— Nie mieliśmy sposobności bliżej zbadać tej istoty — powiedział Conway. — Skoro okazała się inteligentną formą życia, musielibyśmy najpierw uzyskać jej zgodę na takie, być może ryzykowne, działania. Porozumieć się z nią można było jedynie na poziomie empatycznym, co daje wprawdzie pełen obraz czyichś emocji, ale nie pozwala na wymianę danych klinicznych. Gdy Lonvellin zaczął nalegać, aby niezwłocznie zwrócić mu osobistego lekarza, reabsorpcja przez błony śluzowe jamy gębowej zajęła osiem i trzy dziesiąte sekundy. Poza pojawieniem się dwóch źródeł emanacji emocjonalnej i lekkim wzrostem wagi ciała, który odpowiadał dokładnie wadze wirusów, stan gospodarza nie zmienił się w zauważalny sposób. Musimy jednak znaleźć tego pasożyta, i to szybko. To inteligentna istota, która — choć stara się być pomocna — może spowodować długotrwałe dolegliwości fizyczne i psychiczne, jak to było w przypadku Hewlitta. Nie możemy ponadto pozwolić, aby po wielośrodowiskowym Szpitalu grasował organizm, który mogąc wniknąć prawie w każdego, nie ma jakiejkolwiek wiedzy medycznej o swych potencjalnych gospodarzach ponad to, co sam zebrał dzięki własnemu doświadczeniu.
Conway przerwał, aby raz jeszcze spojrzeć na każdego z osobna. Gdy znowu się odezwał, mówił spokojnie i rzeczowo, ale lekko rozkołysany Prilicla musiał chyba i tak wyczuwać jakieś napięcie.
— Przede wszystkim musimy zawęzić pole poszukiwań do jednostek albo grup najbardziej nadających się na gospodarzy oraz tych, którzy z innych powodów mogą budzić podejrzenia. Psychologia zapuściła już sondę w nadziei na plotki dotyczące pacjentów, których stan nagle się poprawił, chociaż wcześniej nie reagowali dobrze na leczenie. Gdyby trafili na jakiś trop, przekażą nam informację do dalszego postępowania. Niemniej w warunkach szpitalnych nagłe pogorszenie stanu zdrowia, podobnie jak nagła poprawa, nie są niczym niezwykłym i zdarzają się także bez pomocy inteligentnego wirusa. Czy jako długoletni, choć już były jego gospodarz, miałby pan jakieś sugestie, które mogłyby się okazać pomocne?
Hewlitt zdumiał się, że pierwsze pytanie skierowano właśnie do niego, mimo iż tylko on nie był tu medykiem. Zastanowił się, czy wynikało to z uprzejmości czy może raczej z głębokiej desperacji Diagnostyka Conwaya.
— Nie wiedziałem nawet, że go mam. Przykro mi, ale nic nie powiem.
— Na pewno wie pan niejedno, nawet, jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy — odezwał się po raz pierwszy O'Mara. — Czy zdarzały się panu nastroje, myśli, odczucia lub emocje, które wydawały się nie do końca pańskimi? Może miał pan kiedyś wrażenie, że patrzy na ludzi albo przedmioty z cudzego punktu widzenia? Pamięta pan jakieś dziwne marzenia, sny albo nietypowe dla pana zachowania? Żyjąca w panu istota była niewykrywalna, ale pański umysł powinien podświadomie ją wyczuwać. Przypomina pan sobie cokolwiek takiego? Proszę się zastanowić.
Hewlitt pokręcił głową.
— Zwykle czułem się całkiem dobrze, a kiedy było inaczej, odczuwałem głównie złość, że nikt nie wierzy w moją chorobę. Teraz wiem, co mi było. Ale skoro to coś egzystowało we mnie prawie przez całe życie, niezbyt potrafię powiedzieć, jak czułbym się bez intruza. Nie zdołam wam pomóc.
— Ale też nie dał pan sobie wiele czasu na zastanowienie — zauważył oschle O'Mara.
