Выбрать главу

— Rozumiem. Przekazujesz mi taktownie, że powinienem być cierpliwszym byłym pacjentem i powinniśmy dalej robić to, co robimy.

— Nie — raz jeszcze rzekł Lioren. — Nie powinniśmy…

Panel wyboru menu rozjarzył się na czerwono, a z głośnika popłynął powtarzany w kółko komunikat.

— Stołownicy, którzy skończyli już jeść, proszeni są o zwolnienie stolików, aby zrobić miejsce następnym chętnym. Wszystkie niedokończone rozmowy proszę kontynuować gdzie indziej. Stołownicy, którzy skończyli…

— Nie wolno nam tu siedzieć, jeśli nie jemy — powiedział Lioren, podnosząc głos. — To coś będzie gadać coraz głośniej, dopóki sobie nie pójdziemy, a łapanie kogoś z obsługi, aby wyłączył funkcję, zajęłoby zbyt wiele czasu. Zawsze możemy zmienić stolik i znowu coś zamówić, ale osobiście nie jestem już głodny…

— Ja też nie — oznajmił Hewlitt.

— No to proponuję zająć się moimi najbardziej podejrzanymi pacjentami — rzekł Ojczulek. — Pierwszy leży na twoim byłym oddziale. Trafił tam po twoim odejściu i Leethveeschi czeka na mnie. Chyba, że należysz do tych istot, które muszą się zdrzemnąć po jedzeniu?

Tym razem to Hewlitt zaprzeczył.

Głośnik umilkł, gdy tylko wstali od stołu, który zaraz zajęło dwóch włochatych orligiańskich starszych lekarzy. Wydawało się, że żaden z nich nie miał kontaktu z wirusem.

Gdy chcieli już wyjść, do środka wleciał Prilicla. Empata pozdrowił ich, ale nie spytał o wyniki poszukiwań, bo wyczuwał świetnie, że jeszcze na nic nie trafili. Stanęli i przyglądali mu się chwilę, on zaś krążył, podlatując tu i tam, niby przypadkiem albo żeby się z kimś przywitać, w rzeczywistości jednak badał pola emocjonalne jedzących. Hewlitt pamiętał, jak mało wytrzymały jest empata, i życzył mu w duchu, aby znalazł to, czego szuka, zanim spadnie na ziemię ze zmęczenia.

— Dziękuję, przyjacielu Hewlitt — zawołał Prilicla, przerywając rozmowę.

Kilka minut później byli już na zatłoczonym głównym korytarzu. Ziemianin w zamyśleniu lawirował między przechodniami.

— Niepokoję się — oznajmił.

Lioren mruknął tylko coś w odpowiedzi.

— Sama ta zdolność też mocno mnie zastanawia — kontynuował Hewlitt. — Kilka minut temu zatroskałem się o Priliclę i życzyłem mu szczęścia. Tylko w myślach. On wyczuł to, chociaż rozmawiał wtedy z kimś innym. Akurat w tym nie ma nic dziwnego, bo Cinrussańczycy są bardzo wrażliwi na sygnały empatyczne, nawet na spore odległości. Ale ciekawe, jak jest z nami? Czy to też jakiś rodzaj empatii czy może coś całkiem innego? A jeśli tak, jak bardzo musimy się zbliżyć do byłego nosiciela, aby cokolwiek poczuć? Czy musimy go widzieć? Czy obecność fizycznej przeszkody ma jakieś znaczenie? Pomożesz mi przeprowadzić mały eksperyment?

— Sześć razy: Nie wiem — odparł Lioren. — Jaki eksperyment?

Chwilę później, usłyszawszy wszystko od Hewlitta, zaprotestował.

— Ale to nie eksperyment. To zabawa małych dzieci! Z drugiej strony może nam dostarczyć użytecznych informacji. Zgadzam się, ale pod warunkiem, że nigdy nie powiesz nikomu, iż ja, dorosły mogący nosić zaszczytny błękitny płaszcz, bawiłem się z tobą w coś takiego.

— Spokojnie, Ojczulku — odparł Hewlitt. — W moim wieku też nie mam się co chwalić, że bawiłem się w szukanego. Chyba ty powinieneś chować się pierwszy, bo lepiej znasz tutejsze zakamarki.

