Выбрать главу

Omniskop pokazywał zamieć.

— Fatalną mają pogodę tam na dole — zauważył Ridcully.

— Nie, nadrektorze, to jest interferencja thaumiczna — wyjaśnił Myślak. — Przelatują chyba pod słoniem. Obawiam się, że będzie coraz gorzej.

— Czy on naprawdę powiedział: „Ankh-Morpork, mamy orangutana”? — dopytywał się dziekan.

— Bibliotekarz jakoś dostał się na pokład — odgadł Myślak. — On potrafi znaleźć sobie ciche zakątki do drzemki. A to, obawiam się, tłumaczy wzrost ciężaru i zuży cia powietrza. Ehm… muszę przyznać, że nie jestem przekonany, czy zostało im dość czasu i energii, żeby powrócić na Dysk.

— Co to znaczy: nie jestem przekonany? — zapytał Patrycjusz.

— Eee… to znaczy, że jestem przekonany, ale… Nikt nie lubi wysłuchiwać złych wieści wszystkich naraz.

Vetinari przyjrzał się wielkiemu zaklęciu, które wypełniało prawie całą kajutę. Unosiło się w po wietrzu; ukazywało cały świat, naszkicowany jarzącymi się kreskami, oraz opadającą z Kra wędzi cienką, zakrzywioną linię. Kiedy patrzył, wydłużyła się odrobinę.

— Nie mogą zwyczajnie skręcić i wró cić? — zapytał.

— Nie, panie. To nie działa w taki sposób.

— Czy mogą wyrzucić bibliotekarza?

Magowie byli wstrząśnięci propozycją.

— Nie, panie — odparł Myślak. — To byłoby morderstwo.

— Tak, ale mają ocalić świat. Ginie jeden małpolud, przeżywa jeden świat. Nie trzeba być chyba magiem rakietowym, żeby to sobie przeliczyć. Prawda?

— Nie możemy od nich żądać, żeby podjęli taką decyzję.

— Doprawdy? Ja takie decyzje podejmuję codziennie — oświadczył Vetinari. — Zresztą, co tam… Czego im brakuje?

— Powietrza i mocy smoków.

— Jeśli porąbią orangutana na kawałki i nakar mią nim smoki, czy nie upieką w ten sposób dwóch pieczeni przy jednym ogniu?

Nagłe ochłodzenie atmosfery powiedziało Vetinariemu, że słuchacze znów za nim nie nadążają.

— A ogień smoków jest im potrzebny do…?

— Do zamknięcia trajektorii wokół Dysku, panie. Muszą odpalić smoki w od powiednim momencie.

Vetinari raz jeszcze przyjrzał się magicznemu modelowi świata.

— A te raz?

— Nie jestem całkiem pewien, panie. Mogą się rozbić o Dysk, ale mogą też wystrzelić prosto w nie skończoną przestrzeń.

— I po trzebują powietrza?

— Tak.

Ręka Patrycjusza przesunęła się przez kontur świata, a długi palec wskazał pewne miejsce.

— Czy tutaj jest powietrze?

* * *

— To jedzenie — stwierdził Cohen — było bohaterskie. Nie da się go określić innym słowem.

— Szczera prawda, pani McGarry — zgodził się Złowrogi Harry. — Nawet kurczak nie smakuje tak bardzo jak kurczak.

— A macki prawie wcale nie psuły smaku — dodał z entu zjazmem Caleb.

Siedzieli i podzi wiali widok. To, co kiedyś było światem w dole, teraz stało się światem z przodu, wyrastającym przed nimi jak nieskończony mur.

— Co to jest, o tam ? — Cohen wskazał palcem.

— Dzięki, przyjacielu — mruknął z wy rzutem Złowrogi Harry i odwró cił wzrok. — Ale wolałbym, żeby… kurczak pozostał tam, gdzie jest. Jeśli ci to nie przeszkadza.

— To Wyspy Dziewicze — wyjaśnił minstrel. — Nazwa pochodzi od tego, że jest ich tak wiele.

— A może tak trudno je znaleźć — wtrącił Truckle Nieuprzejmy. — He, he, he.

Czknął.

— Można stund zobaczyć gwiazdy — zauważył Wściekły Hamish. — Chociaż to dzień.

Cohen uśmiechnął się szeroko. Wściekły Hamish nieczęsto uczestniczył w roz mowie.

