Выбрать главу

— Więc?

— Zagadki mogą zabić.

— Ale przecież żyjecie.

Miecz Cohena świsnął w po wietrzu, a może nawet zaskwierczał — takie wrażenie odniósł minstrel.

— Rozwiązuję zagadki — oświadczył Cohen.

— Aha. Swoim mieczem… Tak jak Carelinus rozwiązał Węzeł Tsortyjski?

— Nie znam się na węzłach, mały.

Na pustej przestrzeni między skałami, na ognisku bulgotała potrawka, a star sza pani pracowała nad haftem. Takiej sceny minstrel się tutaj nie spodziewał, choć trzeba przyznać, że starsza pani była nieco… młodo ubrana jak na babcię, a de wiza, którą wyszywała na makatce, brzmiała SKOSZTUJ ZIMNEJ STALI, ŚWIŃSKI PSIE!

— Coś takiego… — Cohen schował miecz. — Tak mi się zdawało, że poznałem twoją rękę. Jak leci, Vena?

— Dobrze wyglądasz, Cohenie — powiedziała kobieta tak spokojnie, jakby właśnie na nich czekała. — Macie ochotę na potrawkę, chłopaki?

— Pewno. — Truckle uśmiechnął się od ucha do ucha. — Ale niech bard pierwszy spróbuje.

— Wstydź się, Truckle. — Kobieta odłożyła robótkę.

— Wiesz, w końcu przy naszym ostatnim spotkaniu uśpiłaś mnie i ukra dłaś stos klejnotów…

— Człowieku, to było czterdzieści lat temu! Poza tym zostawiłeś mnie samą, żebym walczyła z bandą goblinów.

— Wiedziałem, że gobliny pobijesz.

— A ja wiedziałam, że te klejnoty wcale ci nie są potrzebne. Dzień dobry, Złowrogi Harry. Cześć, chłopaki. Przysuńcie sobie jakiś kamień. A kto to jest to chodzące chude nieszczęście?

— Bard — wyjaśnił Cohen. — Bardzie, to jest Vena Kruczowłosa.

— Co? — zdumiał się bard. — Niemożliwe! Nawet ja słyszałem o Ve nie Kruczowłosej. To wysoka młoda kobieta z… Och…

Vena westchnęła.

— Ciągle krążą te stare historie. — Przygładziła swe siwe włosy. — Zresztą teraz jestem panią McGarry, chłopcy.

— Tak, słyszałem, że się ustatkowałaś. — Cohen zanurzył chochlę w garnku i skosz tował potrawki. — Wyszłaś za oberżystę. Zawiesiłaś miecz na ścianie, miałaś dzieciaki…

— Wnuki — poprawiła go z dumą pani McGarry. Po chwili jednak dumny uśmiech zbladł. — Jeden z nich przejął gospodę, ale drugi jest papiernikiem. Robi papier.

— Prowadzenie gospody to uczciwy fach. A nie wiele jest bohaterskiego w pa peterii hurtem. Cięcie papieru to jednak nie to samo. — Mlasnął głośno. — Dobre to, dziewczyno.

— Zabawne — powiedziała Vena. — Nigdy nie wiedziałam, że mam talent, ale ludzie potrafią podróżować całe mile, żeby spróbować moich kluseczek.

— Czyli nic się nie zmieniło — stwierdził Truckle Nieuprzejmy. — He, he, he.

— Truckle — rzekł Cohen — pamiętasz, kazałeś mi mówić, kiedy jesteś za bardzo nieuprzejmy?

— Tak. I co ?

— To był jeden z takich przypadków.

— Zresztą — podjęła pani McGarry, uśmiechając się słodko do czerwonego ze wstydu Truckle'a — siedziałam tam jakiś czas po śmierci Charliego, aż pomyślałam: Czy to już wszystko? Mam już tylko czekać na Mrocznego Kosiarza? I wtedy … Był taki zwój…

— Jaki zwój?! — zawołali chórem Cohen i Zło wrogi Harry.

Spojrzeli na siebie podejrzliwie.

— Popatrz — rzekł w końcu Cohen, sięgając do swego worka. — Znalazłem taki stary zwój z mapą, a na niej było pokazane, jak dotrzeć do Góry Świata i wszystkie te drobne sztuczki, żeby się przedostać…

— Ja też — przyznał Harry.

— Nic nie mówiłeś.

