Выбрать главу

– Czy jesteśmy w stanie tego dokonać? – zapytał Michael.

– Byłaby to dość niebezpieczna misja. Nie mogę rozkazać moim pilotom podjęcia tego ryzyka, ale mogę liczyć na ochotników.

Wszyscy oficerowie-piloci, siedzący przy stole, wstali jak jeden mąż. Michael popatrzył po ich twarzach. Wielu z nich było młodszych od niego.

– Panowie – odezwał się kapitan Hartman – wygląda na to, że mamy wystarczającą ilość ochotników. Będziemy ciągnąć losy. Kto wyciągnie los, ten poleci z panem Rourke’em. – I wtedy Hartman uśmiechnął się – będzie kroczył po cienkiej linii pomiędzy oficerskim poczuciem obowiązku a niesubordynacją.

Hartman przeszedł wzdłuż stołu i stanął na przeciw Michaela, który również wstał.

– Więc?

Młody Rourke kiwnął głową.

– Muszę teraz możliwie najszybciej wyruszyć na Ural. Jakoś podświadomie czuję, że w najbliższej przyszłości zostaniemy czymś zaskoczeni przez mieszkańców Podziemnego Miasta. Dlatego muszę być tam na czas ze swymi ludźmi, gotowymi na wszystko. – Spojrzał na zegarek. – Została niecała godzina, Michael. Ty również powinieneś zmieścić się w czasie. Powodzenia!

Uścisnęli sobie dłonie.

ROZDZIAŁ XLVIII

Rourke stał na plaży, odwrócony plecami do jednostajnie szumiących fal. Niebo było tak czyste i błękitne, że niemożliwe było, by jakiś samolot mógł przemknąć się po nim niepostrzeżenie. John stał tak, odziany w czarny mundur, stanowczy, niewzruszony. Wiatr rozwiewał mu włosy.

Pomimo szumu morza jego głos rozbrzmiewał wystarczająco wyraźnie, by wszyscy zebrani tu ludzie mogli go usłyszeć. Rubenstein stał wraz z innymi w szeregu, mając świadomość, że odwraca się właśnie kolejna karta historii. Był to niewątpliwie jeden z tych momentów, w którym ważyły się losy ludzkości.

– Niektórzy z was walczyli już przedtem, ramię w ramię. Ty, Han Lu Czen…

Han, zdjąwszy czapkę, ukłonił się uroczyście. Tłumacze zaczęli cicho szeptać, tłumacząc słowa doktora na chiński i niemiecki.

– … i pan, kapitanie Hammerschmidt… Otto wyprężony jak struna stuknął obcasami.

– … i kapitan Sam Aldridge… Murzyn, nieporuszony, słuchał z uwagą.

– … i pan, panie kapitanie Darkwood, dowódco USS “Ronald Reagan”.

Jason uśmiechnął się szeroko i, podnosząc rękę w nonszalanckim salucie, poprawił przy okazji włosy opadające mu niefortunnie na czoło.

– … a wam, panie i panowie, pozwolę sobie przypomnieć, że człowiek, który służył we flocie wojennej Stanów Zjednoczonych nie staje na lądzie jako zwykły szczur lądowy, ale nadal jest oficerem, godnym szacunku stosownym do swej rangi i funkcji!

Z miejsca, w którym stali marynarze, dał się słyszeć przytłumiony śmiech. Aldridge odwrócił się, spoglądając groźnie na swych ludzi. Siły Mid-Wake były uszykowane w dwa plutony, na czele których stali porucznik Tom Stanhope z “Reagana” i porucznik Lillie St. James z okrętu “Wayne”. Naprzeciwko nich stał Aldridge wraz z Jasonem Darkwoodem. Za nimi znajdowały się trzy oddziały chińskich komandosów pod komendą Hana. Obok nich pluton komandosów niemieckich, dowodzony przez Ottona Hammerschmidta.

– I oczywiście człowiek, który jest dla mnie niczym brat i który został również moim zięciem…

Paul Rubenstein poczuł, że się czerwieni.

– … Paul Rubenstein. Prezydent mianował mnie generałem brygady. Widać taka jest jego wola, ale przecież to wy jesteście żołnierzami, nie ja. Lecz jeśli w czasie mojej nieobecności będziecie chcieli rozmawiać z kimś odpowiedzialnym, zwracajcie się właśnie do Paula. Jego zadanie jest moim zadaniem. Walczyliśmy wspólnie od pięciu wieków. On i ja. Za chwilę wejdziemy na pokład niemieckich śmigłowców. Dla wielu z was jest to pierwsza akcja bojowa i pierwszy lot. I może właśnie dlatego jesteśmy tutaj. Pięć wieków temu rodzaj ludzki osiągnął szczyt możliwości technologicznych. A teraz każdy z was będzie mógł pojąć, czym jest dla człowieka pierwszy lot w przestworzach.

