Выбрать главу

Brnął przez śnieg. Wszystkie inne myśli zostały za nim. Najważniejsze – to iść, ponieważ wówczas nie mógł zamknąć oczu i… nie umrzeć.

Głupia myśl. Przecież mógł zamknąć oczy i upaść, nawet o tym nie wiedząc. A może to już się stało? Może to, co wydało mu się, że robił, było tylko snem? Koszmarnym snem?

Niespodziewanie przypomniał sobie moment, w którym pierwszy raz zabił człowieka. Myśl ta poruszyła go do głębi; obawiał się łez. Mogłyby zamarznąć na jego twarzy.

Łzy. Przymrużył oczy nie chcąc dopuścić, aby pociekły mu po policzkach.

Jakiś dźwięk. Lawina? Zbyt głośny.

To oni! Następni kanibale, złaknieni ludzkiego mięsa.

Wasyl przyśpieszył. Dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy. Śnieg nie przeszkadzał już w drodze. Zaczął biec. Był zdumiony sam sobą. Nadal mógł biec!

Upadł.

– Moja mała! – powiedział spękanymi ustami. Światło! Głos. Bardzo donośny głos.

To zapewne jeden z tych żydowsko-chrześcijańskich aniołów przyszedł już po dziecko.

Na pewno nie po niego. Dla niego, Prokopiewa, nie byłoby już miejsca tym ich raju.

Światło zniknęło.

Trzymając dziecko w ramionach upewnił się, czy niemowlę jeszcze oddycha. Jej ciało było gorące. Ramiona miał tak zesztywniałe, że nie mógł ich wyprostować i wyjąć z nich dziewczynki. Nie miał siły, aby dłużej zmagać się z sennością.

I wtedy coś się poruszyło. Usłyszał słowa, których nie mógł zrozumieć.

Nagle zaczął pojmować, o co chodzi tym ludziom. To był rosyjski, tyle, że straszliwie kaleczony.

– Otwórz usta! – Poczuł, że ktoś poi go czymś gorącym. Próbował to przełknąć. Prawie zwymiotował.

Spróbował wstać.

– Leż! Opadł do tyłu.

– Nie ruszaj się.

Chciał zapytać gdzie jest i gdzie jest dziewczynka. Poczuł, że może poruszać rękoma. Znowu starał się podnieść, ale ponownie usłyszał w okrutnie kaleczonym rosyjskim języku, którym posługiwały się te dziwne istoty, że ma leżeć i o nic się nie martwić.

Usłyszał jej płacz. Otworzył oczy.

To byli Niemcy. Czy Niemcy rzeczywiście robili te straszne rzeczy, o których mu mówiono? Czy zabiliby małe dziecko?

Znajdował się w ładowni wielkiego śmigłowca.

Pojawił się kolejny Niemiec. Zdjął hełm i ukazując swoje roześmiane oczy pochylił się nad Wasylim. W ramionach trzymał dziewczynkę. Płakała.

Płakać. To była konieczność, żeby przeżyć.

Prokopiew mógł nareszcie zasnąć.

ROZDZIAŁ L

Snajperzy, których Wolfgang Mann naliczył dwunastu, raz po raz nękali jednostki niemieckie. Ostrzał z moździerzy nasilał się z każdą minutą. Jeden z promów “Edenu” został lekko uszkodzony.

Sarah z podwiniętymi rękawami asystowała lekarzom w przygotowaniach do przyjęcia pierwszych ofiar. Było już dwóch zabitych i pięciu rannych, których przyniósł na noszach personel szpitala polowego.

Wiedziała, że John przybędzie.

Pozostawało jej mieć nadzieję, że nastąpi to jak najszybciej.

Michael usiadł na ławce. Obok niego siedzieli Rolvaag i niemiecki porucznik. Hrothgar położył się u stóp swego pana. Michael przesunął się nieco, aby umożliwić zmianę opatrunku na lewym ramieniu.

Kabinę wypełniał hałas silnika śmigłowca, skrzypienie wycieraczek przesuwających się po powierzchni szyby, pokrywającej się wciąż na nowo bąbelkami wody i wycie dobiegające z radia, przerywane sygnałami kodu bitewnego. Wszystkie te odgłosy powodowały, że już po kilku minutach głowa pękała z bólu. Próba zaśnięcia w tych warunkach była z góry skazana na niepowodzenie. Dotyczyło to wszystkich, z wyjątkiem Rolvaaga i jego psa.

