Może już teraz im się uda? Może następnym razem? Ale zanim to nastąpi, zapewne wybuch wojny nuklearnej będzie nieunikniony. A wówczas rodzaj ludzki zginie.
Antonowicz lubił towarzystwo Aleksowej, ponieważ było ono dla niego ostatnią szansą na przeżycie chwil szczęścia i spokoju, jakkolwiek ulotne i nierzeczywiste by one były.
Nie miał już przy sobie tego bohatera, marszałka Władymira Karamazowa. Nie był szaleńcem. Właśnie dlatego wysłał Wasilija Prokopiewa z misją specjalną.
Wpatrywał się w twarz Swietłany. Z każdą chwilą wydawała mu się coraz piękniejsza.
ROZDZIAŁ XLI
Na policzku poczuł zadziwiająco delikatne dotknięcie małej dłoni. Otworzył oczy. Wokół panowała niemal zupełna ciemność. Odszukał przycisk światła awaryjnego i włączył go. Na twarzy dziecka malowało się zdziwienie. Długie, czarne włosy dziewczynki były splątane. Siedziała obok majora, okutana w jego sweter, o wiele na nią za duży. Prokopiew dotknął opuszkami palców jej włosów i twarzy.
– Jeszcze nie zginęliśmy, mała.
Pojazd był już przykryty sporą warstwą śniegu. W kabinie panował ziąb. Prokopiew przekręcił klucz w stacyjce, aby nie wyczerpały się baterie. Kiedy sięgnął po karabin, dziewczynka syknęła i szeroko otworzyła oczy. Wasilij uśmiechnął się, dotknął jej dłoni i chociaż wiedział, że go nie rozumie, szepnął:
– Nie zrobię ci krzywdy. Nikt ci nie zrobi krzywdy, moja mała.
Pod siedzeniem znajdowała się łopata. Wasyl wyjął ją, wiedząc, że może jej potrzebować. Spróbował otworzyć drzwi. Z trudem zdołał je uchylić, następnie z całej siły napierając na nie otworzył je na tyle, by móc się przez nie prześliznąć.
Dziewczynka zaczęła płakać. Oficer domyślił się, że przestraszyła się, iż on ją opuszcza. Odwrócił się w jej stronę, aby powiedzieć jej, że tak nie jest, lecz ona zaczęła wrzeszczeć. W jej oczach dostrzegł coś, czego jeszcze nigdy przedtem nie widział.
Nagle Prokopiew, tknięty przeczuciem, odwrócił się. Ktoś uderzył go ciężką kościaną pałką.
Wasyl błyskawicznie wycelował lufę karabinu w pierś napastnika. Był to mężczyzna równy mu wzrostem, lecz o wiele bardziej muskularny. Mimo mrozu jego tors był odkryty; koczujące tu plemiona miały wystarczająco dużo czasu, by przystosować się do panującego klimatu. Prokopiew strzelił. Napastnik upadł na ziemię.
Dziewczynka znów krzyknęła. Prokopiew odwrócił się w jej stronę. Drzwi po przeciwnej stronie kabiny były otwarte, a para muskularnych ramion sięgała po dziecko, które wrzeszczało teraz wniebogłosy. Pociągnął za spust, a czaszka tubylca rozleciała się niczym arbuz.
Wyczuwając za sobą jakiś ruch, zaczął się odwracać. Nagle poczuł ból, oblała go fala gorąca. Pogrążył się w ciemności. Upadł twarzą w śnieg.
ROZDZIAŁ XLII
Annie otworzyła oczy. Paul, skulony, drzemał na krześle.
Nagle zdała sobie sprawę, że leży na szpitalnym łóżku. Pamiętała, że o czymś śniła, ale niezbyt jasno i klarownie. We śnie widziała helikoptery i górę, która wydawała jej się znajoma, lecz nie była tą, w której znajdował się Schron. Żadnych ludzi. Wszystko było dziwnie pogmatwane, jakby oglądało się film wideo, zbyt szybko przesuwając go do przodu. Tylko niektóre fragmenty były rozpoznawalne.
Pamiętała moment, w którym zaczął działać środek uspokajający. Zamknęła oczy, dziękując Bogu, że nic złego się nie stało. Właściwie we śnie nie zdarzyło się nic konkretnego i nie była nawet pewna, czy był to jej własny sen. Może to były tylko wrażenia, pozostałe po wykorzystaniu jej umysłu jako ekranu, na którym rozgrywały się fantazje Natalii? Im więcej o tym myślała, tym bardziej sen zacierał się w jej pamięci.
Nie chciała budzić Paula. Spał tak spokojnie. Niewątpliwie potrzebował teraz snu po tym wszystkim, co przeszedł wraz z jej ojcem.
Usta miała wyschnięte. Często zazdrościła tym, którzy po przebudzeniu nie pamiętali swoich snów.