— Przyjacielu Hewlitt — rzekł Prilicla, odbierając zakłopotanie oraz irytację i pragnąc je zmniejszyć — rozumiemy, że pytanie jest w pewien sposób nieracjonalne, ponieważ istota jest niewykrywalna. Ale zastanów się. Przez ponad dwadzieścia lat byłeś gospodarzem stworzenia, które potrafiło odczytać twój kod genetyczny, usunąć truciznę z twojego organizmu i odbudować go po dwóch poważnych upadkach. Może istocie tej chodziło tylko o swój byt, bo czuła, że jak długo ty będziesz zdrowy, jej też nic nie zagraża. Trudno wykluczyć, że czerpie ona jakąś przyjemność czy satysfakcję z dostosowywania się do warunków dyktowanych przez kolejnych nosicieli. Możliwe jednak, że chodzi o coś więcej. Wysoce inteligentna istota potrafi przejawiać też zachowania subtelniejsze i dalekie od egoizmu, jak choćby altruizm. Może mieć własne poczucie sprawiedliwości, może wiedzieć, co to wdzięczność. Mogła dzielić z tobą twoje emocje, przynajmniej te najprostsze i najsilniejsze, a niektóre z nich, na przykład te z okresu dojrzewania, zapewne nie były jej obojętne. Inne zaś potrafiła najpewniej odczytać, i to trafnie, skoro pomogła ci uratować umierającego przyjaciela i zrekonstruować futro pacjenta Morredetha. Czy zrobiła to, bo podzielała twój żal? A może po prostu wykorzystała szansę, aby poznać jeszcze jedną żywą istotę? Tak czy owak, kota uczyniła tak zdrowym, że żyje nadal, chociaż dawno temu przekroczył średnią właściwą swemu gatunkowi. Zostawiła ciebie, podobnie jak potem pacjenta Morredetha i nieznaną liczbę kolejnych nosicieli, w idealnym zdrowiu. Chciałbym wiedzieć, dlaczego. Jeśli przyjaciel O'Mara zdoła zgromadzić nieco wiedzy na temat motywacji tego wirusa, będziemy mieli większe szanse, aby wytropić go i złapać.
— Pomógłbym, gdybym potrafił… — zaczął Hewlitt, ale naczelny psycholog uniósł dłoń.
— To wiemy — rzekł. — Ta myśląca istota zajmowała pańskie ciało. Musiała korzystać z pańskich zmysłów, bo była w pewien prosty sposób świadoma zewnętrznego świata i znajdowała się pod wpływem pańskich emocji podczas zdarzeń z kotem i Morredethem. Rozumiem, że sytuacja była nietypowa i brak panu punktu odniesienia, ale jeśli ona odbierała pańskie wrażenia zmysłowe i uczucia, logiczne jest założenie, iż był to proces dwustronny. Musiał pan otrzymywać coś od niej, nawet jeśli nie był tego świadom. Zapewne myśli pan teraz, że chwytam się brzytwy. Owszem. I co?
Hewlitt milczał chwilę, jakby próbował pozbierać myśli.
— Chcę panu pomóc, majorze O'Mara. Gdybym jednak zaczął przywoływać wspomnienia i wrażenia z całych dwudziestu lat, mogłyby one nie być zbyt wierne, a na pewno byłyby skażone tym, co wiem teraz. Czy nie tak?
Szare oczy psychologa spojrzały przenikliwie na Hewlitta.
— A następne pańskie słowo to będzie „ale”.
— Ale — rzekł Hewlitt posłusznie — wszystko, co stało się ze mną od przybycia do tego szpitala, pamiętam znacznie lepiej i pamiętam też pewne odczucia, które mnie samego zaskoczyły. Aby rzecz wyjaśnić, muszę się cofnąć z opowieścią do dzieciństwa.
O'Mara nadal się w niego wpatrywał i chyba całkiem zapomniał, jak się mruga.
Hewlitt zaczerpnął głęboko powietrza.
— Byłem wtedy za młody — zaczął — by rozumieć kulturowe powody, dla których obcy pracujący w bazie na Etli nakłaniani byli do demonstracyjnego wręcz okazywania braku przesądów rasowych. Obejmowało to wspólne zabawy dzieci. Tralthańskich, orligiańskich, kelgiańskich i wszystkich innych. Oczywiście odbywało się to pod nadzorem. Pewnego dnia opiekun zajęty był akurat w innej części basenu, kiedy zostałem wciągnięty pod wodę przez Melfianina, który sądził, że też jestem dwudyszny. Nic mi się wtedy nie stało, ale bardzo się wystraszyłem i nigdy więcej nie brałem udziału we wspólnych zabawach. Rodzice powiedzieli mi, że wyrosnę z tego lęku, lecz nigdy nie naciskali na powrót między rówieśników. Dlatego też nudziłem się w domu i próbowałem samotnych wycieczek. A podczas jednej z nich miałem wypadek na drzewie. Przesłuchiwaliście moje rozmowy z oddziału i wiecie już, że mam na Ziemi ciekawą, chociaż raczej monotonną pracę, która w żadnym wypadku nie wymaga spotkań z obcymi. Widywałem ich w ziemskich dziennikach, ale wbrew oczekiwaniom rodziców, nie wyrosłem z dawnego lęku. Na paru obcych natknąłem się w szpitalach, w których leżałem, lecz nie godziłem się, aby kładziono ich blisko mnie. Przekonani o moim braku równowagi psychicznej lekarze godzili się na to.