– Byłem wychowywany w przekonaniu, że każdy, kto nie jest Niemcem, jest gorszy rasowo. Jednakże, później oczywiście, zdałem sobie sprawę z całej absurdalności tej doktryny. Uwierzyłem w nią, ponieważ nauczono mnie oceniać wszystko pod względem ideologicznym. Pogardzałem ludźmi innych ras. A teraz zazdroszczę tej czarnej kobiecie.
Sarah spojrzała na Wolfganga.
– Człowiek, którego ona kocha, wciąż żyje. Ale i tak nigdy nie jesteśmy pewni dnia ani godziny. Lecz przynajmniej…
Nie skończył tego zdania. Pochyliwszy się nad rannym, którego właśnie niesiono na noszach, powiedział:
– Ty i twoi przyjaciele walczyliście dzielnie. Twoje poświęcenie na pewno nie będzie zapomniane. Ale jest jeszcze jedna bitwa, którą musisz stoczyć, młody człowieku. Wracaj do zdrowia.
– Tak jest!
– Potrzebujemy odważnych żołnierzy, więc szybko wyzdrowiej!
Porucznika odniesiono na noszach i Wolfgang Mann dalej kontynuował inspekcję szpitala. Za nim szła Sarah Rourke. Bardzo mu współczuła. Ona również tak szybko straciła prawie całą swoją rodzinę! Może Annie również nie żyje? Odpędziła od siebie tę myśl. Jak zniosłaby śmierć córki?!
Znowu spojrzała na Wolfganga Manna. Zapewne nie zniosłaby tego lepiej niż on śmierć żony.
ROZDZIAŁ XXXII
Znalazła się w innym czasie, w innej epoce. Nie była już Annie, niemniej nadal była Natalią. Jednakże wciąż mogła myśleć tak jak Annie. W głowie Natalii znajdowały się jakby dwa umysły.
Po niebie płynęły dostojnie białe obłoki. Nisko nad horyzontem świeciła pomarańczowym blaskiem słoneczna kula. Nie wiedziała, czy słońce wschodzi, czy zachodzi. Na szyi miała aksamitną, kasztanową opaskę, którą spinała z przodu delikatna broszka ze srebra. Na ramiona swobodnie opadał jej kaptur. Jej długie, sięgające pasa włosy rozwiewały podmuchy morskiej bryzy.
Pogłaskała grzywę stojącego przed nią, czarnego konia. Na nogach miała wysokie skórzane buty.
Koń nazywał się Shire. Przy siodle bogato inkrustowanym srebrem wisiał miecz. Łagodnie przemawiała do zwierzęcia. Na czole konia widniała biała plamka w kształcie gwiazdki. Uprząż lśniła w promieniach słońca. Sprawiało to wrażenie, jak gdyby zwierzę stało w złotym ogniu.
Dłońmi, na których błyszczały pierścienie, dotknęła rękojeści miecza. Podciągnęła nieco szaty i wsunąwszy lewą stopę w strzemię wspięła się na konia. Chwytając lejce, usadowiła się wygodnie, opierając prawą nogę na specjalnym, łęku wystającym z damskiego siodła.
Shire poruszał się dostojnie; jazda na nim, pomimo jego wielkości, przypominała żeglugę w powietrzu. Wydawało się jej, że wierzchowiec leci nie wysilając się, nie wykonując żadnego ruchu.
Powiał zimniejszy wiatr; musiała naciągnąć na głowę kaptur.
Morze szumiało po jej prawej stronie. Ląd i woda wydawały się jednym, gdy tak mknęła, rozpryskując przybrzeżne fale. Drobne kropelki uderzały ją w twarz, wywołując uczucie świeżości. Poczuła nagle tak silny przypływ radości życia, że chciało się jej śpiewać. Na jej drodze stanęły czarne skały.
Ściągnęła cugle.
Zza skał wyjechał na koniu jakiś mężczyzna w czarnej zbroi. Wysokie buty sięgały mu ponad kolana. Jego koń był siwy, mniejszy od jej wierzchowca. Nagle przyspieszył, dobył miecz. Gdy jeździec wzniósł klingę do góry, słońce odbiło się w niej, niemal oślepiając dziewczynę. Pod kapturem dostrzegła czarny hełm z opuszczoną przyłbicą.
– Kim jesteś, rycerzu?
Gdy usłyszała odpowiedź, zamarła w bezruchu. Krzyknęła. To był głos Władymira. Powiedział głucho:
– Za to, że mnie oszukałaś, poniesiesz teraz karę, zginiesz!
Nie było wyboru. Walka albo ucieczka. Jej Shire wyglądał na silniejszego bardziej wytrzymałego od jego rumaka, ale szybkość? Nie była tego pewna.
Pochyliła się i odpiąwszy od siodła miecz, przypasała go do swego boku. Teraz w każdej chwili mogła go dobyć. Dotknęła rękojeści i zauważyła, że zrobiona była, podobnie jak klamra pasa, ze srebra i pokrywały ją misterne wzory. Klinga jej miecza była znacznie węższa niż ostrze broni, którą dzierżył czarny rycerz.
– Wyzywam cię, rycerzu!
