— Jak pan się czuje, pacjencie Hewlitt? — spytała istota i, jak można się było spodziewać, przysunęła bliżej przerażający łeb.
— Dobrze — odparł Hewlitt, co też zapewne nikogo nie zaskoczyło.
— W porządku. Jestem doktor Medalont i jeśli pan pozwoli, chciałbym wstępnie pana zbadać oraz zadać kilka pytań. Proszę odsunąć nakrycie i położyć się na brzuchu. Nie musi pan zdejmować odzieży, gdyż skaner łatwo ją przeniknie. Wszystko wyjaśnię panu zresztą w trakcie badania.
Skaner był płaskim, prostokątnym urządzeniem, które skojarzyło się Hewlittowi z dawnymi ziemskimi książkami. Jak powiedział Medalont, widoczny z jednej strony panel kontrolny pozwalał regulować zasięg i głębokość pola badania, matowy spód zaś pokrywały mikroczujniki. Niewielki ekran ukazywał ze szczegółami wnętrze organizmu pacjenta. Ten sam obraz, tylko powiększony, pojawił się na stojącym obok łóżka monitorze, zapewne na użytek pielęgniarki. Hewlitt wykręcił głowę, aby go dojrzeć.
— Proszę się nie wiercić, pacjencie Hewlitt — powiedział lekarz. — Teraz niech się pan położy twarzą ku górze. Dziękuję.
Szczypce złapały delikatnie jego nadgarstek i ułożyły rękę wzdłuż tułowia. Jeden z czułków oparł się o łokieć, wznosząc końcówkę ku górze, drugi zległ w poprzek twarzy Hewlitta. Był lekki jak piórko, ale podrażnił nos na tyle, że Ziemianin musiał zmobilizować wszystkie siły, aby nie kichnąć. Chwilę potem lekarz odsunął się i wyprostował.
— Na ile pamiętam anatomię ziemskiej klasy DBDG, wszystko wydaje się w porządku i skłonny jestem zgodzić się z tym, co pan powiedział o swym samopoczuciu — stwierdził Melfianin i dodał kilka cichych dźwięków, które musiały być śmiechem, gdyż autotranslator ich nie przetłumaczył. — Jeśli nie liczyć zbyt wielkiego napięcia mięśni, które jest zrozumiałe w tych okolicznościach, jest pan w świetnej kondycji fizycznej.
Hewlitt przypomniał sobie ze złością, że tak samo kończyła się dotąd większość podobnych badań. Inni lekarze, też się z niego śmiali, a kilku zarzuciło mu nawet, że marnuje ich czas. Medalont wydawał się jednak wystarczająco uprzejmy, by nie wygłaszać żadnych komentarzy, chociaż był obcym. Pewnie zastanawiał się teraz w duchu, co począć z takim przypadkiem.
— Chciałbym zadać panu kilka pytań, pacjencie Hewlitt — powiedział lekarz. — Bez wątpienia słyszał pan te pytania już wiele razy, a pańskie odpowiedzi zapisano w historii choroby, pragnę jednak zadać je osobiście. Istnieje, bowiem ryzyko, że przez częste powtarzanie tych samych kwestii jakaś istotna informacja umknęła uwagi moich poprzedników. Poza bardzo wczesnym dzieciństwem, które spędził pan na Etli, nie opuszczał pan Ziemi, prawda?
— Zgadza się — odparł Hewlitt.
— Czy na Etli miał pan jakieś kontakty z przedstawicielami innych gatunków?
— Pamiętam, że widziałem kilku obcych, ale nie potrafiłbym teraz powiedzieć, do jakich ras należeli. Miałem wówczas tylko cztery lata i bardzo mnie przerażali. Rodzice mówili, że z tego wyrosnę, ale pilnowali, bym nie kręcił się w pobliżu, gdy obcy przychodzili do nas. Najwyraźniej jednak nie wyrosłem z tej przypadłości.
— Wszystko jeszcze przed panem — stwierdził Medalont. — Pamięta pan, na co chorował w dzieciństwie? Proszę zacząć od najwcześniejszego okresu, jeśli można.
— Pamiętam niewiele — odparł Hewlitt. — Byłem bardzo zdrowym niemowlakiem, jak powiedziano mi później. Ale gdy moi rodzice zginęli w katastrofie ślizgacza, postanowiono odesłać mnie na Ziemię, do dziadków, i zaszczepiono przeciwko ludzkim chorobom wieku dziecięcego oraz dojrzałego. Wtedy właśnie zaczęły się kłopoty. Na Etli mieszkało bardzo niewielu Ziemian, a moi rodzice nie planowali powrotu, więc nie widzieli potrzeby mnie szczepić.
