości było sprawą priorytetową. Z tego samego powodu cała załoga, z wyjątkiem oficera medycznego, miała zostać na pokładzie i nie próbować nawet kontaktować się z kimkolwiek, dopóki władze nie przygotują odpowiednio opinii publicznej.
Lekarz został powitany bardzo ciepło i wypytany dokładnie o Federację. Przyjmowano go z honorami należnymi głowie państwa, ale równocześnie w sygnałach z nasłuchu zaczęto natrafiać na dziwne informacje rozpowszechniane w mediach. Dotyczyły one właśnie chorej planety, którą zresztą tak oficjalnie nazywano: Chorą.
Okazało się, że na informacje o planecie trafić można dosłownie wszędzie. Może leżała daleko, ale na Świecie Centralnym ciągle o niej myślano. Na każdym skrzyżowaniu i na każdej ulicy wisiały wielkie tablice wzywające do udzielenia pomocy rozpaczliwie chorym braciom na Etli. Czasem były to wieści wręcz przerażające, ale zawsze kończyły się prośbą o datki. Na wszystkich kanałach nadawano programy na ten temat. Żaden polityk nie mógł pominąć tej sprawy w swojej kampanii. Analogiczne akcje przeprowadzano na pozostałych planetach Imperium. I datki spływały regularnie. W grę wchodziły naprawdę wielkie sumy.
Trudno było uwierzyć, że można z nich sfinansować wysłanie tylko jednego statku raz na dziesięć lat.