Człowiek na koniu zaśmiał się. Jego siwy wierzchowiec ruszył z wolna do przodu, rozbryzgując fale muskające jego kopyta. Ostrogi przy butach rycerza błyszczały, zmoczone wodą.
– Poczekaj chwilę – odezwała się do niego. – Siedząc w moim siodle nie mam szans. Zejdźmy z koni.
– Schodź, jeśli chcesz. Ja tego nie uczynię.
Nie zeszła. Gdyby to zrobiła, jej porażka w starciu z jeźdźcem byłaby przesądzona.
– Nie jesteś zbyt uprzejmy, panie.
– Nie jestem, Natalio.
Spiął ostrogami wierzchowca i skoczył do przodu. Podniosła w górę swój miecz. Stanęła w strzemionach i pochyliła się do przodu, mówiąc do wierzchowca:
– Naprzód! I nie zawiedź mnie!
Shire ruszył, rozbryzgując kopytami wodę. Pędzili, zbliżając się do siebie.
Czarny rycerz pędził wprost na nią z uniesionym mieczem. Zsunięty kaptur odkrył szyszak z czarnego metalu, przypominający ludzką czaszkę z wystającymi kośćmi policzkowymi.
Już tylko najwyżej dziesięć jardów dzieliło ich od siebie.
Niespodziewanie Natalia zrobiła zwrot i czarny rycerz minął ją. W tym samym momencie cięła mieczem i czarny hełm upadł w morskie fale.
Koń rycerza zwolnił i zatrzymał się. Zwierzę i jeździec odwrócili się w jej stronę.
Mężczyzna był bez głowy. W prawej ręce nadal trzymał miecz. Lewą sięgnął do tyłu i narzucił na szyję kaptur.
– A teraz twoja głowa, Natalio!
Krzyknęła. Shire wydawał się niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Jej ręce były jak z ołowiu, nie mogła unieść miecza, aby odparować cios.
Mężczyzna wzniósł swój miecz.
– Zdradzałaś mnie, Natalio!
Ostrze jego klingi mieniło się w słońcu. Skierował miecz w jej kierunku… Annie zrozumiała.
– Obudźcie mnie! Obudźcie mnie! Obudźcie mnie! Ja umieram!
– Annie! Gdy policzę do trzech…
– Przestań, do cholery… Obudźże ją.
– Na “trzy” pstryknę palcami. Wtedy się obudzisz. Jeden… dwa… trzy…
Annie otworzyła oczy. Oddychała z trudem. Spojrzała na Natalię, leżącą na sąsiedniej kozetce. Jej pierś gwałtownie uniosła się, oczy pod powiekami drgały.
– Niech ją pan wyciągnie z tego snu, proszę! Proszę, doktorze Rothstein! – powiedziała Maggie Barrow.
Annie patrzyła niewidzącymi oczami. Rothstein trzymał w dłoniach strzykawkę.
– Pani Rubenstein, czy czuje się pani dobrze?
– Tak…
Zrobił Natalii zastrzyk. Maggie Barrow pomagała doktorowi przytrzymać pacjentkę.
– Co się stało?
– Nie jestem w staniej jej pomóc, ale wiem, kto może tego dokonać. Coś, co zdarzyło się kiedyś, a nigdy nie powinno mieć miejsca!
– Co? – zapytała Maggie Barrow. Annie spojrzała na nią.
– Ona bierze udział w walce, której nie może wygrać. Trzy razy. Ciągle ta sama fantazja czy sen, lub cokolwiek to jest i za każdym razem… Teraz o mało nie zginęłyśmy.
– To dzieje się tylko w jej wyobraźni, pani Rubenstein – cierpliwie zaczął wyjaśniać psychiatra.
– Ale ona tam, naprawdę żyje, więc to jest jej rzeczywistość! Ona musi zwyciężyć w swym śnie albo nigdy jej nie odzyskamy! Nie rozumie pan?!
Annie nie potrafiła im tego lepiej wytłumaczyć, teraz miała już pewność.
– Znajdźcie mego ojca.
ROZDZIAŁ XXXIII
Nadajnik radiowy był gotów. Wstawili go do pokoju znajdującego się na najwyższej kondygnacji pałacu prezydenckiego. Tutaj umieścili też rannych.
W swoich rozważaniach Michael starał się wziąć pod uwagę wszystkie możliwości działania. Po pierwsze, na pewno brawurowy atak islandzkich policjantów, którzy rzeczywiście splunęli śmierci w twarz, musiał pokrzyżować plany dowódcy sił okupacyjnych. Z kolei oddziały KGB, jak zwykle, wolały uniknąć akcji na własną rękę. Ponadto żaden gwardzista nie miał ochoty iść w pierwszym szeregu na pałac prezydencki. Należało domniemywać, że niewątpliwie wydano rozkaz ochrony pani Jokli, jako zakładnika przydatnego przy wymianie za innych liderów opozycji islandzkiej lub na ich sprzymierzeńców. Dlatego Sowieci nie mieli zamiaru używać broni palnej. Tak więc, dopóki żyła pani Jokli, dopóty istniały możliwości wyjścia z impasu. Sowieci potrzebowali jej żywej.