— Sądzi pan, że właśnie szczepienia wywołały chorobę? — spytał lekarz.
— Tak.
— Wyjaśni mi pan, na jakich podstawach opiera to przypuszczenie? Mogłoby trochę nam to pomóc. Szczególnie panu, skoro przebywa pan obecnie wśród obcych.
Hewlitt nie lubił takiego paternalistycznego traktowania. Nie był ani dzieckiem, ani zniedołężniałym starcem i irytowało go, gdy wszystkowiedzący lekarze sugerowali, że jest słaby na umyśle albo, co gorsza, niewykształcony.
— Jeśli pan kichnie, nie zarazi mnie pan melfiańskim katarem i vice versa — rzekł. — To samo odnosi się do wszystkich form życia w Szpitalu. Wiąże się to z niepowtarzalną specyfiką organizmów, które wyewoluowały w takim, a nie innym środowisku. Mikroby zrodzone na jakimś świecie nie mogą się rozwijać w istotach, które z tego świata nie pochodzą. Na Ziemi mawiano kiedyś, że szpital to miejsce, gdzie może cię wyleczą, ale na pewno zarażą przy okazji całą masą innych chorób. Dotyczyło to zwłaszcza tych starszych i gorzej zarządzanych. Czy dlatego właśnie dbacie tutaj, aby na każdym oddziale był zawsze tylko jeden pacjent danego gatunku? Aby uniknąć przypadkowej infekcji wewnątrzgatunkowej?
Medalont zamrugał na tyle energicznie, że Hewlitt usłyszał postukiwanie chitynowych płytek.
— Nikt w Szpitalu nie potwierdzi panu tego oficjalnie, a są też jeszcze inne powody. Wydaje się pan całkiem dobrze wyedukowany w pewnych kwestiach medycznych, ale czy mógłby pan teraz wrócić do opisu wczesnych objawów pańskiej choroby?
— Wysłuchując dziesiątków debatujących nad moją głową lekarzy, nie mogłem nie nauczyć się przez lata tego i owego — odpowiedział Hewlitt. — Ale dobrze, wróćmy do objawów. Zaraz po pierwszym zastrzyku miałem wysoką temperaturę, wysypkę na całym ciele i podrażnione błony śluzowe. Wszystko przeszło po paru dniach, jednak nie były to symptomy chorób, przeciwko którym zostałem zaszczepiony. Sprawa powtórzyła się po przybyciu na Ziemię, tyle, że z innymi objawami i odmiennym czasem powrotu do zdrowia. Zdarzało się też, że bardzo źle się czułem, choć trudno to było wytłumaczyć zmęczeniem po zabawie, bez wyraźnego powodu dostawałem mdłości i wymiotowałem, nagle dopadała mnie gorączka czy pojawiały się wykwity na skórze. Nigdy jednak nie chodziło o dolegliwości na tyle poważne, abym o nich pamiętał. Moi dziadkowie byli ciekawi, co się ze mną dzieje, ale nie widzieli powodów do niepokoju. Wzięli mnie do miejscowego lekarza, a ten zgodził się z nimi, że jestem po prostu chorowity i łapię każdego wirusa, który się nawinie. Jednak to nie było to — stwierdził Hewlitt, wspomniawszy ze złością owo pierwsze niesprawiedliwe oskarżenie. — Poza czasem choroby byłem w wyśmienitej formie i z powodzeniem udzielałem się w szkolnym zespole…
— Pacjencie Hewlitt — przerwał mu Medalont — te przejściowe mdłości, podrażnienia skóry i inne objawy nie były zapewne, na ile jesteśmy to w stanie dzisiaj stwierdzić, powiązane z zastrzykami. Może występowały po przyjmowaniu innych farmaceutyków? Na przykład środków przeciwko bólowi głowy albo specyfików uśmierzających stosowanych przy urazach sportowych? Mógł pan być wtedy czymś zbyt pochłonięty, aby to pamiętać. A może jadał pan czasem coś, czego nie powinien, jak niegotowane albo niemyte warzywa?
— Nie — rzucił Hewlitt. — Gdyby ktoś walnął mnie w brzuch podczas meczu, na pewno bym to zapamiętał. Tak samo, gdybym zjadł coś, co by mi zaszkodziło. I na pewno nie tknąłbym tego więcej. Nie jestem aż tak głupi i nigdy nie byłem.
— Zatem proszę kontynuować — powiedział doktor.