Выбрать главу

Może rzeczywiście to wirus rozbudził jego ciekawość, która teraz żyła już własnym życiem? Chciał podzielić się tą refleksją z Ojczulkiem, gdy skręcili w długi boczny korytarz, dziwnie cichy i pusty.

— To pomieszczenia personelu — wyjaśnił Lioren. — Nie zawsze jest tu tak spokojnie, ale obecnie mieszkańcy albo pracują, albo śpią. Tutaj będzie odtąd twoja kabina. Nie wejdę, bo już ty wystarczająco ją wypełnisz. Powinna jednak być dość wygodna. Rozejrzyj się.

Pomieszczenie było nawet przestronne, ale niższe niż kabina na statku, który przywiózł Hewlitta do Szpitala. Z ulgą zauważył, że górne oświetlenie wpuszczono w sufit, bo i bez tego muskał go włosami.

— Oba łóżka są za krótkie — zaprotestował. — Stopy będą mi wystawać.

— Oczywiście — powiedział Ojczulek, pochylając się, aby wsunąć do środka jedno oko i kończynę. — To kabina dwóch Nidiańczyków, którzy są właśnie na kursie ratownictwa okrętowego. Potrwa jeszcze kilka tygodni. Łóżka są ruchome i można je zestawić. Za brązowymi drzwiami znajdziesz uniwersalną łazienkę podobną do tej, którą widziałeś na oddziale siódmym. Obaj mieszkańcy należą do rodzaju męskiego i oczywiście wolą ozdabiać ściany wizerunkami nidiańskich kobiet.

Hewlitt spojrzał na zdjęcia misiowatych istot o rudym futrze oraz pozach, które zapewne były w jakiś sposób prowokujące, i postarał się nie roześmiać.

— Nie wydają mi się nieobyczajne.

— I dobrze — stwierdził Lioren. — Tam jest twoja konsola. Wysokość fotela można regulować. Masz tu to, co zwykle: bibliotekę, kanały rozrywkowe i edukacyjne, a to zielone w żółtym trójkącie to wejście do menu i objaśnień podajnika żywności. Też jesteś głodny? Chciałbyś teraz odpocząć czy może raczej wolisz pójść do stołówki?

— Tak. I nie wiem. Dziwnie się czuję, chciałbym porozmawiać. Czy możemy zamówić coś tutaj? Co byś proponował?

Lioren zawahał się.

— Twój podajnik nie jest jeszcze zaprogramowany na ziemskie potrawy. To zrobią dopiero jutro. Z drugiej strony nidiańskie jedzenie podobno nie różni się praktycznie smakiem od twojego. Oba są wszakże niestrawne dla Tarlan, więc wolałbym skorzystać ze stołówki. Ty zresztą chyba też powinieneś. Tam menu dla poszczególnych ras jest tak obszerne, że na pewno znajdziesz coś dla siebie.

Teraz Hewlitt się zawahał.

— Czy tam jest bardzo tłoczno? Gorzej niż na korytarzach? I jak powinienem się zachować?

— Jadają w niej wszyscy ciepłokrwiści tlenodyszni — wyjaśnił Ojczulek. — Chociaż nie wszyscy w tym samym czasie, co zapewne cię ucieszy. Po prostu stoją, klęczą, siedzą albo polatują przy stołach i jedzą, starając się nie wpadać na siebie. Poza tym, jeśli uda nam się znaleźć pusty stolik przy wejściu, powinno być łatwiej. Tam niewielu lubi siadać. No i będziemy mogli pracować w czasie posiłku.

— Pracować? — spytał zdumiony Hewlitt. Jak dla niego, za wiele już się zdarzyło tego dnia. — Jak?

— Ćwicząc naszą nową umiejętność rozpoznawania pewnych osób — odparł Ojczulek. — Będziemy się przyglądać wszystkim wchodzącym i wychodzącym, sprawdzając, czy nie byli nosicielami wirusa. Nawet, jeśli nikogo nie znajdziemy, uda nam się w ten sposób wyeliminować całkiem sporą część personelu i będziemy się mogli skoncentrować na pacjentach oraz pracownikach, którzy aktualnie są na dyżurze. Trzeba jak najszybciej ustalić, w kim jest teraz to stworzenie. Wolę nie myśleć, co by było, gdyby zaczęło krążyć tu swobodnie.

— Dlaczego? — spytał Hewlitt. — Jak dotąd nie zrobiło nikomu krzywdy. Szpital zajmuje się uzdrawianiem, wirusy też. Dlaczego tak się wszyscy przejmujecie? Chciałem spytać O'Marę, ale nie dał mi szansy. A na Rhabwarze wymigiwali się od odpowiedzi na to pytanie.

