— Nie, przyjacielu — odparł Prilicla bez wahania. — Każde żywe stworzenie zdradza słabszą lub silniejszą aktywność emocjonalną, której nie można ukryć. Pamiętam odczucia osobistego lekarza Lonvellina. Były typowe dla wysoce inteligentnego bytu. Myślenie zaś rodzi emocje. Tylko nieorganiczne komputery zachowują się inaczej. Spokojnie, przyjacielu Hewlitt. Zdarzało się w przeszłości, że te wirusy popełniały mimowolne błędy, ale z drugiej strony przetrwały i pomogły tobie i twojemu kotu, który żyje już tyle lat. Przypuszczam, że i ty, jeśli nie spotka cię jakiś wypadek, pożyjesz długo ponad przeciętną.
— Dziękuję, doktorze — mruknął Hewlitt i zaśmiał się. — Ale chyba coś mi tu umyka. Dlaczego w ogóle uznawać obecność tej istoty w kimś za problem, skoro nie szkodzi, a często pomaga? Po prostu przybył wam w Szpitalu jeszcze jeden doktor. W sumie to chyba zwykła sprawa?
Murchison nie uśmiechnęła się. Danalta zakołysał gruszkowatym ciałem, a Naydrad po swojemu zwinęła sierść w węzły. Prilicla też chyba nie docenił jego poczucia humoru.
— Owszem, istota nie chce czynić nikomu krzywdy — powiedział. — Tobie też nie chciała, a skończyło się na dwudziestoletniej mordędze. Obecnie ma zapewne ochotę na eksperymenty i gotowa jest zmieniać nosiciela tak często, jak tylko będzie to możliwe. Wolę nie myśleć, ile może mimowolnie namieszać w ten sposób w Szpitalu, gdzie można spotkać przedstawicieli sześćdziesięciu ras.
Hewlitt poczuł całym sobą, że statek wyszedł z nadprzestrzeni. Ekran ukazywał już zwykły, rozjaśniony gwiazdami przestwór kosmosu oraz wielokolorową sylwetkę Szpitala Kosmicznego, który nawet z tej odległości, minimalnej dla bezpiecznego zakończenia skoku, imponował wielkością.
— Przede wszystkim musimy odnaleźć ją, wyizolować i usunąć z organizmu obecnego nosiciela — rzekł do wszystkich Prilicla. — Potem trzeba będzie jakoś nawiązać z nią kontakt. Pełniejszy niż tylko przez empatię. Taki, który pozwoli przekazać jej nasze zamiary, uspokoić ją i uzyskać zgodę na pełne badania kliniczne. Następnie dobrze będzie wypytać ją o wszystko inne. Gdzie i jak wyewoluowała, jakie są jej fizjologiczne, fizyczne i psychiczne potrzeby, na jakiej zasadzie i jak często dokonuje prokreacji. Jeśli to się uda, co wcale nie jest pewne, przyjdzie nam zdecydować, czy zezwolić jej potomstwu na przenoszenie się na kolejnych gospodarzy. Muszę dodać, że ten osobisty lekarz może potencjalnie odebrać pracę wszystkim innym medykom. To jedyny taki gatunek, jaki dotąd poznaliśmy. Jeśli potrafi wystarczająco często i szybko się rozmnażać oraz być aktywnym w istotach wielu ras, medycyna Federacji zmieni się nie do poznania. Zwykli lekarze będą potrzebni tylko w naprawdę nagłych wypadkach.
Spoglądali na niego tak intensywnie, że znowu musiał wylądować. Hewlitt całkiem się już pogubił i niczego nie rozumiał. Nowiny ogłaszane przez Priliclę powinny ucieszyć każdego, kto miał kontakt ze światem medycyny. Dlaczego więc miał wrażenie, że empata próbował pocieszyć wszystkich, ze sobą włącznie, i że mu się to nie udało?
— Przepraszam, jeśli nadal coś was trapi, ale mam jeszcze kilka pytań — powiedział. — Skoro wirusy opuściły moje ciało i wasze testy wykazały u mnie brak reakcji alergicznych na leki, czy znaczy to, że pozostałe dolegliwości też powinny ustąpić? Czy z tego wynika, że po powrocie na Ziemię nie będę już musiał… unikać towarzystwa kobiet?
— Tak — przerwała mu Murchison.
Hewlitt westchnął z ulgą. Chciałby powiedzieć wszystkim, jak bardzo jest im wdzięczny za to, co dla niego zrobili, nawet jeśli z początku nie dawali mu wiary. Nie poddali się, jak ziemscy lekarze. Nie mógł jednak znaleźć właściwych słów.
— Czyli mam już kłopot z głowy.
— Nasz dopiero się zaczyna — rzuciła Naydrad.
— Oto prawdziwie optymistyczne… — zaczął Hewlitt, ale zamilkł, usłyszawszy, że głośnik nagle ożył.
