O'Mara zmarszczył niecierpliwie czoło.
— Zapewne chce pan w ten sposób do czegoś dojść?
— Jeszcze nie wiem — odparł Hewlitt, ignorując sarkazm. — Podczas podróży do Szpitala opiekował się mną wielki, owłosiony i zarozumiały orligiański lekarz, który też skłonny był przypisywać moje problemy nadmiernie wybujałej wyobraźni. Wiedziałem jednak podświadomie, tak jak teraz jestem tego pewien, że mimo strasznego wyglądu nie skrzywdziłby mnie. To był pierwszy obcy, którego spotkałem od dzieciństwa. Bałem się go, ale byłem też ciekaw. Nie podobał mi się tylko jego zwyczaj zadawania całego mnóstwa pytań. A potem dotarłem tutaj — dodał szybko. — Zostałem przywitany przez hudlariańską pielęgniarkę, w drodze na oddział zaś mijaliśmy stworzenia, których nie widziałem dotąd nawet w najgorszych koszmarach. Wiedziałem, że to personel szpitalny i inni pacjenci, ale byłem tak przerażony, że długo nie mogłem zasnąć. Owszem, ich też byłem ciekaw i chciałem poznać niektórych lepiej, chociaż się bałem. Siostra oddziałowa Leethveeschi wzbudzała we mnie paniczny strach, ale także zainteresowanie.
Naydrad zagulgotała niezrozumiale. Wszyscy ją zignorowali.
— Nim minęło kilka godzin, zacząłem zadawać im pytania. Najpierw Hudlariance, Leethveeschi i Medalontowi. Następnego dnia rozmawiałem z innymi pacjentami i grałem z nimi w karty. Chcę powiedzieć, że w ogóle nie spodziewałem się, iż mogę być zdolny do czegoś takiego. Przypuszczam, że odzywająca się, co rusz ksenofobia była moja, ale ciekawość musiała mieć źródło w kimś innym.
Na chwilę wszyscy w gabinecie zamienili się w figury woskowe. Dopiero głos O'Mary jakby obudził obecnych.
— Ma pan rację, chociaż nie do końca. Zapewne pańscy rodzice nie mylili się i rzeczywiście wyrósł pan ze swoich dawnych lęków w niewiele godzin po przylocie do Szpitala. Prilicla był pod wrażeniem. Wspominał, że spotkawszy zespół medyczny, nie objawiał pan już prawie ksenofobii, a to, co zostało, było pod kontrolą i też szybko zniknęło. Wówczas nie znajdował się już pan pod wpływem istoty wirusowej. Od incydentu z Morredethem ciekawość i zainteresowanie obcymi są już na pewno wyłącznie pańskie.
— To chyba jest komplement? — spytał Hewlitt z uśmiechem.
O'Mara skrzywił się.
— Spostrzeżenie. Moja praca tutaj nie polega na prawieniu komplementów. Wręcz przeciwnie. Ale może mamy tu coś użytecznego. Potrafi pan opisać tę ciekawość, określić stopień jej intensywności oraz, zakładając, że wirus był zainteresowany przede wszystkim obcymi jako nosicielami, powiedzieć, czy wyczuwał pan jego egoistyczne potrzeby skryte za ciekawością? Na przykład, czy byłby pan gotów uznać, że istota przeniosła się do kogoś innego z własnej woli czy było to raczej podyktowane pańskim stanem emocjonalnym? Proszę spróbować odtworzyć swoje odczucia, wszystkie i jak najdokładniej, i nie spieszyć się z odpowiedzią.
— Nie muszę się długo nad tym zastanawiać — żachnął się Hewlitt. — W obu sytuacjach, w których wirus opuścił moje ciało, odczuwałem głębokie współczucie, ale trudno orzec, czy był to konieczny warunek transferu. Gdy chodziło o kota, byłem blisko niego przez całą noc. Kontakt z Morredethem trwał nieco ponad minutę. Pamiętam, że chciałem odruchowo cofnąć ręce, bo dotyk smarowidła spod opatrunku wydał mi się niemiły. Ale z jakiegoś powodu nie mogłem tego zrobić. Gdy w końcu mi się udało, dłonie były jakby rozgrzane, a skóra wydawała się podrażniona. To dziwne uczucie przeszło po paru sekundach. Nie wspominałem o tym wcześniej, bo gdy i tak człowiekowi nie wierzą, nic nie wydaje się naprawdę istotne.
— Pamięta pan jeszcze jakiś równie nieistotny szczegół? — spytał O'Mara.
Hewlitt wciągnął głęboko powietrze i spróbował się opanować. Głównie ze względu na Priliclę, nie na majora.
