— Horrantor? Bowab? — spytał. — Jak się macie?
— A to musi być pacjent Hewlitt — powiedział Tralthańczyk. — Dziękuję, noga mi rośnie, a Bowabowi też idzie nie najgorzej. Zarówno w życiu, jak i w tej przeklętej grze. Miło, że wpadłeś. Powiedz, co u ciebie. Udało im się odkryć, na co chorowałeś?
— Tak. Nie mam już powodów do narzekań — odparł, starannie dobierając słowa. — Powiedzieli mi, że to było coś bardzo niezwykłego, i poprosili, abym został jeszcze, bo chcieliby wyjaśnić parę rzeczy. Trudno było odmówić.
— To teraz jesteś zdrowym zwierzątkiem laboratoryjnym — rzekł Bowab z niepokojem. — Mało zachęcające. Nie zrobili ci jeszcze nic złego?
Hewlitt roześmiał się.
— Nie, to całkiem nie tak. Dostałem własną kabinę, która należy normalnie do dwóch Nidiańczyków, i mogę chodzić sobie po Szpitalu, jak długo Ojczulek ma na mnie oko. Chcą tylko, abym rozmawiał z ludźmi i odpowiadał na pytania.
— Zawsze byłeś dziwnym pacjentem — stwierdził Bowab. — Ale twoja rekonwalescencja wygląda jeszcze dziwniej.
— A mówiąc poważnie — odezwał się Horrantor — skoro masz tam rozmawiać i odpowiadać na pytania, oni pewnie też rozmawiają w twojej obecności. Albo z tobą. Może przypadkiem usłyszałeś w ten sposób coś, czego nie miałeś w ogóle usłyszeć? Jeśli tak i jeśli wolno ci o tym mówić, czy byłbyś skłonny odpowiedzieć nam na jedno pytanie?
Brzmiało to o wiele poważniej niż zwykła pogawędka pacjentów przy kartach albo próba poznania najnowszych szpitalnych plotek. Należało zachować ostrożność.
— Jeśli tylko będę mógł.
— Horrantor zawsze wymyśli coś dziwnego — powiedział Bowab, znowu włączając się do rozmowy. — Ma bujną wyobraźnię. Dlatego tak często wygrywa. Podsłuchaliśmy rozmowę dwóch pielęgniarek. Umilkły, gdy tylko się zorientowały, że je słyszymy. Może to była tylko plotka, może nie, ale poczuliśmy się zaniepokojeni.
— Wszyscy lubią plotkować, ale nie zawsze wychodzi im to na zdrowie — powiedział Hewlitt. — Co to było?
Horrantor i Bowab spojrzeli po sobie. Duthanin zaczął.
— Zgodnie z tym, co siostra mówiła mi dziesięć dni temu, powinienem już zostać wypisany, aby dokończyć rekonwalescencję w szpitalu na mojej planecie. W Szpitalu Kosmicznym nie zwykli marnować czasu ani zasobów na pacjentów, którzy nie wymagają już tutaj pomocy. Jednak wczoraj, gdy spytałem Leethveeschi, dlaczego ciągle siedzę na oddziale, czy cokolwiek jest ze mną nie tak, usłyszałem, że chwilowo brakuje dla mnie właściwego statku, że nie ma żadnych problemów medycznych i że nie mam się niepokoić. Mniej więcej to samo powiedział Medalont Horrantorowi. Objaśnił stażystom, że pacjent doszedł już do siebie i że zostanie niezwłocznie wypisany. Takie coś nigdy nie powinno trwać długo, bo przecież większość statków z zaopatrzeniem, które tutaj przylatują, ma załogi złożone z ciepłokrwistych tlenodysznych i mogłaby nas zabrać. Na dodatek Traltha i Dutha to światy leżące na skrzyżowaniach uczęszczanych szlaków handlowych, więc dotrzeć do nich można praktycznie z każdego innego miejsca. Jednak Horrantor usłyszał to samo: że brakuje odpowiedniego transportu.
— Nie zapomnij też o ćwiczebnej ewakuacji — dodał Tralthańczyk.
— Nie zapomnę. Dwa dni temu wpadło tu dwudziestu silnych członków działu utrzymania i powiedziało Leethveeschi, że ogłoszono próbny alarm i ewakuację. Odczepili mocowania łóżek z obłożnie chorymi, dołączyli do nich dodatkowe butle z tlenem i moduły antygrawitacyjne, założyli hermetyczne osłony, po czym wyprowadzili wszystko i wszystkich na korytarz i dalej, do krzyżówki, od której idzie się do śluzy numer pięć. A potem przyprowadzili nas z powrotem. Leethveeschi mierzyła im czas i stwierdziła, że mogliby się bardziej starać. Oni zaś przeprosili za kłopot i powiedzieli, byśmy wracali do kart i niczym się nie martwili. Jednak, gdy opuszczali oddział, narzekając na naszą wymagającą siostrę, chociaż przecież nikt nie próbował czegoś takiego od dwudziestu lat, podsłuchaliśmy kilka dziwnych zdań, które mocno nas zaniepokoiły. I stąd pytanie: Co oni właściwie przed nami ukrywają?
