– Nie mogę się zgodzić, pułkowniku – ciągnęła kobieta – z twierdzeniem, że wszystko to jest po prostu naturalną koleją rzeczy. Czy tylko dlatego, że mężczyzna może podnieść cięższy kamień, a kobieta z powodu biologicznie uwarunkowanej potrzeby musi wychowywać dzieci? Proszę spojrzeć na to w prostszy sposób. Spójrzmy na tamtą garstkę ludzi. Powiedzmy, że nie wszyscy byli mężczyznami, że pewna ich część była kobietami. Chodzi mi o to, którzy z nich chcieli wojny. Nieważne już nawet, kto nacisnął guzik i obojętne jaką grupę reprezentował. Pytam, kto upoważnił go do tego. Nie mówię, że był to mężczyzna, ale kto dał temu człowiekowi prawo do igrania z Bogiem?
– Nikt, pani Rourke.
– Wolfgang… – Sarah odstawiła na bok filiżankę i ujęła jego dłonie. – Dzisiaj nic się nie zmieniło, ta wojna na nic się nie przydała. Ludzie dążą do całkowitej zagłady tylko w celu udowodnienia swoich racji. To dlatego Akiro jest ranny. To dlatego John i Paul gdzieś tam szukają Annie, Natalii i waszego kapitana Hammerschmidta. To dlatego Michael i Maria, Bjorn Rolvaag oraz twoi ochotnicy znajdują się w Islandii próbując zwyciężyć coś strasznego, co ma w swej mocy ludzi Hekli. Dzieje się tak, ponieważ niektórzy ludzie nadal wystawiają Boga na próbę. Nikt nie ma takiego prawa!
Patrząc znów przed siebie nie powiedziała: “Nikt, nawet John Rourke!”, ale właśnie tak pomyślała.
Paul w drżących dłoniach trzymał Schmeissera. Rubensteinowi dokuczało przenikliwe zimno. Jedną z głównych przyczyn tego przemarznięcia było to, że miał rozpiętą kurtkę. Otulił nią broń w obawie przed lodowatym deszczem. Na wierzch narzucił przeciwdeszczową pelerynę, która zesztywniała teraz jak tektura. Pod peleryną ukrył jeszcze M-16, ale Schmeissera wolał trzymać przy sobie, gotowego do strzału. Poza tym w kaburze na klatce piersiowej miał jeszcze Browninga.
M-16 był kolejnym z pistoletów maszynowych z niezliczonych, które przeszły przez ręce Paula od czasu Nocy Wojny. Jednakże Schmeisser, niemiecki MP-40, co było jego dokładniejszą nazwą, towarzyszył mu od pierwszej bitwy.
Wciąż pamiętał…
“Tutaj, użyj go teraz…”
John podszedł wówczas do sterty broni leżącej na ziemi obok rozbitego odrzutowca. Należała ona do bandytów, którzy wszyscy zginęli w starciu z Rourke’em. Ratując pasażerów, doktor zabił jedenastu mężczyzn i jedną kobietę. Walczył z wyjętymi spod prawa motocyklistami, którzy dopuszczali się mordów i rabunków.
“Ten ma dziewięć milimetrów i jest najlepszą spluwą, jaką tutaj można znaleźć”.
Wskazał na leżący przed nimi niemiecki pistolet maszynowy MP-40.
Dziewięciomilimetrowej amunicji było pod dostatkiem. John spokojnie rozważał zalety poszczególnych karabinów. Dla Paula była to wówczas istna chińszczyzna, a nawet coś jeszcze bardziej niezrozumiałego, ponieważ w chińskiej restauracji potrafił jednak coś zamówić. Pomimo faktu, że jego ojciec był oficerem lotnictwa, Rubenstein nigdy nie miał do czynienia z jakąkolwiek bronią. Po prostu nie była mu potrzebna. Aż nagle jego życie zmieniło się w mgnieniu oka.
Teraz, podczas gdy sowiecki oddział kierował się prosto na nich, przykucnąwszy obok helikoptera w oczekiwaniu na nieuniknione, rozmyślał nad tym, jakie dziwne było jego życie. Przed wojną spacerował sobie po ulicach Nowego Jorku i mimo że niektóre dzielnice były już opanowane przez wielkie szczury, nigdy nie myślał o zabraniu ze sobą broni. Jednak od początku wojny pistolet i karabin stały się jego nieodłącznymi towarzyszami. Były z nim przez dwadzieścia cztery godziny na dobę z wyjątkiem momentów, gdy brał prysznic lub kochał się z Annie.
