Lioren skręcił bez ostrzeżenia w boczny korytarz i Hewlitt musiał przyspieszyć, aby go dogonić.
— Czy pacjent nie czułby się lepiej, gdyby był z nim któryś z jego pobratymców?
— Najwyraźniej mało wiesz o Telfi — powiedział Ojczulek.
— Niewiele — zgodził się Hewlitt, czując, że znowu płoni się przyłapany na ignorancji. — Nigdy nie spodziewałem się, że spotkam jakiegoś, nie miałem, zatem powodu dużo się o nich uczyć. Wiem, że są radioaktywni i niebezpieczni. Aha, i mało przystępni.
— To ich środowisko jest dla nas groźne, nie oni. Mało, kto w Federacji potrzebuje na co dzień wiedzy o Telfi, więc się nie obrażaj. Przed spotkaniem z pacjentem musisz jednak dowiedzieć się trochę o życiu tych stworzeń oraz, co może nawet ważniejsze, o tym, jak umierają. Mam nadzieję, że umiesz przyswajać wiedzę i przebierać trochę szybciej dolnymi kończynami?
— Nadążę za tobą — rzucił Hewlitt.
— Obiecałem dotknąć astrogatora Cherxica i wysłuchać jego ostatnich myśli, jeśli będzie miał jeszcze siłę je artykułować. Jak dotąd nie udało nam się trafić na ślad wirusa. Chcę jednak poświęcić nieco czasu, by spełnić obietnicę.
— A na słuchanie mnie szkoda ci go?
— Tak — odparł Ojczulek bez wahania. — Wyczuwam w tobie ostatnio narastające wzburzenie, ale czy chodzi o złość na mnie, bo nie zaspokajam twojej ciekawości, czy o jakieś sprawy osobiste, tego nie wiem. Jeśli o drugie, czy to pilna sprawa? I tak cię wysłucham, teraz albo później, ale sam wiesz, że to nie jest dobra chwila. Możesz powiedzieć mi krótko, w paru słowach, co cię trapi?
Hewlitt nawet na niego nie spojrzał.
— Masz rację, Ojczulku. Jestem ciekawy i zły na ciebie, że nie zaspokajasz mojej ciekawości. Ponadto niepokoi mnie coraz bardziej to, że nie mogę się niczego dowiedzieć. Powtarzam, więc pytania, na które nie dostaję odpowiedzi, i jeszcze bardziej się denerwuję. Jest w całej tej sprawie jakiś haczyk, który nie daje mi spokoju.
— Słucham — rzekł Lioren, stając przed wieszakiem z ziemskimi kombinezonami przeciwradiacyjnymi w różnych rozmiarach. — Włóż to na swoje ubranie. I mów, a ja pomogę ci się pozapinać.
Też mógłbyś nie tracić tyle czasu, pomyślał, ale był zbyt uprzejmy, aby to powiedzieć.
— Dobrze — odparł Hewlitt. — Na razie wiemy tylko o kilku istotach opanowanych przez wirusa. To byłem ja, mój kot, Morredeth, ty i jeszcze jakaś nieznana osoba lub osoby. On wchodzi i wychodzi, zostawiając nas w wyśmienitym zdrowiu i z dziwną zdolnością rozpoznawania tych, którzy mieli podobną przygodę. Do czego mu to potrzebne? A dokładniej, co takiego nam zrobił? — Przerwał, ale tylko na chwilę, i nie czekał na odpowiedź. — To telepatia czy może empatia, jak u Prilicli? Nie możemy odbierać ani przekazywać sobie myśli i odczuć, zatem nie. Nie wiem wystarczająco dużo o ksenobiologii ani o zachowaniu obcych wirusów, inteligentnych czy nie, i chyba nikt nie potrafi odpowiedzieć na te pytania, z tobą włącznie. Ale czy mogę mieć rację, zakładając, że ta zdolność rozpoznawania nosicieli jest wynikiem jakiejś zmiany w nas? Może to tylko efekt uboczny czegoś innego, co wirus robi z każdym, kogo nawiedzi? Może ma to coś wspólnego ze zdolnością jego przetrwania? Może zostawił w nas coś, co ma się dopiero rozwinąć?
Zamarł nagle, stojąc na jednej nodze. Drugą wepchnął już częściowo do nogawki skafandra. Ojczulek stał za nim. Nic nie powiedział. Cisza przedłużała się niemiłosiernie.
— Nie wolno mi o tym mówić — rzekł Lioren. — Powody już znasz. Musimy oszczędzić ci dodatkowego stresu, a takie spekulacje raczej go zwiększają. Nie będę jednak dłużej wstrzymywał się z odpowiedziami, skoro sam je znajdujesz.
