Выбрать главу

— Ciepła.

— Przecież jest pokryta lodem!

— Tak. Dziwne, nie? Dokładnie tak, jak pisali w tych zwojach. A widzi cie, jak ten lód się trzyma skały? To magia. No to… idziemy.

* * *

Nadrektor Ridcully zdecydował, że załoga powinna odbyć szkolenie. Myślak Stibbons zauważył, że wyruszają w dzie dzinę zjawisk nieoczekiwanych, Ridcully zarządził więc, że otrzymają nieoczekiwane szkolenie.

Rincewind za to stwierdził, że wyruszają na pewną śmierć, co każdemu w końcu udaje się osiągnąć bez żadnego szkolenia.

Potem jednak uznał, że urządzenie Myślaka jest wystarczające. Po pięciu minutach spędzonych w nim pewną śmierć przyjąłby jako wyzwolenie.

— Znowu zwymiotował — zauważył dziekan.

— Ale idzie mu to coraz lepiej — uznał kierownik studiów nieokreślonych.

— Jak możesz tak mówić? Poprzednio wytrzymał całe dziesięć sekund, zanim popuścił.

— Tak, ale teraz wymiotuje bardziej obficie i ma większy zasięg — wyjaśnił kierownik studiów nieokreślonych, po czym oddalili się obaj.

Dziekan rozglądał się pilnie. Trudno było dostrzec aparat latający w cie niach okrytej brezentem barki. Płachty zakrywały co ciekawsze fragmenty, unosił się ostry zapach kleju i poli tury. Bibliotekarz, który lubił angażować się w przed sięwzięcia, zwisał swobodnie z bomu i wbijał w de skę drewniane kołki.

— To na pewno będą balony, zapamiętaj moje słowa — uznał dziekan. — Mam już w my ślach pełny obraz. Balony, żagle, takielunek i tak dalej. Prawdopodobnie też kotwica. Wymyślne zabawki.

— Podobno w Im perium Agatejskim mają latawce takie wielkie, że mogą unieść człowieka — przypomniał sobie kierownik studiów nieokreślonych.

— To może on buduje tylko większy latawiec?

W pewnym oddaleniu Leonard z Qu irmu siedział w pla mie światła i szki cował. Od czasu do czasu oddawał arkusz czekającemu terminatorowi, który odbiegał natychmiast.

— Widziałeś, co wczoraj wymyślił? — zapytał dziekan. — Miał taki pomysł, że będą może musieli wyjść na zewnątrz machiny, żeby ją naprawić albo co, więc zaprojektował takie urządzenie, które pozwala ci latać ze smokiem na plecach! Twierdzi, że to na sytuacje zagrożenia.

— Czy może być większe zagrożenie niż smok na plecach? — zdziwił się kierownik studiów nieokreślonych.

— Otóż to! Ten człowiek żyje w wieży z kości słoniowej!

— Naprawdę? Myślałem, że Vetinari trzyma go zamkniętego w jakiejś komórce.

— No, znaczy się, lata życia w ta kim zamknięciu bardzo ograniczają zasięg wizji. Nie ma właściwie nic do roboty oprócz zaznaczania kolejnych dni na murze.

— Mówią, że nieźle maluje.

— Tak, obrazy… — mruknął lekceważąco dziekan. — Ale podobno są tak dobre, że oczy podążają za patrzącym po pokoju.

— Poważnie? A co wtedy robi reszta twarzy?

— Chyba zostaje na miejscu.

— Jak dla mnie, nie brzmi to zachęcająco — stwierdził dziekan, gdy obaj wyszli już na światło dnia.

Przy swoim warsztacie, rozważając problem sterowania pojazdem, Leonard starannie narysował różę.

* * *

Złowrogi Harry zamknął oczy.

— Nie czuję się dobrze.

— To łatwe, kiedy się już przyzwyczaisz — uspokoił go Cohen. — Chodzi tylko o sposób patrzenia.

Złowrogi Harry znowu otworzył oczy.

Stał na rozległej, zielonkawej równinie, która po lewej i prawej stronie opadała łagodnie w dół. Przypominało to pozycję na wysokim, porośniętym trawą grzbiecie. Przed nimi grzbiet niknął w chmu rach.

— To zwykły spacerek — zapewnił stojący obok Mały Willie.

— Słuchajcie. Moje stopy nie są tutaj problemem — zapewnił Harry. — Moje stopy nie protestują, tylko mózg.