Lioren spojrzał się na korytarz i poczekał, aż Hewlitt zamknie drzwi.

— Niestety, i ja muszę uczynić to samo.

— Ale dlaczego, u diabła?! — spytał gniewnie Ziemianin. — Nie jestem już pacjentem. Nie musisz mieć przede mną tajemnic, jak lekarz.

— Bo nie możemy ci powiedzieć — powtórzył Ojczulek. — Łatwiej ci będzie bez tego brzemienia. Dość masz własnych obaw i wątpliwości.

— Osobiście wolę już niepokój od niewiedzy.

— Osobiście wolę oczekiwać najlepszego, przygotowując się na najgorsze — powiedział Lioren. — Dzięki temu nie jestem rozczarowany, gdy coś się nie uda, jak może się zdarzyć tutaj. Nie ma, co wzajemnie się straszyć. A odpowiedź na twoje wcześniejsze pytanie brzmi: Nie ma żadnych.

— Jakich żadnych?

— Manier przy stole — wyjaśnił Ojczulek. — Pytałeś, jak należy się zachować w stołówce. Nikogo nie obchodzi tam, jak jesz. Nikt nie poczuje się też urażony, jeśli będziesz celowo omijał kogoś wzrokiem podczas rozmowy. To zwykła sprawa, że czasem lepiej nie widzieć, jak ta czy inna istota podaje sobie jedzenie do otworu gębowego. Chodźmy, pacjencie Hewlitt, czeka nas praca i przekąska.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Na Rhabwarze Hewlitt widział już Priliclę jedzącego ziemskie spaghetti, ulubione obce danie Cinrussańczyka. Wciągał po prostu długi makaron do otworu gębowego, wisząc wprost nad talerzem. Naydrad też nie używała kończyn przy jedzeniu, tylko zanurzała wąską głowę w tłustej, zielonej masie, aż opróżniła miskę. Zmiennokształtny Danalta zwyczajnie siadał na tym, co zamierzał pochłonąć, a gdy odchodził, na ziemi zostawały jakieś nędzne resztki. Wcześniej jeszcze Hewlitt mógł obserwować, jak jedli Powab, Horrantor i Morredeth. Dzięki temu dzielenie stołu z Ojczulkiem nie było teraz dlań problemem.

Lioren używał palców dwóch górnych kończyn. Na dłonie nałożył małe, srebrzyste rękawiczki, które zjawiły się na tacy tak samo jak nóż i widelec u Hewlitta. Ojczulek oszczędnymi ruchami unosił jedzenie do ust. Były to kawałki brunatnożółtej gąbczastej materii, która nijak nie kojarzyła się Ziemianinowi z jedzeniem i tym samym nie wywoływała obrzydzenia.

Miał nadzieję, że z perspektywy Ojczulka wygląda to podobnie, gdyż syntetyczny stek okazał się bardzo smaczny. Trudno było jednak orzec, jak Lioren go widział. Nie odezwał się od chwili, gdy weszli do stołówki.

— Podjedliśmy, ale co z pracą? — spytał Hewlitt, patrząc na wejście, w którym grupa głodnych Kelgian opływała właśnie z obu stron wychodzącego Tralthańczyka. — A może wyczułeś jednak coś, co mi umknęło?

— Nie — odparł Lioren i wrócił do jedzenia.

Wydawał się czymś zirytowany. Obok nich przeszło, przeleciało, przepełzło albo przeskakało już około dwustu istot. Możliwe, że Lioren też zaczynał powątpiewać w ich talent do wykrywania intruza.

— Kto wie, czy więź, której istnienie stwierdziliśmy pomiędzy Ziemianami, Tarlanami i kotami, manifestuje się u kogokolwiek innego — powiedział Hewlitt, aby zmącić panującą przy stole ciszę. — Nie znamy ich na tyle, aby poznać różnicę. Sądzisz, że marnujemy czas?

— Nie — powtórzył Lioren i oczyścił talerz. — Rozkład dyżurów układa się tak, aby nigdy nie panował tu zbyt duży tłok, chociaż tobie może się wydawać, że jest inaczej. Jednocześnie może zjawić się tu nie więcej niż pięć procent pracujących w Szpitalu ciepłokrwistych tlenodysznych. Chlorodyszni, Hudlarianie, metanowcy i inne, bardziej egzotyczne rasy jadają gdzie indziej. Podobnie pacjenci. Mylisz początkowy brak rezultatów z porażką.