Выбрать главу

Pod arktycznymi rękawicami miał jeszcze drugie, czarne, zrobione z tego samego materiału, co szalik, tak samo wygodne i przylegające ściśle do ciała. Mógł w nich rozwiązać mały supeł albo podnieść z ziemi dziesięciocentówkę, jeśli w ogóle coś takiego jeszcze istniało. Kiedyś Rourke wysłał notę z propozycją rozpatrzenia możliwości wprowadzenia pieniądza w Mid-Wake. Abstrahując od supłów i monet, rękawiczki były bardzo dobre i chroniły przed mrozem i wiatrem, jak każde inne. W trakcie marszu przekonywał się raz jeszcze o ich zaletach.

Idąc starał się skupić swoją uwagę na dwóch rzeczach: z jednej strony na możliwości spotkania kolejnych Sowietów, oddalających się od tajemniczej instalacji, a z drugiej – na myśleniu o czymkolwiek, byle tylko uniknąć otępienia wywołanego jednostajnym marszem i związanym z nim zmęczeniem.

Przypomniał sobie różne rutynowe czynności chirurgiczne, o których nie myślał od skończenia szkoły medycznej. Myślał także o tym, że wymagano od niego prezentacji swoich umiejętności jedynie na trupach w prosektorium. Kiedy doszedł do wniosku, że myśli te ułatwiały mu koncentrację, zaczął przypominać sobie artykuły z niemieckich pism medycznych, wydanych w Mid-Wake, które dano mu do przeczytania. Okazało się, że poruszone w nich niektóre problemy zostały rozwiązane w zdumiewająco prosty i logiczny sposób. Zdziwił się, iż nie wpadł na to ani on, ani inni lekarze jego epoki. Od dłuższego czasu marzył o możliwości podjęcia praktyki lekarskiej. Pragnął tego bardziej niż czegokolwiek innego w życiu. Obecnie medycyna stała na takim poziomie, jaki w świecie lekarskim za studenckich lat Johna graniczyłby z cudotwórstwem. Możliwości ratowania życia ludzkiego były większe niż kiedykolwiek przedtem. A on był zajęty czym innym, o wiele częściej odbierając komuś życie niż je ratując.

Niestrudzenie kontynuował marsz. W końcu z ciemności zaczęły wyłaniać się zarysy jakichś zabudowań. Kiedy zbliżył się do nich, schował karabin do niemieckiego futerału. Nie miał zamiaru wpadać w jakiekolwiek tarapaty, dlatego też na wszelki wypadek trzymał w zasięgu ręki Detoniki. Zszedł ze ścieżki między skałami i zaczął gramolić się po nich w górę. Posuwał się wzdłuż ostrego brzegu skalnego, niknącego przed nim w ciemnościach. Chciał wiedzieć, co go czeka. Gdy spojrzał w kierunku północnym, dostrzegł wyraźnie kontury jakichś budynków. Kontynuował wspinaczkę.

ROZDZIAŁ X

Annie Rubenstein, trzymając ręce w kieszeniach spódnicy, stała naprzeciwko łóżka Natalii, przyglądając się Rosjance. Chora nie odzyskała przytomności. Annie pomyślała, że najchętniej zabrałaby ją stąd w jakieś ustronne miejsce i zaopiekowała się nią. Ale to było niemożliwe. Bliskiej jej osobie groziło niebezpieczeństwo, a ona, pomagając jej, musiała liczyć się z tym, że być może narazi ją i siebie na jeszcze większe ryzyko. Nie było na to rady.

Doskonale pamiętała, że kiedy zaginął Michael, obudziła ze snu narkotycznego ojca, matkę, Paula i Natalię. Ale Michael na szczęście się odnalazł. Teraz było podobnie. Tyle tylko, że poszukiwaczem nie był jej ojciec, lecz ona sama. Nikt bardziej niż ona nie nadawał się do wykonania tego zadania. Nikt tak jak ona nie znał Natalii. A przede wszystkim tylko ona potrafiła spenetrować przestrzeń, w której zagubiła się Natalia. Bez użycia noża, pistoletu, czy też kompasu. Chwilami wątpiła nawet, czy hipnoza jest konieczna, jednakże w wypadku jakiegoś zagrożenia tylko z jej pomocą ktoś mógłby pomóc Annie wrócić do siebie.

Stan Natalii stawał się coraz bardziej poważny. Doktor Rothstein, najwyraźniej zażenowany własnymi myślami, które Annie odczytywała z łatwością, wiedział dobrze, iż dalsza zwłoka może się dla młodej Rosjanki źle skończyć. Zgodził się na przeprowadzenie kilku wstępnych eksperymentów już następnego dnia.

Był jeszcze inny powód takiego pośpiechu. Gdyby ojciec lub mąż Annie powrócili do Mid-Wake jeszcze przed rozpoczęciem terapii, mogliby się jej sprzeciwić. Co by wówczas zrobiła? Wolała o tym nie myśleć.

Szeptem, zamykając oczy, odezwała się do leżącej nieruchomo dziewczyny:

– Nadchodzę. Nadchodzę, aby ci pomóc. Ale również i ja będę potrzebowała twojej pomocy, Natalio.

