— …jako pierwszym ludziom, którzy opuszczają Dysk z moc nym postanowieniem powrotu — kontynuował. — Waszą… misją jest wylądować na, lub w po bliżu Cori Celesti, odszukać Cohena Barbarzyńcę i jego ludzi, i wszel kimi dostępnymi środkami nie dopuścić do realizacji ich szaleńczego planu. Na pewno zaszło jakieś nieporozumienie. Nawet barbarzyńscy bohaterowie przestrzegają pewnych granic, a jedną z nich jest rozsadzenie świata. — Westchnął. — Na ogół są do tego niedostatecznie cywilizowani — dodał. — W każ dym razie… Błagamy go, żeby posłuchał głosu rozsądku et cetera. Barbarzyńcy są na ogół sentymentalni. Opowiedzcie mu o ma łych szczeniaczkach, które zginą, albo coś w tym rodzaju. Poza tym nie mogę wam nic doradzić. Podejrzewam, że użycie klasycznej siły nie wchodzi w grę. Gdyby Cohena łatwo dało się zabić, ktoś by to zrobił już dawno.
Kapitan Marchewa zasalutował.
— Siła to zawsze ostateczność, sir — powiedział.
— Sądzę, że dla Cohena to pierwszy wybór.
— Nie jest taki zły, jeśli tylko człowiek nagle nie wyskoczy mu za plecami — zapewnił Rincewind.
— Aha, oto głos specjalisty w naszej misji — rzucił Patrycjusz. — Mam tylko nadzieję… Co pan ma na naszywce, kapitanie?
— Dewizę misji — wyjaśnił szczerze Marchewa. — „Morituri Nolumus Mori”. Rincewind ją zaproponował.
— Wyobrażam sobie. — Vetinari chłodno spojrzał na maga. — A czy zechciałby pan przetłumaczyć na język potoczny?
— Eee… — Rincewind zawahał się, ale właściwie nie miał odwrotu. — Eee… z grub sza mówiąc, proszę pana, oznacza to „Ci, którzy mają umrzeć, wcale nie chcą”.
— Bardzo jasno wyrażone. Pochwalam pańską determinację… Tak?
Myślak szepnął mu coś do ucha.
— Aha. Właśnie dowiedziałem się, że musicie wyruszyć już wkrótce — powiedział Vetinari. — Pan Stibbons twierdzi, że istnieje sposób utrzymania z wami kontaktu, przynajmniej do chwili, kiedy znajdziecie się blisko Góry.
— Tak jest — potwierdził Marchewa. — Rozbity omniskop. Niezwykłe urządzenie. Każda z czę ści widzi to, co inne części. Zadziwiające.
— No cóż, mam nadzieję, że ta misja wysoko wzniesie was na drodze do kariery i że nie przemkniecie jak, cha, cha, meteory. Na miejsca, panowie.
— Jeszcze tylko… chciałbym zrobić ikonogram. — Myślak wysunął się do przodu, ściskając duże pudełko. — Żeby zarejestrować tę chwilę. Stańcie wszyscy na tle flagi i uśmiechnijcie się, proszę… To znaczy, że kąciki ust unoszą się w górę, Rincewindzie… Dziękuję. — Myślak, jak wszyscy marni fotografowie, utrwalił moment o ułamek sekundy po tym, kiedy ich uśmiechy zesztywniały. — Czy macie jakieś ostatnie słowa?
— Chodzi ci o ostat nie słowa, zanim polecimy i wró cimy? — Marchewa zmarszczył czoło.
— Ależ tak. Oczywiście. O to mi właśnie chodzi — zapewnił Myślak, zdaniem Rincewinda o wiele za szybko. — Żywię głęboką wiarę w kon strukcje pana da Quirm i jestem przekonany, że on również.
— Ależ skąd — zaprotestował Leonard.
— Nigdy nie przejmowałem się wiarą.
— Nie?
— Nie. Rzeczy po prostu działają. A jeśli nam się nie powiedzie, nie będzie tak źle. Jeśli nie uda nam się wrócić, to i tak nie zostanie już nic, dokąd nie uda nam się wrócić, więc wszystko się zredukuje. — Uśmiechnął się radośnie. — Logika to wielka pociecha w takich chwilach; zawsze to powtarzam.
— Osobiście — rzekł kapitan Marchewa — jestem szczęśliwy, podniecony i za szczycony, że mogę lecieć. — Stuknął w pu dełko u pasa. — Poza tym zgodnie z pole ceniem zabieram ze sobą ikonograf. Zamierzam wykonać wiele użytecznych i głę boko poruszających obrazków naszego świata z per spektywy kosmosu. Sprawią może, że zobaczymy ludzkość w cał kiem nowym świetle.
