Выбрать главу

Hewlitt nabrał nagle przekonania, że Lioren chyba też był kiedyś takim pacjentem, chociaż w zasadzie nic o tym nie świadczyło.

— Dla niego wszyscy w Szpitalu to pacjenci, co do jednego. Szczęśliwie większość nie wymaga przesadnej uwagi ani leczenia i wobec nich może okazywać zwykły sarkazm oraz brak manier. Ale gdy okazuje komuś zainteresowanie, jak na przykład tobie, jest to powód do niepokoju. Ty wszakże szybko doszedłeś do siebie, więc i O’Mara zaczął znowu traktować cię normalnie, jak w zasadzie zdrowego i dobrze przystosowanego pacjenta. Zamiast tak się złościć, powinieneś się czuć doceniony. Nawet, jeśli brzmi to dziwnie.

Hewlitt roześmiał się.

— Dziękuję za tak niewiarygodne wieści. Ale mówmy poważnie. Mam jeszcze jedno pytanie, które zadawałem już wcześniej. Co wszyscy przede mną ukrywacie?

— Moja poprzednia odpowiedź miała na celu zmianę tematu w ten sposób, byś zaczął myśleć o czymś innym — oznajmił Lioren. — Dochodzimy do oddziału AUGL. Umiesz pływać?

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

Przed wejściem na oddział Lioren sprawdził dokładnie szczelność hełmu i dopływ powietrza, ale siostra oddziałowa Hredlichli i tak powtórzyła w dyżurce kontrolę, zanim wpuściła go dalej. Hewlitt zaczynał podejrzewać, że stanowiska średniego personelu medycznego muszą być rezerwowane dla Illensańczyków. Niemniej, biorąc pod uwagę, że oddzielały ich skafandry i kilka metrów wody, zapach chloru był bez dwóch zdań złudzeniem.

— Odwiedzam tu pacjenta Dwa Trzydzieści Trzy — powiedział Lioren. — To AUGL, co oznacza, że mamy do czynienia z istotą skrzelodyszną. Określamy go tylko numerem, ponieważ rasa ta nie zwykła zdradzać swoich imion nikomu poza najbliższą rodziną. Robią dość przerażające wrażenie i potrafią niekiedy żartować sobie z mniejszych stworzeń, ale za nic nie skrzywdzą innej istoty rozumnej.

Ojczulek popłynął w kierunku wyjścia z dyżurki. Jego niezgrabne ciało o dwunastu kończynach wyglądało teraz nad wyraz zgrabnie.

— Większość ludzi reaguje na nich w pierwszej chwili lękiem i nie odważa się nawiązać kontaktu czy podpłynąć bliżej. Jeśli i ciebie to spotka, nie przejmuj się. To nie wyścig, nie musisz robić nic od razu. Wyjdź stąd, a może przy innej okazji wrócisz porozmawiać z nimi.

Hewlitt dłuższą chwilę spoglądał przez przezroczyste ściany dyżurki na mroczny, zielonkawy świat, w którym dryfowały splątane masy dekoracyjnych wodorostów. Jednak te większe kształty mogły oznaczać pacjentów. Hredlichli i kelgiańska pielęgniarka wpatrywały się w monitory i ignorowały gościa, który bez dalszego wahania popłynął do wyjścia.

Gdy dyżurka została jakieś dziesięć metrów za nim, jeden z cieni zalegających dotąd na dnie, przy samej ścianie, poruszył się i zaczął bezgłośnie zbliżać się do Hewlitta niczym wielka, żywa torpeda. Im był bliżej, tym straszniej wyglądał. Kiedy zatrzymał się nagle, wzbudzony jego ruchem prąd wody uderzył w Ziemianina, aż ten zaczął bezwładnie koziołkować.

Jedna z masywnych płetw przesunęła się po jego plecach i wyhamowała koziołkowanie. Następnie potwór zaczął okrążać Hewlitta tak ciasnymi kręgami, że jego pysk niemal stykał się z ogonem. Stworzenie musiało mieć, co najmniej dwadzieścia metrów długości. Hewlitt mógł teoretycznie odpłynąć w górę lub w dół, ale ręce i nogi nie chciały go słuchać.

Z bliska stwierdził, że Chalderescolanin zdradza pewne podobieństwo do pancernej ryby z ciężkim, ostrym ogonem, zestawem krótkich płetw i grzywą ruchomych macek otaczającą szyję. Podczas ruchu wstążkowate macki przylegały do boków, ale poza tym były wystarczająco długie, aby sięgnąć do samego przodu głowy. Niedaleko nich znajdowało się dwoje oczu równie wielkich i wyłupiastych jak wazy do zupy. Patrzyły na Hewlitta z nieskrywaną uwagą. Nagle głowa jakby pękła na dwoje, ukazując wielką, różową paszczę z trzema rzędami trójkątnych, białych zębów.