— Pomaga, jeśli sobie pomyślisz, że grunt jest za tobą — podpowiadał Mały Willie.

— Nie — sprzeciwił się Złowrogi Harry. — Wcale nie pomaga.

Niezwykła właściwość Góry polegała na tym, że kiedy człowiek postawił już stopę na zboczu, kierunek stawał się kwestią osobistego wyboru. Ujmując to nieco inaczej: grawitacja była tu opcjonalna. Kierowała się pod stopy, niezależnie od tego, w którą stronę owe stopy wskazywały.

Złowrogi Harry nie rozumiał, dlaczego tylko on ma z tym kłopoty. Orda wydawała się zupełnie nieporuszona. Nawet potworny wózek inwalidzki Wściekłego Hamisha toczył się swobodnie w kie runku, który Harry do tej chwili uważał za pion. To pewnie dlatego, pomyślał, że władcy ciemności są zwykle inteligentniejsi od bohaterów. Trzeba mieć kilka działających szarych komórek, choćby po to, żeby przygotować listę płac dla pół tuzina siepaczy. A szare komórki Złowrogiego Harry'ego podpowiadały mu, żeby patrzył wprost przed siebie i starał się wierzyć, że spaceruje sobie po szerokim, miłym grzbiecie, a także by pod żadnym pozorem się nie oglądał, ponieważ za nim gnh, gnh, gnh…

— Spokojnie. — Mały Willie przytrzymał go za ramię. — Słuchaj lepiej stóp. One wiedzą, co robią.

Ku przerażeniu Harry'ego, Cohen ten właśnie moment wybrał, by się obejrzeć.

— Spójrzcie, jaki widok! — zawołał. — Można stąd zobaczyć domy!

— Och nie, proszę, nie! — jęczał Złowrogi Harry. Rzucił się na ziemię i pró bował ją objąć.

— Niesamowite, nie? — powiedział Truckle. — Wszystkie te morza tak jakby wiszą nad tobą i… Co się stało Harry'emu?

— Samopoczucie mu spada — wyjaśniła Vena.

Ku zdziwieniu Cohena, na minstrelu widok nie robił szczególnego wrażenia.

— Pochodzę z gór — wyjaśnił chłopak. — Człowiek przyzwyczaja się tam do wysokości.

— Byłem już wszędzie, gdzie widać. — Cohen rozejrzał się. — Byłem tam, robiłem to… byłem tam znów, robiłem to dwa razy… Nie zostało już żadne miejsce, gdzie bym nie był…

Minstrel przyjrzał mu się uważnie i w jego wzroku pojawił się cień zrozumienia. Wiem, czemu to robisz, pomyślał. Bogom dzięki za klasyczne wykształcenie. Zaraz, jaki to był cytat?

— „Carelinus zapłakał, bowiem nie było już więcej krain do zdobycia” — powiedział.

— Co to za gość? Wspominałeś już o nim.

— Nie słyszeliście o cesarzu Carelinusie?

— Nie.

— Przecież… przecież był największym zdobywcą w hi storii! Jego imperium obejmowało cały Dysk. Z wy jątkiem Kontynentu Przeciwwagi i Czte riksów, ma się rozumieć.

— Nie dziwię mu się. W jed nym za żadne pieniądze nie dostanie człowiek dobrego piwa, a na drugi paskudnie trudno się dostać.

— No więc kiedy dotarł aż na brzeg Muntabu, podobno stanął nad wodą i zapła kał. Jakiś filozof powiedział mu, że gdzieś tam leży więcej światów, ale że nigdy nie zdoła ich podbić. Ehm… trochę to przypomniało mi pana.

Przez chwilę Cohen maszerował w mil czeniu.

— No tak — stwierdził w końcu.  — Faktycznie, widzę, że to możliwe. Tylko że nie tak mazgajowato.

* * *

— W tej chwili — rzekł Myślak Stibbons — mamy czas T minus dwanaście godzin.

Siedząca na pokładzie publiczność przyglądała mu się z czuj nym i uprzejmym niezrozumieniem.

— To znaczy, że machina latająca przefrunie za krawędź świata jutro tuż przed świtem — wyjaśnił Myślak.

Wszyscy zwrócili się do Leonarda, który obserwował mewę.

— Panie da Quirm — odezwał się Vetinari.

— Co? A tak.  — Leonard zamrugał. — Tak. Urządzenie będzie gotowe, chociaż ciągle mam problemy z wy gódką.