— Doktorze Prilicla, Szpital przekazuje wiadomość opatrzoną kodem zagrożenia trzeciego stopnia. Na wszystkich wolnych częstotliwościach. Wszystkie przybywające statki, które nie mają na pokładach ofiar w stanie krytycznym, powinny zawrócić i skierować się do szpitali właściwych poszczególnym gatunkom. Przyjmowane będą tylko bardzo pilne przypadki, po potwierdzeniu stanu wyższej konieczności przez Diagnostyków. Transportowce i jednostki zaopatrzeniowe proszone są o pozostanie poza wewnętrzną strefą wyznaczoną przez boje i poczynienie przygotowań do wzięcia udziału w ewakuacji pacjentów oraz personelu. Twierdzą, że mają problemy z reaktorem i że dział eksploatacji już się tam uwija. Cały czas staram się złapać kogoś, kto powiedziałby mi dokładnie, o co chodzi…
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
Hewlitt wrócił do Szpitala, ale już nie jako pacjent i nie na oddział siódmy. Dostał małą, pojedynczą kabinę przystosowaną dla ziemskiej klasy DBDG. Była całkiem wygodna, chociaż nie miał oczywiście jak jej urządzić ponad standard. Pacjentom pozwalano zabierać jedynie najniezbędniejsze przedmioty osobistego użytku, więc i on miał ze sobą tylko tyle, ile mieściło się w szafce. Otrzymał kompletny strój lekarski z rękawicami oraz hełmem, który powinien gwarantować, że wszystko będzie zgodnie z zasadami kwarantanny. Zabroniono mu jakiegokolwiek fizycznego kontaktu z innymi, niemniej przesłonę hełmu mógł nosić otwartą, ponieważ inteligentny wirus na pewno nie był w stanie zarażać na odległość. Usłyszał, aby nie próbował wędrować po Szpitalu bez kogoś z medycznego zespołu Rhabwara albo oficera z działu psychologii. Jednak przez pierwsze trzy dni na rozmowach i przepytywaniu spędzał tyle czasu, że do kabiny wracał tylko na sen.
Niezbyt miał ochotę pozostać w Szpitalu, ale nie potrafił odmówić Prilicli. Żywił też nadzieję, że zdoła jakoś pomóc w odszukaniu obecnego gospodarza wirusa, chociaż licząc razem pacjentów i personel, symbiont miał do dyspozycji około dziesięciu tysięcy kryjówek. Jednak, gdy Hewlitt wspomniał w pewnej chwili, że jego udział nie da chyba wiele i że pewnie lepiej by było, gdyby wrócił do domu, Prilicla zmienił temat.
Na początku czwartego dnia Braithwaite wpadł, żeby zabrać go na spotkanie w dziale psychologii, po którym jednak nie spodziewał się zbyt wiele. Gdy przybyli do gabinetu naczelnego psychologa, wszyscy już na nich czekali.
— Panie Hewlitt, jestem Diagnostyk Conway — powiedział wysoki Ziemianin z twarzą zakrytą częściowo przez hełm. — Dla ułatwienia sprawy postaram się naświetlić panu z grubsza sytuację. Proszę słuchać uważnie i przerywać mi pytaniami, jeśli uzna pan, że to konieczne. Chcąc uniknąć niepotrzebnych plotek i spekulacji oraz oszczędzić wszystkim nerwów, zasugerowałem, aby krąg osób wtajemniczonych w sprawę poszukiwań został ograniczony do grona, które pan tu widzi — rzekł, zerkając po kolei na wszystkich obecnych w gabinecie. — Tylko ta grupa wie, czego dokładnie szukamy. Oni oraz oczywiście ci członkowie starszego personelu medycznego, którzy wcześniej zetknęli się z problemem…
Hewlitt wiedział już, że sugestia Diagnostyka ma tutaj mniej więcej taką samą wagę, co wyroki historii.
— Wprawdzie wydaje nam się wysoce nieprawdopodobne, byśmy mogli znaleźć tę istotę w jej naturalnej postaci, czyli tej garści różowej, półprzezroczystej galarety, którą widziałem wiele lat temu, ale musimy brać to pod uwagę. Obecnie może być jaśniejsza, bo tamten róż wziął się z niewielkiej ilości krwi, którą Lonvellin stracił podczas operacji…
Za biurkiem siedział ktoś, kto musiał być majorem O'Marą — starszy oficer o surowej twarzy i w zielonym mundurze Kontrolera. Obok stal Braithwaite, trochę dalej Conway, naprzeciwko zaś cały zespół medyczny Rhabwara. Wszyscy byli w lekkich kombinezonach ochronnych, nawet Prilicla, który przy skrytych pod odzieniem skrzydłach korzystał z modułu antygrawitacyjnego. Poza Naydrad, która znalazła sobie kelgiański fotel, reszta stała i słuchała w skupieniu.