Ani wówczas, gdy był jeszcze chłopcem, ani nawet teraz nie widział siebie w roli westernowego bohatera. Był raczej zupełnym przeciwieństwem postaci z filmów. I to go bawiło. Czy koniecznie powinien założyć stary, zużyty kowbojski kapelusz, ubrać się w czerwoną kraciastą koszulę i siedzieć okrakiem na mule? A może powinien włożyć spodnie z koźlęcej skóry i jeździć na koniu w biało-brązowe łaty, a do tego mówić unikalną mieszaniną wytwornego języka i najgorszego slangu?
Paul nigdy nie marzył o żołnierskich przygodach. Czytał te same książki, oglądał te same filmy i programy telewizyjne, co i jego koledzy ze szkoły, lecz nie widział siebie w żadnym mundurze, na żadnym polu bitwy. Przypuszczał, że był tym, którego rówieśnicy nazywali zwykle sztywniakiem. Podczas gdy inni chłopcy planowali wyuczyć się i zostać marynarzem lub kimś w tym rodzaju, on myślał, jak dostać się na dodatkowe kursy w czasie letnich wakacji.
Wszystko się zmieniło.
Z dawnego życia, za którym nadal tęsknił, została mu jedynie miłość do Annie i przyjaźń z Michaelem, Sarah i Natalią, a przede wszystkim z Johnem Rourke’em. To on stworzył go na nowo. Bez niego nie przeżyłby ani jednego dnia. Miał świadomość, że nawet w najtrudniejszych momentach, kiedy śmierć mogła go zabrać w każdej chwili, jak na przykład teraz, życie było zbyt cenne, by je tracić.
John odkrył M-16. Odbezpieczył broń. Nagle poprzez zawodzący wiatr dało się słyszeć skrzypienie śniegu pod butami ośmiu sowieckich komandosów idących wyłomem między skałami.
Przełącznik automatu był nastawiony na ogień ciągły.
Doktor zastanowił się przez chwilę, dlaczego właściwie nienawidzi tych ludzi. Oczywiście, najprostszą przyczyną był fakt, że Rosjanie są jego przeciwnikami. Komandosi Specnazu byli tacy sami, jak gwardziści KGB. Służyli ideologii, która według Johna była złem. Oddali się jej całkowicie, a co więcej usprawiedliwiali nią wszelkie okrucieństwa, których się dopuszczali. Dlatego właśnie Rourke uważał, iż ma obowiązek z nimi walczyć. Nie zamierzał jednak ich zabić z powodu wyznawanej przez nich ideologii. Po prostu – jeśli on tego nie zrobi, oni jego zabiją.
Powiedział szeptem do mikrofonu:
– Paul, czy mnie słyszysz?
– Słyszę wyraźnie. Odbiór!
– Dobrze. Więc tak, jak się umówiliśmy. Wyłączam się. Postanowił otworzyć ogień, skoro tylko komandosi go miną.
Przy tym wietrze było mało prawdopodobne, aby odgłos strzałów z pistoletu maszynowego niósł się daleko. Nie było zresztą czasu, aby się nad tym zastanowić. Jeśli on i Paul będą działali dostatecznie szybko, żaden z Sowietów nie zdąży nadać przez radio wezwania o pomoc.
ROZDZIAŁ VI
Kapitan Hammerschmidt obudził się. Annie postawiła obok jego łóżka lekkie plastikowe krzesło i usiadła na nim.
– Ocaliłaś mi życie – powiedział Niemiec.
– Zrobiłbyś dla mnie to samo, Otto. Jak się czujesz? Błękitne oczy Hammerschmidta były lekko załzawione.
– Czuję się całkiem dobrze. Lekarze mówią, że już niedługo będę mógł wstać. Cieszę się z tej perspektywy. Chciałbym dołączyć do moich ludzi.
Przyglądała mu się. Przez chwilę ciężko oddychał. W sali panowała kompletna cisza. Słychać było nawet szelest pończoch, kiedy dziewczyna zakładała nogę na nogę.
– No, a co słychać u pani major? – zapytał Hammerschmidt.
– Nie czuje się najlepiej, Otto. Ale wraz z doktorem Rothsteinem staramy się temu zaradzić.
– Jak?
– Istnieje pewna metoda psychoterapii, dająca niezłe rezultaty. Doktor uważa, że jestem w stanie jej pomóc, wykorzystując… no, wiesz… sztuczki, które mogę robić przy pomocy swego umysłu. – Uśmiechnęła się, kładąc ręce na kolanach.
Spojrzenie Ottona stało się jaśniejsze, gdy patrzył prosto w oczy Annie. Żółte światło stojącej obok łóżka lampy rzucało delikatny, ciepły blask na jego twarz.
– Nie rozumiem, frau Rubenstein. Jakiego rodzaju…
– Mamy zamiar zrobić to “na ucho” – odrzekła.
Od czasu, gdy udowodniła Rothsteinowi, że jej zdolności nie są urojeniem, wciąż bolała ją głowa. Miała kłopoty z żołądkiem. Cała ta sprawa ją przerażała. Ale co będzie z Natalią?