Długi korytarz kończył się skrzyżowaniem w kształcie litery T, na którym znajdowały się też rampy, schody i windy umożliwiające dostęp do pozostałych poziomów. Po bokach były przejścia do oddziałów, drzwi magazynów i schowków z wyposażeniem oraz wejścia do tuneli technicznych. Hewlitt miał się odwrócić na dziesięć minut i pozwolić Liorenowi schować się gdzieś bliżej lub dalej w obrębie korytarza. Ustalili tylko, że Ojczulek omijać będzie pełne pacjentów oddziały, aby nie budzić sensacji i nie przeszkadzać w ich funkcjonowaniu. Hewlitt miał odszukać go, zdając się tylko na intuicję, empatię czy cokolwiek, co zostało mu po obecności wirusa. Bez zaglądania za każde drzwi.

Po dwudziestu minutach obwąchiwania potencjalnych kryjówek i wytrwałym ignorowaniu pytań oraz krytycznych komentarzy Hewlitt uznał, że nic z tego. Rozczarowany włączył komunikator.

— Nic nie czuję — powiedział. — Wychodź, gdziekolwiek jesteś.

Lioren wyłonił się zza drzwi, przed którymi Ziemianin stał kilka minut wcześniej.

— Ja też niczego nie wyczułem — powiedział — chociaż słyszałem, jak przystanąłeś pod drzwiami. Kroki Ziemian są łatwe do rozpoznania. Ale gdy tylko cię zobaczyłem, wrażenie powróciło.

— U mnie też. Ale dlaczego musimy się widzieć? Ojczulek wygulgotał coś.

— Bóg, albo może wirus, jeden wie.

Hewlitt zastanawiał się nad tym przez całą drogę na oddział siódmy. Lioren wywołał O'Marę, aby przekazać mu nową informację, ale poza tym nie chciał rozmawiać. Możliwe, że myślami był już przy pacjencie, do którego zdążali.

— Pacjent Hewlitt — odezwała się Leethveeschi, gdy weszli na siódemkę. — Co pan tu robi?

Siostra przywykła już do wizyt Ojczulka, nie wyglądała jednak na zachwyconą obecnością byłego pacjenta, i to takiego, który wywołał całkiem sporo zamieszania. Nim Hewlitt znalazł właściwe słowa, Lioren odpowiedział za niego. Nie skłamał przy tym, chociaż nie powiedział też całej prawdy.

— Za pozwoleniem, siostro oddziałowa, nasz były pacjent towarzyszy mi dzisiaj jako niemedyczne wsparcie. Chciałbym, aby poobserwował pacjenta i też z nim porozmawiał. Zapewniam, że nie będzie zagadywał nikogo w trakcie leczenia albo w stanie niepozwalającym na swobodną rozmowę. Były pacjent Hewlitt nie sprawi żadnych kłopotów.

Leethveeschi skręciła się dziwnie w kombinezonie, co podobno było gestem wyrażającym zgodę.

— Chyba rozumiem — powiedziała. — Doświadczenie uzyskane z pacjentem Morredethem zrodziło, a może tylko wzmocniło w panu decyzję, aby zostać kapelanem stażystą. Godne pochwały, pacjencie Hewlitt, i ma pan świetnego mentora.

— Powodem mojej wizyty…

— To na pewno długie wyjaśnienie — przerwała mu Leethveeschi. — Ja zaś nie mam czasu słuchać o teologii obcych, jakkolwiek może to być interesujące. Może pan rozmawiać z moimi pacjentami, jeśli są do tego zdolni. Proszę tylko nie czynić cudów.

— Obiecuję — odparł Hewlitt i podążył za Ojczulkiem.

Zdołali już wykluczyć Leethveeschi i resztę personelu w dyżurce. Nie należał do poszukiwanych również pacjent, którego mieli odwiedzić. Był to Kennonalt, Melfianin otoczony całą masą aparatury medycznej, z modułem podtrzymywania życia włącznie. Hewlitt nie wiedział, co mu jest, ponieważ zaraz po przedstawieniu gościa Lioren oznajmił, że to czysto prywatna rozmowa i że Ziemianin powinien w tym czasie sprawdzić pozostałych pacjentów.

Ruszył powoli przez znajomy oddział, zygzakując od jednego łóżka do drugiego, chociaż nie był pewien, czy pozna niedawnych przyjaciół. Kelgianie, Tralthańczycy czy Melfianie nadal wydawali mu się bardzo podobni. Większość pacjentów chętnie zamieniła z nim parę zdań, kilku było pod wpływem leków albo po prostu go zignorowało. Przyglądał się jednak każdemu wystarczająco długo, aby upewnić się, z kim ma, a raczej nie ma, do czynienia. Na koniec zostawił Tralthańczyka i Duthanina, którzy grali przy stoliku w scremmana. Zanim jeszcze się odezwał, był już pewien, że to także nie oni.