Tym razem rozległ się śmiech lotników. Rourke także się uśmiechnął.

– Zostaliśmy sprowadzeni do roli walczących ze sobą plemion. Dlaczego? Bóg jeden wie. Kiedyś, prawdopodobnie przez przypadek, dwie potęgi przestały sobie ufać do tego stopnia, że podjęły próbę unicestwienia siebie nawzajem. I dlatego dzisiaj stoimy tutaj. Nie przywrócimy już życia milionom ludzi, które zginęły, ani tym milionom, które nie zdążyły się narodzić. Możemy jedynie powstrzymać to szaleństwo. Chodzi mi o to, że jesteśmy wojownikami, którzy muszą walczyć o pokój, dany nam przez Boga czy Naturę, w cokolwiek byście wierzyli. Musimy tak postępować, ponieważ inaczej świat przestanie istnieć. I nikt z was ani żadne z waszych dzieci nie będzie biegało po plaży, nie będzie podziwiało piękna przelatujących ptaków, nie będzie jeździło konno ani bawiło się ze swoim psem. Nigdy, dopóki nie wygramy! Czy powinniśmy nienawidzić naszych wrogów? – ciągnął Rourke. – Nie. Przecież oni niczym się od was nie różnią. Zabijamy ich, ponieważ jest wojna, a my bierzemy w niej udział bez względu na to czy chcemy, czy też nie. I zakończymy ją zwycięsko. Teraz nadszedł już czas odlotu. Będziemy walczyć, a niektórzy z nas już nie powrócą. Każdy z was – kontynuował, patrząc na żarzącą się końcówkę cygara, trzymanego w palcach – zgłosił się do tej akcji na ochotnika, z wyjątkiem mnie i Paula. Jeśli wygramy, o czym jestem przekonany, bowiem jesteście bitnymi żołnierzami, każdy z was będzie pamiętał to do końca swego życia. I zapamięta nie imiona swoich współtowarzyszy broni czy moje, ale to czego wspólnie dokonamy – John zaciągnął się cygarem, wypuszczając kłęby dymu, które zaraz rozwiewał wiatr. – No, cóż. Już czas, aby wasi dowódcy poprowadzili was do helikopterów. Czeka was bitwa, którą musimy wygrać. Ruszamy!

Jason Darkwood, najwyższy stopniem po Johnie, krzyknął:

– Baczność! Na prawo patrz!

Mężczyźni i kobiety Pierwszej Grupy Operacyjnej zasalutowali, patrząc w stronę Rourke’a. Paul patrzył zafascynowany.

ROZDZIAŁ XLIX

Major nie wiedział, gdzie teraz jest i nie chciał się nad tym zastanawiać. Szedł powłócząc lewą nogą, która paliła go okropnie, zwłaszcza wówczas, gdy o niej myślał.

Maszerował spoglądając to na ścieżkę, to na twarz dziecka. Był nieprzytomny z bólu i zmęczenia. Prawie nie odróżniał już własnych majaków od rzeczywistości. Co będzie, jeśli dziecko umrze? I nagle Prokopiew zdał sobie sprawę, że dziecko jest dla niego ważniejsze aniżeli pojemnik zawierający plany nowej broni.

Nie mógł poruszać palcami u nóg. Wiedział, że jeśli upadnie, to zaśnie na zawsze.

Szedł pogrążony we wspomnieniach.

Matka. Jej twarzy nie pamiętał wyraźnie. Wchodziła do domu, w którym on również kiedyś mieszkał.

Pierwsza dziewczyna, której ciało pieścił.

Miał odmrożone dłonie i stopy. Nie mógł nawet oddać moczu. Brnął dalej przez śnieg.

Już wcześniej zastanawiał się, co powinien zrobić z dzieckiem. Znaleźć dla niego dom. Mówiono, że Niemcy humanitarnie traktowali dzikie plemiona, że starali się przybliżyć im drogę cywilizacji. Zapewne znajdzie się wśród nich jakaś rodzina, która zechce przyjąć taką śliczną dziewczynkę.