— Cześć — rzekł potwór. — Jesteś tym nowym stażystą? Oczekiwaliśmy Kelgianki.

Hewlitt otworzył usta, ale nie od razu udało mu się odezwać.

— N… nie. Nie jestem lekarzem, ale kimś z zewnątrz, kto odwiedza ten oddział po raz pierwszy.

— Aha — mruknął Chalderescolanin. — Mam nadzieję, że cię nie wystraszyłem. Jestem pacjent Dwa Jedenaście. Jeśli podasz mi numer pacjenta, którego chcesz odwiedzić, chętnie cię zaprowadzę.

Hewlitt już miał się przedstawić, ale przypomniał sobie, że Chalderescolanie nie zwykli podawać swych imion. Zapewne uniknął tym samym sporego nieporozumienia. Co więcej, zdobył się nawet na odwagę.

— Dziękuję. Nie pragnę rozmawiać z nikim konkretnym. Czy mógłbym zwyczajnie pokrążyć trochę między pacjentami?

Dwa Jedenaście kilka razy zamknął i otworzył paszczę. Czyżby miał coś przeciwko propozycji?

— To możliwe, a nawet pożądane, gdyż jest aż trzech pacjentów takich jak ja, czyli czekających tylko na wypisanie, i mocno się już nudzimy. Ale nie zostało wiele czasu. Za niecałą godzinę będą wydawać główny posiłek. Jedzenie jest oczywiście syntetyczne, lecz wysoce mobilne i nader ożywione. Z tego powodu mniejsze stworzenia, takie jak ty, muszą wtedy opuścić oddział, aby uniknąć przypadkowego połknięcia.

— Spokojnie. Do tego czasu na pewno wyjdę.

— To rozsądna decyzja — stwierdził Chalderescolanin. — Nie poczujesz się urażony, jeśli poczynię pewną uwagę?

Hewlitt spojrzał na masywne cielsko, pancerne boki i wielkie zębiska.

— Nie, w żadnym razie.

— Dziękuję — rzekł potwór, przysuwając pysk i jedno z oczu do Hewlitta. — Wy, Ziemianie, nie radzicie sobie najlepiej w wodzie. Marnujecie mnóstwo energii, a mimo to poruszacie się powoli. Gdybyś złapał za podstawę mojej płetwy, którą widzisz tuż obok siebie, tak mocno, obiema rękami, moglibyśmy przepłynąć wśród pacjentów w ułamku tego czasu, który potrzebny byłby ci na samotną podróż.

Hewlitt zawahał się.

— Ta płetwa wygląda na delikatną. Jesteś pewien, że jej nie uszkodzę?

— Bez wątpienia nic jej nie będzie — odparł Dwa Jedenaście. — Nie tak dawno nie czułem się najlepiej, ale teraz jestem silniejszy nawet, niż może się wydawać.

Hewlittowi nic więcej nie przyszło już do głowy, złapał, zatem sterczącą z otworu w pancerzu czerwono żyłkowaną podstawę płetwy. Zaraz też poczuł coraz silniejszy prąd wody. Wzmocnił chwyt, bo jeszcze chwila, a zostałby w tyle. Wodorosty, inni pacjenci i małe postaci obsługi przesuwały się obok z coraz większą szybkością.

Na tym oddziale nie było łóżek, co nawet Hewlitta nie zdziwiło, biorąc pod uwagę środowisko. Niemobilnych pacjentów umieszczano w swoistych rusztowaniach, które przypominały nieukończone latawce skrzynkowe. Do jednego z nich, chyba bardzo starego, o popękanej i wyblakłej skórze, zmierzał Lioren. Większość pozostałych pływała tam i z powrotem, trzymając się osobistych, oznaczonych akwenów przy ścianach i suficie. Na drugim końcu oddziału, dokąd najwyraźniej płynęli, dwóch Chalderescolan unosiło się nieruchomo nos w nos. Gdy Dwa Jedenaście i Hewlitt byli już blisko, ogony potworów poruszyły się i oba spojrzały na nadpływających. Oba też otworzyły szeroko paszcze.

— Możesz zsiadać — powiedział Dwa Jedenaście, unosząc mackę. — To są pacjenci Jeden Dziewięćdziesiąt Trzy i Dwa Dwadzieścia Jeden. A to ziemski gość, który chce z nami porozmawiać.