Lioren wskazał jedną ze środkowych kończyn w głąb korytarza.
— To kolejny ziemski DBDG, pułkownik Skempton, który odpowiada za dział utrzymania i zaopatrzenia. Jest szefem spraw niemedycznych i najwyższym stopniem oficerem Korpusu Kontroli w Szpitalu. Chyba obaj się zgadzamy, że nigdy nie nosił w sobie wirusa.
— Owszem. Ale nie rozumiem, dlaczego na miejscu O'Mary nie znajduje się raczej ktoś w rodzaju Prilicli? Jest pełen współczucia, sympatyczny, potrafi dodać ducha i naprawdę czuje pacjentów. I jeśli o to chodzi, dlaczego jego empatia nie działa w wypadku Diagnostyków? A może tylko dodaję kolejne trzy pytania do listy tych, na które nie odpowiesz?
Ojczulek nie spojrzał na niego. Oczy utkwione miał w korytarzu.
— Te trzy mają jedną odpowiedź, którą możesz usłyszeć nawet teraz, chyba, że znowu ktoś będzie przechodził. Po pierwsze, Prilicla jest zbyt łagodny i wrażliwy, aby zajmować się psychologią na podobnym stanowisku, podczas gdy O’Mara jest wrażliwy i troskliwy, ale bynajmniej nie łagodny…
— Wrażliwy i troskliwy? — spytał Hewlitt. — Chyba translator mi szwankuje.
— Nie mamy wiele czasu. Chcesz słuchać czy rozmawiać o majorze?
— Przepraszam. Słucham.
Lioren wyjaśnił, że jako naczelny psycholog O’Mara odpowiada przede wszystkim za niezakłóconą współpracę i kondycję psychiczną ponad dziesięciu tysięcy pracowników Szpitala. Z powodów formalnych otrzymał stopień majora, co teoretycznie lokowało go pośród oficerów niższego szczebla dowodzenia Korpusu Kontroli. Niemniej, biorąc pod uwagę pracę, którą wykonuje, trudno byłoby naprawdę określić granice jego władzy.
Nawet przy największej możliwej tolerancji oraz dobrej woli i mimo starannej selekcji kandydatów do stażu zdarzały się rozmaite konflikty wywołane niewiedzą czy nieporozumieniami wynikłymi z odmiennych kontekstów kulturowych albo zachowań. Czasem mogła się u kogoś pojawić głęboka neuroza, skutkująca ksenofobią. Ta zaś, nieleczona, mogła poważnie wpłynąć na zawodowe kompetencje.
Major miał wychwytywać takie zagrożenia, zanim jeszcze urosły do poważnych rozmiarów. Nieustannie wypatrywał wszystkiego, co mogłoby świadczyć o nietolerancji. Jego dział wywiązywał się ze swych obowiązków tak gorliwie, że O’Mara był chyba najbardziej nielubianą istotą w Szpitalu. Niemniej miał podwójne szczęście, ponieważ nigdy nie zależało mu na wzbudzaniu podziwu i wydawał się lubić swoją pracę.
— Spoczywa na nim szczególna i trudna do przecenienia odpowiedzialność, gdyż czuwa również nad równowagą psychiczną Diagnostyków, którzy… Ten, który teraz idzie, to Melfianin Ergandhir. Gdy ostatni raz z nim rozmawiałem, nosił siedem zapisów. Czujesz coś?
Hewlitt poczekał, aż krabowaty minął go, skrobiąc czterema łapami o pokład.
— Nie. I on też w ogóle nas nie zauważył. A przecież się znacie, tak?
— Znamy się bardzo dobrze — odparł Lioren. — I dlatego domyślam się, że umysł Ergandhira musi być obecnie zajęty hipnozapisem osobowości jakiejś istoty, która nigdy mnie nie spotkała. Trudno nawet powiedzieć, czy oryginalny dawca jeszcze żyje.
— Wzdragam się przed zadaniem kolejnego pytania, ale może na nie odpowiesz?
— To wciąż część odpowiedzi na poprzednie. Staram się rzecz wyjaśnić…
Hipnozapisy były w zasadzie błogosławieństwem, ponieważ nikt nie mógł zapamiętać kompletu nawet najważniejszych informacji na temat wielu klas fizjologicznych równocześnie. A przecież w takim szpitalu nie można się było bez nich obyć. Stąd ta niewyobrażalna suma danych przechowywana była na specjalnych taśmach edukacyjnych stanowiących kompletny zapis osobowości wybitnych specjalistów medycznych. W ten sposób, jeśli ziemski lekarz miał leczyć Kelgianina, pobierał zapis DBLF i nosił go aż do zakończenia kuracji, kiedy to zapis był usuwany z jego głowy. Starsi lekarze, którzy byli też wykładowcami, często nosili przez dłuższy czas dwa albo trzy takie zapisy, co nie było przyjemne. Mogli się tylko pocieszać, że i tak mają lepiej niż Diagnostycy.