— Jeśli przyjmiemy, że transfer wymaga fizycznego kontaktu i że istota wirusowa była nim zainteresowana, co powiedzieć o moim zainteresowaniu Leethveeschi i lekarzem, który przemieszczał się w kapsule ciśnieniowej? Jestem pewien, że nie chciałem fizycznego kontaktu z żadną z tych istot, szczególnie z siostrą oddziałową, więc ciekawość ich nie mogła należeć do mnie. Czy to znaczy, że wirus skłonny jest tracić czas na myślenie o rzeczach, których i tak nie zdoła zrealizować, czy też może potrafi przenieść się do każdego, niezależnie od szczególnych wymogów środowiskowych?
O'Mara sapnął z irytacją.
— Zawsze istnieje ryzyko, że pytany doda nam problemów, zamiast pomóc. Jeśli ma pan rację i nasz przyjaciel nie ogranicza swoich zainteresowań do ciepłokrwistych tlenodysznych, mocno utrudni nam to poszukiwania. — Spojrzał na lekarzy. — Czy coś takiego jest możliwe?
— Prawie niemożliwe — rzekł Conway. — Czyli jakby niemożliwe.
— Dopóki nie poznaliśmy pacjenta Hewlitta, zarażenie obcymi mikroorganizmami też uważaliśmy za niemożliwe — stwierdził O'Mara z sarkazmem.
Conway nie poczuł się urażony.
— Dlatego właśnie powiedziałem, że prawie. Niemniej między nami a chlorodysznym jest tyle różnic metabolicznych, że adaptacja wymagałaby… bardzo złożonych działań. Znowu takich prawie niemożliwych.
— A kto by tam chciał przesiadywać w Illensańczyku? — odezwała się Naydrad.
— Jeśli chodzi o bardziej egzotyczne formy życia, jak TLTU, SNLU czy VTXM — ciągnął Conway, ignorując wtręt i spoglądając na Hewlitta, aby podkreślić, że mówi to głównie dla niego — uznałbym, że jeszcze bardziej nie nadają się na nosicieli tej istoty. Pierwsi oddychają przegrzaną parą i żyją w środowisku, które w dawnych czasach uzyskiwano w autoklawach do sterylizacji narzędzi chirurgicznych. SNLU oddychają wzbogaconym metanem i są bytami krystaliczno-mineralnymi, które rozkładają się w temperaturze dziewiętnastu stopni powyżej absolutnego zera. Co do VTXM, czyli Telfi, oni też egzystują w wysokich temperaturach, tyle że nie dzięki własnej ciepłocie, ale twardemu promieniowaniu, które podtrzymuje ich procesy życiowe. Sądzę, że możemy spokojnie wyeliminować te formy życia jako potencjalnych nosicieli. Wirus nie zdołałby w nich przetrwać.
Zanim O'Mara odpowiedział, Prilicla wylądował niepewnie na jednym z siedzisk. Nie trząsł się przesadnie, co wskazywało, że chce tylko przekazać im coś kontrowersyjnego.
— Możesz się mylić, przyjacielu Conway. Niestety, obawiam się, że i ja dodam problemów, miast podsunąć jakieś rozwiązanie, bo nie możemy wykluczyć Telfi jako potencjalnych nosicieli. Nasz wirus ocalał, gdy jego kapsuła znalazła się blisko miejsca wybuchu atomowego, który zniszczył statek Lonvellina. Zewnętrzna powłoka rakiety została nadtopiona, a ślady promieniowania nie zniknęły przez dwadzieścia pięć lat. Do momentu przejścia na młodego Hewlitta wirus musiał chłonąć promieniowanie otoczenia.
— Hm… — mruknął Diagnostyk.
O'Mara uśmiechnął się, chociaż mięśnie jego twarzy wyraźnie nie nawykły do podobnych grymasów.
— Czy ktokolwiek jeszcze chce zrobić z siebie idiotę? Pan chyba chciał coś powiedzieć, Hewlitt?
Przez chwilę Hewlitt nie był pewny, czy naczelny psycholog też nie jest przypadkiem empatą, ale uznał, że to prawdopodobnie raczej efekt długoletniego treningu i umiejętności obserwacji.
— To zapewne nic istotnego.
— Jeśli nic istotnego, sam panu to powiem. Wyrzuć pan to z siebie.
Hewlitt milczał moment, zastanawiając się, jak równie niesympatyczna osoba mogła przetrwać między ludźmi i zdobyć jeszcze wysoką pozycję w tak delikatnej profesji jak psychologia.