Rolvaag oddał miecz pani Jokli, tak więc znowu uzbrojony był tylko w swoją pałkę. Michael domyślił się, że Islandczyk uważa, iż niebezpieczeństwo nie jest na tyle poważne, by karabin czy choćby miecz mogły być mu potrzebne.

W trakcie opatrywania rany próbował czytać instrukcję pilotażu J7V, której część przetłumaczyła mu kiedyś Maria.

Maria.

Trzymał ją w ramionach żegnając się z nią, gdy szedł na wojnę. Pozostawił ją pod opieką Hartmana, z dala od bitewnego zgiełku. “Kocham cię!” – powiedziała mu na odchodnym. Pocałował ją wtedy i powiedział to samo. Dziwił się, co go jeszcze powstrzymywało od ożenienia się z nią. Dlaczego zastanawiał się tak długo? Czy to on rzeczywiście doprowadził do śmierci Madison i ich dziecka?

Każda kobieta, kobieta wychodząca za mąż za mężczyznę o nazwisku Rourke, powinna go bardzo kochać, ponieważ być jego żoną, oznaczało przez większość czasu być samotną. Czasami się zastanawiał, czy rzeczywiście jest tak podobny do swojego ojca.

Zamknął instrukcję i próbował zasnąć, chociaż z góry wiedział, że i tak mu się to nie uda.

Kochał Marię tak bardzo…

John zajmował miejsce obok pilota, ale zrezygnował z niego. Poszedł ku tyłowi wzdłuż kadłuba maszyny i spoczął na siedzeniu obok Darkwooda.

– Kapitanie?

– A, doktor Rourke! Jak znosisz te przeloty na długich dystansach? Bo tamten lot helikopterem, no cóż, to było coś innego. Ale ta podróż chyba będzie się dla ciebie ciągnęła w nieskończoność?

Doktor roześmiał się.

– Wiele lat temu latanie było dla mnie chlebem powszednim. Jak jazda samochodem. Wiesz, o czym mówię? Taki osobisty pojazd.

– Tak. Kiedy byłem mały, możliwość posiadania własnego samochodu fascynowała mnie – odrzekł Darkwood. – Zawsze marzyłem o Ferrari. Starałem się oglądać wszystkie filmy, w których były podobne wozy. Ale ja chciałem tylko Ferrari.

Pamiętam, że podobnym wozem jeździł kiedyś policjant na Hawajach, a także pewien prywatny detektyw na Florydzie, dopóki nie wpadł z nim do morza.

Rourke nie uśmiechnął się. Doskonale pamiętał tamto zdarzenie; był tam wówczas.

– Gliniarz pochodził, z Miami i miał białego Ferrari, a ten prywatny detektyw na Hawajach jeździł czerwonym.

– Faktycznie, masz rację. A co ty wówczas miałeś, doktorze?

– Ciężarówkę albo pikapa.

– Ciężarówkę? Zaraz, momencik. Tak! Pamiętam z wideo te wielkie skrzynie, które załadowywano albo doczepiano do pojazdów na przedmieściach. A ludzie którzy żyli na peryferiach, w osiedlach wiejskich, używali pikapów. Tak, widziałem to kiedyś na wideo. To była taka ciężarówka, której koła były wyższe od człowieka i…

John Rourke słuchał tego ze wzruszeniem. Dla niego nie była to niewiele znacząca opowiastka, lecz kawał prawdziwego, bezpowrotnie minionego życia.

Ostrzał artyleryjski wzmagał się. Pociski, spadające z nieba jak grad, rozerwały skrzydło wielkiego namiotu, gdzie mieścił się szpital polowy, oraz uszkodziły poważnie część agregatu, kontrolującego klimatyzację wewnątrz niego. Używając dużych plastikowych worków, Sarah Rourke wraz z Elaine Halwerson i jeszcze trzema innymi kobietami próbowała załatać otwór, przez który wpadały do środka chłodne podmuchy wiatru.

Nagle Elaine zaczęła głośno mówić, niemal krzyczeć:

– Mówiłam, że jest na tyle silny, aby nosić broń. I co? Jest teraz gdzieś tam, w polu! Może już nie żyje?

– Nie martw się. Akiro poradzi sobie.

– Myślę, że wszyscy zginiemy. Po prostu to czuję…

Sarah przytuliła Murzynkę. Wiatr wpadł do środka poprzez dziurę w poszyciu. Czuła, że jeśli pomoc nie nadejdzie w porę, Elaine nie wytrzyma tego nerwowo.