Ci ostatni tworzyli elitę Szpitala. W swej wyjątkowości potrafili przechowywać stale do dziesięciu zapisów. Zajmowali się ksenomedycyną, stawianiem diagnoz oraz ustalaniem leczenia w wypadkach nowych chorób albo u nieznanych wcześniej form życia.
Po Szpitalu krążyło przypisywane O'Marze powiedzenie, że każdy wystarczająco normalny, aby zostać Diagnostykiem, musi być bez wątpienia szalony.
— Musisz zrozumieć, że te dane nie ograniczają się do wiedzy medycznej — powiedział Ojczulek. — To pełny zapis pamięci i osobowości dawcy, który posiadł ponad to rozległą wiedzę. Wskutek tego każdy Diagnostyk cierpi na coś w rodzaju wielokrotnej schizofrenii, gdy obce umysły próbują wpływać na jego myśli, motywacje i tak dalej… No, ale geniusze nie należą zwykle do miłych ludzi. Osobowość taka nie może przejąć kontroli nad myślami Diagnostyka ani nadzorować jego zachowań, ale ktoś o nie dość spójnej osobowości mógłby dać się przekonać wewnętrznym ja, że jest kimś całkiem innym. Trudno chodzi się na dwóch nogach, jeśli jakiś głos nalega ciągle, że powinno się używać sześciu. Jeszcze gorzej bywa z jedzeniem i ze snem, kiedy to nie mamy świadomej kontroli nad tworzonymi fantazjami. Najgorsze zaś są podobno fantazje seksualne obcych. Te dopiero potrafią namieszać. W ten sposób O’Mara ma naprawdę pełne ręce roboty.
Hewlitt zastanowił się chwilę.
— Teraz rozumiem uwagę patolog Murchison o wielokrotnym roztargnieniu jej męża i niepewność Prilicli, czy uda mu się skutecznie badać Diagnostyków. Ale i tak trudno mi uwierzyć, że…
Przerwał, ujrzawszy kolejnego Diagnostyka nadciągającego chwiejnym krokiem w skafandrze, ale z otwartym hełmem. Był to Creppelianin, dwudyszna istota przypominająca ośmiornicę. W związku z problemami starszego wieku wolał obecnie oddychać powietrzem, ale nie mógł całkiem obyć się bez wody. Hewlitt nie dosłyszał jego imienia, bo autotranslator zbył je krótkim kichnięciem. Gdy obaj uznali, że to też nie on, Lioren sięgnął po komunikator.
— Ostatni przeszedł, majorze — powiedział. — Poza Semlikiem, którego nie mogliśmy zbadać, wszyscy Diagnostycy i pułkownik Skempton czyści.
— Dobrze, Ojczulku — odparł O’Mara. — Nie marnujcie czasu, szukajcie dalej.
Odeszli ścigani przez gniewne głosy, które właśnie zaczęły dobiegać zza zamkniętych drzwi sali konferencyjnej. Były jednak zbyt ciche, by autotranslator je wychwycił.
— Nasz następny cel to oddział AUGL. W co nie możesz uwierzyć?
— Bez urazy, ale sądzę, że twoja profesja sprawia, iż nazbyt łagodnie oceniasz naczelnego psychologa. Nikt mnie nie przekona, że taka nieczuła i gruboskórna osoba może skrywać wrażliwość i troskę o kogokolwiek poza sobą. Przekonywałem się o tym za każdym razem, gdy się odzywał.
Ojczulek zamruczał coś niezrozumiale.
— To prawda, że major O’Mara nie jest doskonały, ale wielu tutaj powie ci, że tylko strach przed nim utrzymuje ich przy zdrowych zmysłach. Może to przesada, a na pewno żart, ale jest w nim ziarenko prawdy.
— Skoro tak mówisz…
Byli znowu na głównym korytarzu. Prowadzony przez Liorena Hewlitt omijał przeszkody i jednocześnie rozmawiał. Sam dziwił się swojej sprawności, ale był z niej też zadowolony.
— Uwierz mi, że jeśli ktoś naprawdę zachoruje psychicznie, nie ma w Szpitalu właściwszej osoby, do której mógłby się zwrócić o pomoc — dodał Ojczulek. — O’Mara zajmuje się najtrudniejszymi przypadkami, mogącymi doprowadzić do trwałych zmian osobowości. Bywa też, że poza zdrowiem psychicznym uratuje karierę kogoś, kto poważnie naraził się w Szpitalu. Jednak akta tych spraw nie są ogólnie dostępne i ani major, ani jego pacjenci nigdy potem o nich nie mówią.