Ale w snach zdarzało się jej widzieć rzeczy, które później zdarzały się na jawie. Nie wiedziała, co o tym sądzić. Pomyślała o Natalii. Podświadomie czuła, że Rosjanka jest na dobrej drodze do wyzdrowienia, że powraca do normalności.
Spojrzała znów na śpiącego Paula. Gdyby tylko chciała, mogłaby wniknąć w jego myśli i może nawet obudzić go w ten sposób. Ale nie zrobiła tego. Bała się swoich, powiększających się wciąż, możliwości psychicznych. Sama myśl o zdarzeniu z doktorem Rothsteinem w jego gabinecie, przerażała Annie do głębi. Zdarzało się jej, że musiała powstrzymywać się, aby nie wnikać w myśli Paula. Chociaż czasami, gdy to robiła, odbierała cudowne marzenia o niej samej. Kiedy się kochali, czuła jego myśli tak pewnie i blisko jak jego ciało.
Snów nie mogła w żaden sposób kontrolować. Pojawiały się nie wiadomo dlaczego. Na przykład śniła o osobie, która była jej bliska, a której groziło jakieś niebezpieczeństwo. Jeśli kiedyś znikną niebezpieczeństwa, znikną również sny. Jeśli kiedyś nastąpi pokój…
Postanowiła, że jeśli kiedyś tak się stanie, nigdy już nie będzie próbowała przenikać do ludzkich umysłów. Czuła jednak, że najprawdopodobniej nie mogłaby się powstrzymać. Im częściej to czyniła, tym łatwiej jej to przychodziło.
Iloraz inteligencji jej ojca i matki był wyjątkowo wysoki. Annie wraz z bratem Michaelem poddani jeszcze jako dzieci specjalnym testom, również uplasowali się w krajowej czołówce. Dowiedziała się o tym przypadkowo, kiedy jeszcze mieszkali w Schronie.
Może powinna to wykorzystać?
Przymknęła oczy.
Michael Rourke patrzył, jak ostatni z helikopterów niknie na horyzoncie. W ciągu godziny wzbiły się w powietrze wszystkie J7V. Ostatnia grupa Islandczykow odlatywała na inne wyspy, gdzie nie było niebezpieczeństwa erupcji wulkanicznej. Ludzie pułkownika Manna przywieźli nowocześniejszy sprzęt sejsmograficzny, aby przeprowadzić dokładniejsze badania i wypracować prognozy, dotyczące aktywności wulkanu.
Hekla, stolica Lydveldid, przestała istnieć.
Wulkan grzmiał nadal. Żółto-pomarańczowa magma, spływając z wierzchołka, tworzyła ogniste strumienie. Wydobywające się z wnętrza krateru kłęby pyłu i dymu zakryły prawie całe niebo.
Patrząc na szalejący żywioł, Młody Rourke otulił się mocniej pożyczoną niemiecką kurtką. Potok lawy płynął w poprzek cmentarza, na którym pochowano jego żonę i dziecko.
Za plecami Michaela stanął Bjorn Rolvaag. Stał przez dłuższy czas bez słowa, aż wreszcie poklepał swego towarzysza po ramieniu i wypowiedział jedno słowo:
– Przyjaciel.
ROZDZIAŁ XLIII
Oczy Christophera Dodda zabłysły w świetle latarki.
– Nie widzę powodu, dla którego pani Rourke powinna być tu razem z nami, pułkowniku.
– Jeśli sobie tego życzy, może robić, co zechce – powiedział zdecydowanie Wolfgang Mann i odprawił Dodda, który rzekł jeszcze na odchodnym:
– Cóż, z pewnością ma pan rację, pułkowniku, jednakże chcę zauważyć, że na zewnątrz jest bardzo zimno, a komuniści mogą uderzyć w każdej chwili. No, a przede wszystkim ona jest w ciąży.
Sarah nie patrzyła na komendanta. Gardziła tym człowiekiem.
Przeprowadzili inspekcję fortyfikacji, wznoszonych wokół bazy “Edenu”. Składały się one z pancernych płyt z tworzywa sztucznego, połączonych wzajemnie tak, że tworzyły rodzaj palisady o wysokości czternastu stóp. Na wysokości siedmiu stóp znajdowały się otwory strzelnicze, poniżej których umieszczono stanowiska karabinów maszynowych, wycelowanych w stronę, z której miał nadejść nieprzyjaciel.
Sarah pomyślała, że sytuacja, w jakiej się znaleźli przypomina te z powieści Jamesa Fenimore Coopera. John Rourke byłby tym sprytnym, bohaterskim traperem, żołnierze armii niemieckiej – jego towarzyszami. Dood wraz z załogą “Edenu” mogliby odgrywać role pierwszych kolonistów. Z kolei gwardziści KGB byliby nacierającymi Indianami. Tyle tylko, że w tym przypadku “Indianie” byli równie dobrze uzbrojeni, jak ich przeciwnicy. Mieli helikoptery i nie musieli robić wyłomu w murze, a granaty i moździerze zastępowały im płonące strzały.