— Nie wiem — powiedział Hewlitt. Nie wiem dokładnie, dodał w myślach.
W zasadzie była to prawda, ale sam pamiętał, jak wracający Rhabwar otrzymał komunikat o awarii reaktora i polecenie, aby poczekać w pewnej odległości od Szpitala. Była też mowa o ewakuacji.
— Nie słyszałem żadnych plotek na ten temat — dodał bez większego przekonania. — Nadstawię jednak ucha i popytani. Czy braliście pod uwagę, że mogliście całkiem niewłaściwie zrozumieć podsłuchane słowa? W każdej stacji czy bazie urządza się od czasu do czasu podobne ćwiczenia. Widać ktoś połapał się w końcu, że tutaj zaniedbania sięgają już dwudziestu lat, i zarząd postanowił to nadrobić. Oczywiście na wczoraj. No i, rzecz jasna, zwalając wszystko na barki młodszych stażem. Leethveeschi też może mówić prawdę. Na pewno nie ma się czym przejmować.
— Też to sobie powtarzamy — mruknął Horrantor. — Ale za długo już gramy w scremmana, by sobie wierzyć.
— A skoro o tym mowa, może przysiadłbyś się na partyjkę? — spytał Bowab. — Jeden z nas mógłby zatrudnić cię jako krótkoterminowego konsultanta, a drugi patrzeć, kiedy zmienisz stronę…
Hewlitt dojrzał kątem oka Ojczulka nadchodzącego powoli z głębi oddziału. Rozglądał się, tu przystanął, tam zamienił z kimś kilka słów.
— Przepraszam, ale nie teraz. Zaraz będę musiał iść.
Gdy byli już na korytarzu, powiedział:
— Żaden z pacjentów, nikt z personelu.
— U mnie też nic — mruknął Lioren.
— Słyszałem za to ciekawą plotkę — dodał Hewlitt i streścił obserwacje oraz podejrzenia przyjaciół, a potem wspomniał o sygnale odebranym przez statek szpitalny. Wiedział, że Ojczulek nie byłby skłonny świadomie wprowadzić go w błąd i że jeśli nie będzie mógł nic powiedzieć, zignoruje po prostu pytanie. — A ty słyszałeś jakieś plotki o ewakuacji i wiesz może, co się właściwie dzieje?
Lioren milczał kilka chwil, nim się odezwał.
— Idziemy teraz na osiemdziesiąty trzeci, do Diagnostyków.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
Pierwszy zjawił się olbrzymi, powolny i wiekowy Tralthańczyk, w którym Lioren rozpoznał Thornnastora, Diagnostyka z patologii. Prowadzili go wzrokiem przez cały trzydziestometrowy korytarz, aż do wejścia do sali. Minął ich, nie ruszając nawet okiem.
— Nie? — spytał Ojczulek.
— Nie — zgodził się Hewlitt. — Ale dlaczego nas zignorował? Jesteśmy wystarczająco sporych rozmiarów, aby zwrócić na nas uwagę, a nikogo innego tu akurat nie ma.
— Nosi w sobie wiele osobowości… — zaczął Lioren, ale przerwał wyjaśnienia. — Idzie następnych trzech. Conway i szef psychologii są czyści, jak już wiemy. Towarzyszy im kelgiański Diagnostyk Kurrsedeth. I co?
— Nic.
Conway kiwnął im głową, O’Mara zaś tylko się skrzywił.
— Dlaczego Ojczulek i ten męski DBDG tak się na mnie gapią? — spytał Kurrsedeth.
— Chwilowo nie mają nic lepszego do roboty — wyjaśnił oschle O’Mara.
Na korytarzu pojawił się klimatyzowany pojazd, według Liorena osobista lodówka Diagnostyka Semlica. Vosanin należał do istot żyjących w superniskich temperaturach, w metanowym środowisku, w którym życie przybrało krystaliczną postać i było całkiem nieatrakcyjne dla ich wirusa. Mimo powiewu chłodu, który pozostał za wehikułem Semlica, Hewlitt pocił się coraz bardziej. Za sprawą O'Mary.
— Jak ktoś tak sarkastyczny, niewychowany i ogólnie odpychający mógł zostać naczelnym psychologiem Szpitala? I jakim cudem jeszcze nikt nie rzucił się na niego z pięściami, tak jak ja miałbym ochotę zrobić w tej chwili?