Teraz Hewlitt milczał. Nie był już taki pewien, czy chce to wszystko usłyszeć.
— Jak wiesz, podczas leczenia pacjentów różnych ras istotnym czynnikiem jest brak możliwości infekcji krzyżowej, gdyż patogeny z jednego świata nie mogą zarażać stworzeń pochodzących z innych miejsc we wszechświecie. Bardzo ułatwia nam to pracę, no i nigdy jeszcze nie natrafiono na wyjątek od tej reguły. Aż do teraz.
— Alę to nie jest groźny wirus — zaprotestował Hewlitt. — To nie choroba. W sumie wręcz przeciwnie.
— Tak, ale to nadal wirus, postać patogenu zdolnego do infekowania wielu gatunków, ze wszystkimi tego skutkami. Przyznaję, że wydaje się inteligentnym organizmem, który nie chce nikomu zrobić krzywdy, lecz nie możemy przecież być tego stuprocentowo pewni. Możemy mylić altruizm z egoistyczną chęcią przetrwania. Owszem, jego sposób zachowania to niejakie pocieszenie, ale w takim miejscu jak Szpital Kosmiczny nie możemy ignorować faktu, że niezależnie od motywacji, jest to najgorszy koszmar w historii medycyny.
— Nadal nie widzę powodów do niepokoju — mruknął Hewlitt. — Przecież on tylko leczy.
— Zapominasz, czego dokonał. Co najmniej sześć razy przekroczył barierę międzygatunkową. Zrobił to bez trudu, nie uruchamiając mechanizmów obronnych nosiciela, chociaż potem reagował ostro na każde wprowadzenie obcej substancji do jego organizmu. Można powiedzieć, że jest superpatogenem, zorganizowaną i inteligentną kolonią wirusów, które potrafią tak mutować, aby przetrwać w rozmaitych warunkach nieznanej jeszcze liczby najróżniejszych organizmów.
— Poczekaj — odezwał się Hewlitt. — Czy zespół medyczny Rhabwara wiedział o tym i celowo nie wyjawiał mi prawdy?
— Tak. Gdy tylko pojęli, że chodziło o osobistego lekarza Lonvellina, i przekonali się, że przestałeś reagować alergicznie na leki. Prilicla nie chciał cię jednak niepokoić.
— Pamiętam, jak w drodze powrotnej z Etli Naydrad rzuciła, że moje kłopoty dopiero się zaczynają. Wtedy myślałem, że mówi o czymś innym.
— Nie mówiła — mruknął Lioren. — Organizm, który potrafi to wszystko, jest potencjalnie bardzo groźny. Może nie mieć zamiaru krzywdzić, ale sam mechanizm przechodzenia między różnymi istotami może posłużyć do przenoszenia patogenów naprawdę groźnych. Gdyby zaczął bez ograniczeń buszować po Szpitalu, zapewne wielu by uleczył, jak bywało to już wcześniej. Może nawet udałoby się z nim porozumieć i wyjaśnić, na czym nam zależy. Ale on jest tylko jeden i może leczyć tylko jedną istotę naraz. Gdyby w Szpitalu wybuchła epidemia, nie byłby wystarczająco szybki. Znaleźlibyśmy się w opałach. Cała Federacja być może także. Skończyłyby się otwarte, swobodne kontakty między kulturami. Znowu musielibyśmy wszyscy mieszkać tylko na swoich rodzinnych planetach, a z wizytą udawać się jedynie po jak najdokładniejszej dekontaminacji.
— I to jest powód, dla którego jednostki ewakuacyjne nie mogą podejść do śluz — rzekł Hewlitt.
Tym razem nie było to pytanie.
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
Hewlittowi zrobiło się tak zimno, jakby nagle wrócił na oddział metanowców. Po czole spłynęły mu krople potu, ciężkie niczym grad. Niemal oczekiwał, że spadną zaraz z hukiem werbli na podłogę. Ojczulek wpatrywał się w niego wszystkimi oczami. Trudno było orzec, czy jego słowa dyktowane były zniecierpliwieniem czy odruchem terapeuty.
— Staraj się o tym nie myśleć. Właśnie masz po raz pierwszy w życiu zobaczyć Telfi, niestety takiego, który umiera. Musisz jednak coś zapamiętać. Tak ze względu na własne bezpieczeństwo, jak dla oszczędzenia dodatkowego stresu pacjentowi. Słuchaj uważnie, w miarę możliwości nie zadając pytań…