ROZDZIAŁ XI

Stojąc na zboczu, Rourke mógł całkiem wyraźnie dostrzec pojedyncze elementy konstrukcji, której przeznaczenie nadal było dla niego nieznane. Przy ogrodzeniu z wysokiej siatki stały oparte na palach plastikowe płyty, stanowiące jak gdyby osłonę przeciwśnieżną. Dalej widniał czarny budynek, lub raczej bunkier. Dookoła niego ustawiono gigantyczne baterie, które, jak sądził, były zamkniętymi silosami rakietowymi.

Nie mylił się. Znajdowała się tam baza pocisków nuklearnych, z których dwanaście zostało już uzbrojonych.

Drzwi wejściowe do bunkra były otwarte. Padające ze środka żółte światło odbijało się od migocącego śniegu.

Przez chwilę obserwował z uwagą teren. W końcu ruszył wzdłuż zbocza, szukając jakiegoś w miarę wygodnego zejścia. Wreszcie znalazł je i ślizgając się zszedł na dół.

– Tu “Roger”. Helikoper, czy mnie słyszycie? Odbiór! Był to głos Jasona Darkwooda.

Rubenstein odłożył swój dziennik i podniósł hełmofon.

– Tu helikopter. Słyszę cię dobrze. Odbiór!

– Helikopter? Czy wszystko w porządku? Odbiór!

– Ze sztormem jakoś sobie radzimy, ale nie możemy wystartować z powodu bardzo silnego wiatru. Musieliśmy przymusowo lądować; mieliśmy drobną awarię. Teraz już wszystko w porządku. Mieliśmy też małą wizytę, więc nie czujemy się aż tak bardzo osamotnieni. Ośmiu gości. Daliśmy sobie z nimi radę. “Roger”, czy mnie słyszysz? Mów co u ciebie? Odbiór!

– Mieliśmy potyczkę z wrogiem, ale wszystko skończyło się szczęśliwie. Jak możemy wam pomóc? Odbiór!

– Utrzymujcie z nami łączność. Nie mam innych informacji. Odbiór!

– Tu Roger. Bez odbioru.

Paul ściągnął z głowy hełmofon. Spojrzał na zegarek, który dostał kiedyś w prezencie od Hammerschmidta. Doktor wciąż nie wracał.

Rourke, trzymając w prawej ręce M-16, podbiegł zygzakiem do siatki. Brama była otwarta. Mógł teraz dokładnie zobaczyć wyrzutnie pocisków, skierowane ukośnie w niewidoczne teraz niebo. Ich szczyty pokrywała warstwa lodu. Na ziemi obok nich leżały otwarte cylindry, niczym kokony, stanowiące niegdyś osłony wyrzutni. Im dłużej John przyglądał się temu urządzeniu, tym bardziej nikły jego wątpliwości. Pomimo silnej wichury wokół słychać było przenikliwy ryk syreny. Wejścia do kompleksu bunkrów były otwarte. Doktor stanął przed jednym z nich. Zawahał się. Wiedział, że dokądś one prowadzą. Najwyraźniej sowieccy żołnierze musieli się czegoś poważenie obawiać, aby w taką pogodę zaryzykować ucieczkę. Poza tym byli przecież śmiertelnie zmęczeni; to też o czymś świadczyło. Przypomniał mu się fragment z pamiętnika komandosa Specnazu, mówiący coś o mechanizmie destrukcyjnym i instalacji. Jakiej?

Wyrzutnie!

Puścił się biegiem w kierunku głównego wejścia do bunkru, wypełnionego żółtym światłem. Syrena wyła coraz głośniej. Tuż przed wejściem zahamował, wpadając w długi poślizg. M-16 przerzucił do lewej ręki, a prawą rozpinał zamek błyskawiczny kurtki, wyciągając z niej rewolwer Smith & Wesson. Z pistoletem maszynowym i magnum w rękach wpadł do środka.

Na podłodze leżały trupy trzech mężczyzn. Ich zszarzałe ciała pokrywały liczne rany. Zakrzepła krew, ściekając, tworzyła dziwaczne wzory na ich twarzach i dłoniach. Czwarta osoba siedziała na oświetlonym fotelu naprzeciwko pulpitu kontrolnego. Mężczyzna ten otrzymał postrzał w głowę. Nikogo poza nim nie było w pokoju. Rourke podszedł do pulpitu. Mechanizmy uruchamiające wyrzutnie zostały włączone. Nie było czasu na zamknięcie drzwi. Doktor oparł swój karabin o ścianę i ściągnął zwłoki komandosa z fotela. Na liczniku przed pulpitem kontrolnym położył magnum. Zsunął kaptur i rozluźnił szalik. Jego uszy i szyję ogarnął nagły chłód. Był zmęczony, czuł, że potrzebuje snu, lecz teraz musiał się spieszyć. W krótkim czasie zimno mogło spowodować znużenie i senność, ale pociski mogły zostać wystrzelone jeszcze szybciej. Wtedy byłoby po wszystkim.