— Czy to właściwa chwila, by wycofać się z załogi ? — spytał Rincewind, zerkając na dwóch pozostałych podróżników.
— Nie — odparł krótko Patrycjusz.
— Może powołując się na obłęd?
— Twój własny, jak przypuszczam.
— Może pan sam wybrać.
Vetinari skinął, by Rincewind podszedł bliżej.
— Można chyba stwierdzić, że człowiek musi być obłąkany, by zdecydować się na udział w ta kim przedsięwzięciu — szepnął. — W takim przypadku, naturalnie, masz znakomite kwalifikacje.
— A je śli nie jestem obłąkany?
— Jako władca Ankh-Morpork mam obowiązek wysłać z tak istotną misją tylko najlepsze, najsprawniejsze umysły.
Przez moment patrzył Rincewindowi w oczy.
— Myślę, że tkwi w tym jakiś paragraf — stwierdził mag, wiedząc, że przegrał.
— Tak — przyznał Patrycjusz. — Najlepszy z możli wych.
W mroku zniknęły światła zakotwiczonych statków, kiedy barka dryfowała coraz szybciej w silnym prądzie.
— Teraz już nie ma odwrotu — stwierdził Leonard.
Zagrzechotał grom, a palce błyskawic przemaszerowały wzdłuż krawędzi świata. — Zwykły szkwał, jak przypuszczam — dodał Leonard, gdy ciężkie krople deszczu zadudniły na plandece. — Wsiądziemy do środka? Dryfkotwy utrzymają nas dziobem do Krawędzi. Możemy posiedzieć wygodnie, czekając…
— Najpierw musimy wypuścić łodzie ogniowe — przypomniał Marchewa.
— Rzeczywiście, ależ ze mnie gapa. Zgubiłbym własną głowę.
Do ataku na Obwód poświęcono dwie szalupy. Kołysały się, zanurzone głęboko pod ciężarem zapasowych pojemników z farbą, politurą i reszt kami smoczej kolacji. Marchewa po kilku próbach zapalił latarnie mimo gwałtownej wichury. Potem ustawił starannie, zgodnie z in strukcjami Leonarda.
Następnie odrzucili cumy. Uwolnione od barki szalupy odpłynęły z coraz mocniejszym prądem.
Deszcz lał strumieniami.
— A te raz wejdźmy na pokład — zaproponował Leonard, kryjąc się przed ulewą. — Filiżanka herbaty dobrze nam zrobi.
— Zdawało mi się, że postanowiliśmy nie używać na pokładzie żadnego otwartego ognia — zauważył Marchewa.
— Zabrałem specjalny dzbanek mojej konstrukcji, który utrzymuje ciepło — uspokoił go Leonard. — Albo zimno, jeśli ktoś woli. Nazwałem go Termosem Zimnym albo Gorącym. Nie mam pojęcia, w jaki sposób rozróżnia, na co mam akurat ochotę, ale mimo to jakoś działa.
Poprowadził ich po drabince do kabiny, gdzie oświetlała trzy wiklinowe fotele umieszczone w gąsz czu dźwigni, rur i sprę żyn.
Załoga bywała tu wcześniej. Dobrze znali rozkład pomieszczenia. Tylko jedno wąskie łóżko stało po stronie rufy, ponieważ przewidziano, że tylko jedna osoba naraz będzie miała czas, by się przespać. Siatki wisiały umocowane do każdego fragmentu wolnej ściany, wypakowane żywnością i butel kami z wodą. Niestety, jeden z komi tetów powołanych przez Vetinariego w celu niedopuszczenia, by jego członkowie przeszkadzali w czymś ważnym, skierował swą uwagę na zaopatrzenie machiny. Zdawało się, że zapakowano materiały i sprzęt odpowiednie na każdą ewentualność, nie wyłączając zapasów z aligato rem na lodowcu.
— Tak naprawdę nikomu nie chciałem odmawiać — wyjaśnił Leonard. — Ale sugerowałem, że no… żywność skoncentrowana i posilna, i eee … o niskiej zawartości resztek… byłaby najlepsza…
Jak jeden mąż odwrócili się w fo telach, by spojrzeć na Wygódkę Eksperymentalną mod. 2. Mod. 1 działał — konstrukcje Leonarda zwykle działały — ale że kluczem jego funkcjonowania był szybki ruch wirowy wokół osi podczas użytkowania, zarzucono go po raporcie oblatywacza (Rincewinda). Stwierdził on, że cokolwiek człowiek planował, wchodząc, gdy znalazł się wewnątrz, myślał tylko o jednym : żeby wyjść.