— Jestem władcą ciemności, Cohenie — tłumaczył cierpliwie Harry. — Nie powinienem pracować jako kapitan Pomocna Dłoń.

— Powiedz przynajmniej, gdzie go znalazłeś.

— Och, w ja kimś starożytnym grobowcu, który łupiliśmy.

— Ja swój znalazłem w starym magazynie, w Im perium Agatejskim.

— A mój zostawił w gospo dzie pewien wędrowiec, cały w czerni — oznajmiła pani McGarry.

W ciszy odezwał się nagle minstrel.

— Ehm… przepraszam…

— Co? — zapytała chórem cała trójka.

— Czy to ja coś pomyliłem, czy czegoś tu nie dostrzegamy?

— Czego na przykład? — zapytał Cohen.

— No, te zwoje wszystkie opisują, jak się dostać na Górę Świata, a to niebezpieczna wyprawa, z której nikt jeszcze nie wrócił żywy.

— Tak? No i co ?

— No to… tego… kto spisał te zwoje?

* * *

Offler, bóg krokodyl, wstał od planszy, która była w rze czywistości światem.

— No dofra, czyj on jest? — zapytał. — Fo trafił naf się infeligent.

Nastąpiło ogólne wyciąganie szyi zebranych bóstw, aż wreszcie jedno z nich podniosło rękę.

— A ty jesteś…

— Wszechmocny Nuggan. Czczą mnie w czę ściach Borogravii. Ten młody człowiek został wychowany w wie rze we mnie.

— A w co wierzą nugganici?

— Tego… we mnie. Głównie we mnie. A wy znawcom nie wolno jeść czekolady, imbiru, grzybów i czosnku.

— Kiedy fegoś fakafujesz, fo nie oszczędzasz, co? — mruknął Offler.

— Przecież nie ma sensu zakazywać brokułów, prawda? Taka postawa jest bardzo staroświecka. — Nuggan przyjrzał się minstrelowi. — A ten aż do tej chwili nigdy nie był jakiś szczególnie inteligentny. Mam go porazić? W tej potrawce na pewno jest jakiś czosnek. Pani McGarry wygląda na taką kobietę.

Offler zawahał się. Był bardzo starym bogiem, który powstał z parują cych bagien w go rących, mrocznych krainach. Przetrwał wzloty i upadki nowszych, i z pew nością piękniejszych bóstw, rozwijając u siebie pewną dozę mądrości — to znaczy mądrości jak na boga.

Poza tym Nuggan należał do młodszych bogów, pełnych ogni piekielnych, zarozumiałości i ambicji. Offler nie był może błyskotliwy, ale niejasno wyczuwał, że na dłuższą metę przetrwanie wymaga od bóstwa czegoś więcej niż tylko braku piorunów. Żywił też całkiem nieboskie współczucie wobec każdej istoty ludzkiej, której bóg zakazywał czekolady i czosnku. Poza tym Nuggan miał niesympatyczny wąsik. Żaden bóg nie powinien się obnosić z takim wyszczotkowanym wąsikiem.

— Nie — powiedział, potrząsając kośćmi. — Fędzie lefsza zafawa.

* * *

Cohen zdusił koniec pogniecionego papierosa, wcisnął go sobie za ucho i spoj rzał na zielony lód.

— Jeszcze nie jest za późno, żeby zawrócić — powiedział Złowrogi Harry. — Gdyby ktoś miał ochotę.

— Owszem, jest za późno — odparł Cohen, nie oglądając się nawet. — Poza tym ktoś tu nie gra uczciwie.

— Właściwie to zabawne — uznała Vena. — Przez całe życie szukałam przygód ze starymi mapami znalezionymi w staro żytnych grobowcach, ale nigdy się nie martwiłam, skąd pochodzą. To jedna z tych spraw, nad którymi człowiek się nie zastanawia, jak na przykład to, kto porzuca całą tę broń, klucze i ze stawy medyczne, co to przewalają się w nie zbadanych lochach.

— Ktoś chyba zastawia pułapkę — stwierdził Mały Willie.

— Pewno tak — zgodził się Cohen. — To nie będzie pierwsza pułapka, w którą wpadnę.

— Chcemy wystąpić przeciwko bogom, Cohenie — przypomniał Harry. — Kiedy ktoś to robi, powinien być pewien swego szczęścia.

— Moje jakoś działało, aż do teraz.

Wyciągnął rękę i dotknął skalnej ściany przed sobą.