— Mówią, że każda z nich jest światem — oświadczył Złowrogi Harry.

— Jasne — mruknął Cohen. — Ile ich jest, bardzie?

— Nie wiem. Tysiące. Miliony.

— Miliony światów, a nam zostało… Ile? Ile masz lat, Hamish?

— Co? Żem się urodził tego dnia, kiedy umarł stary than.

— Kiedy to było? Który stary than? — pytał cierpliwie Cohen.

— Co? Przecie żem nie jest uczonym. Nie pamiętam takich gupot!

— Może ze sto lat — podsumował Cohen. — Sto lat. A są miliony światów. — Zaciągnął się papierosem i potarł czoło grzbietem kciuka. — Draństwo.

Skinął na minstrela.

— A co robił twój kumpel Carelinus, kiedy już wysmarkał sobie nos?

— Nie powinniście go lekceważyć — oburzył się minstrel. — Zbudował ogromne imperium… Za wielkie, szczerze mówiąc. I pod wieloma względami był do was podobny. Nie słyszeliście o Węźle Tsortyjskim?

— Brzmi jak jakieś świństwo — uznał Truckle. — He, he, he.

Minstrel westchnął.

— To był bardzo duży i skom plikowany węzeł, wiążący ze sobą dwie belki w świą tyni Offlera w Tsorcie. Legenda mówiła, że kto zdoła go rozwiązać, zostanie władcą kontynentu.

— Takie węzły mogą być trudne — przyznała pani McGarry.

— Carelinus rozciął go mieczem! — oznajmił minstrel. Ujawnienie tego dramatycznego gestu nie wywołało jednak reakcji, jakiej oczekiwał.

— Czyli był też oszustem, nie tylko maminsynkiem? — upewnił się Mały Willie.

— Nie. To był dramatyczny, nie, proroczy gest!

— Owszem, zgadza się, ale trudno to uznać za rozwiązanie. Znaczy, przecież było powiedziane: rozwiązać. Nie rozumiem, czemu niby…

— Nie, nie. Chłopak ma trochę racji — przerwał Cohen, który wyraźnie przemyślał sobie tę kwestię. — To nie było oszustwo, bo to dobra historia. Tak. To rozumiem. — Parsknął śmiechem. — I mogę sobie wyobrazić. Banda smętnych kapłanów i róż nych takich stoi dookoła i wszy scy myślą: „To oszustwo, ale chłopak ma naprawdę wielki miecz, więc nie będę pierwszy, który mu to powie… A na dodatek jeszcze bardzo wielką armię na zewnątrz”. Ha. Tak. Hm… A co zrobił potem?

— Podbił większą część znanego świata.

— Zuch chłopak. A potem ?

— Potem, no… wrócił do domu, panował przez kilka lat, później umarł, jego synowie się pokłócili, wybuchło parę wojen… i to był koniec imperium.

— Tak, dzieci potrafią sprawiać kłopoty — westchnęła Vena, pochylona nad robótką. Haftowała niezapominajki dookoła napisu SPAL TEN DOM.

— Niektórzy uważają, że poprzez dzieci osiąga się nieśmiertelność — zauważył minstrel.

— Tak? — rzucił złośliwie Cohen. — To powiedz, jak miał na imię chociaż jeden twój pradziad.

— No… tego…

— Właśnie. Ja na przykład mam kupę dzieciaków. Większości nigdy nie widziałem. Wiesz, jak to jest. Ale wszystkie mają piękne, silne matki i mam wściekłą nadzieję, że żyją dla siebie, nie dla mnie. Dużo dobrego przyszło temu twojemu Carolinusowi z sy nów, którzy stracili jego imperium.

— Ale prawdziwy historyk mógłby wam powiedzieć o wiele więcej…

— Ha! Liczy się to, co pamiętają zwykli ludzie. Pieśni i opo wieści. Nieważne, jak żyłeś i umar łeś, ale jak opowiadają to bardowie.

Minstrel poczuł na sobie skupiony wzrok wszystkich obecnych.

— Ehm… robię dużo notatek — zapewnił.

* * *

— Uuk — powiedział bibliotekarz tytułem wyjaśnienia.

— Mówi, że potem coś mu spadło na głowę — tłumaczył Rincewind. — To pewnie było wtedy, kiedy zanurkowaliśmy.

— Możemy wyrzucić trochę tych rzeczy? — zaproponował Marchewa. — Większość i tak nie będzie nam potrzebna.