— Tak więc, najmilszy Sancho, ten dom gotowy jest przyjąć was na te kilka dni, które zostały do dwudziestego ósmego lipca, tak bardzo znaczącego dla rodziny Kechanich dnia. Dokładnie w ten dzień Rycerz Smutnego Oblicza odbył swój pierwszy wyjazd; w ten dzień i wy z panem Alonso, według tradycji powinniście wyruszyć w drogę… Uporawszy się z osłem, Feliza pokaże wam waszą komnatę. Zapewne, jesteście głodni?
— Jestem mało wymagający, señora — zapewnił speszony gość. — Głód nie wtedy, kiedy brzuch nie je, ale kiedy ucho bajki nie słucha… Wybaczcie. — Sancho zawahał się. — W naszym rodzie… W rodzie Pansa wiele bajek opowiadają o rodzinie Kechanich.
— I u cyrulika też wam jakichś bredni naopowiadali — życzliwie wtrąciła Aldonza.
Sancho rozbrajająco się uśmiechnął:
— Nie obyło się bez tego, señora, nie obyło się bez tego… Plotkarze, señora Kechani, umiaru nie znają, pies szczeka — wiatr nosi, bzdury gadają i kiszki plączą… señora, a tam, czy to Rycerz Smutnego Oblicza?
W ślad za Sancho Aldonza spojrzała na gobelin.
— Takim go sobie wyobrażałem — obwieścił Sancho nie bez satysfakcji.
— Takim go sobie wyobrażaliście?
Aldonza pociągnęła za jedwabny sznur, z wyglądu taki, jak do zaciągania portier. Ze skrzypieniem zakręciły się nienaoliwione bloki; gobelin, przedstawiający Rycerza Smutnego Oblicza, rozszedł się równo pośrodku i rozjechał na boki, a w jego miejsce objawił się portret, na którym Don Kichot śmiał się.
Sancho wielkimi, skocznymi krokami zbliżył się do konterfektu. Obejrzał się na Aldonzę:
— señora… To jest Rycerz Smutnego Oblicza?
— To portret narysowany przez człowieka, dobrze znającego Alonsa Kechaniego Pierwszego — powiedziała Aldonza.
— Mówią, że Rycerz Smutnego Oblicza wcale nie był tak melancholijny, jak to przyjęto uważać. Mówią, że lubił życie. Mówią… Mówiono, że na tym portrecie jest bardziej do siebie podobny, niż na wszystkich pozostałych podobiznach.
Sancho znowu przeniósł spojrzenie na portret, pokłonił się Don Kichotowi — z uwielbieniem do podłogi.
Aldonza odczekała minutkę — potem znowu szarpnęła za sznur i portret skrył się za gobelinem.
— A… Dlaczego go ukrywacie, señoro Aldonzo?
— Dlatego, że… — Aldonza chwilę zastanawiała się, jak mu to wyjaśnić i czy warto wyjaśniać. — Dlatego że, mój drogi Sancho, to, co tajemne powinno być skryte, a święto pozbawione obramowania powszedniości traci swój powab. Fenomen Rycerza Smutnego Oblicza — łamigłówka, którą rozwiązujemy każdego dnia…
Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale w tym samym momencie z dworu doniosły się głosy i trzasnęły drzwi wejściowe.
— Señor Alonso przyjechał? — Szybko zapytał Sancho.
Z radosnym tupotem wbiegła służąca:
— Señoro Aldonzo, pocztylion! Nowe listy!
Najrozmaitsze, różnej wielkości koperty z kolorowymi pieczęciami. Cały stos, około dziesięciu sztuk; Aldonza złożyła je, nie otwierając, na pulpicie sekretarzyka:
— Widzicie, panie Sancho, im bliżej dwudziestego ósmego lipca, tym częściej do nas piszą… Panowie chcą poznać Dulcyneę z Toboso, damy zapraszają w gościnę Don Kichota… Niekiedy trafiają się listy wrogów, które czyta się i z rozbawieniem, i ze smutkiem… Widzicie, niepodpisana koperta, bez adresu zwrotnego? Chcecie dowiedzieć się, co jest w środku? Na pewno to ten sam anonim…
Trzasnęła pod palcami nieprzyjazna czarna pieczęć.
— „Alonso, jesteś śmieszny. Jesteś pajacem, jarmarcznym błaznem. Jeśli mimo wszystko zdecydujesz się wyprawić w swoją farce voyage”. Cóż za słowo?! — Aldonza rzuciła list na stertę pozostałych listów. — Tak, panie Sancho, tak właśnie żyjemy… À propos, ten portret, pod którym teraz stoicie, przedstawia Diego Kechaniego, który jest ojcem mojego Alonso… Naszego Alonso — dodała, nie bez goryczy. — Właśnie z tym hidalgo wędrował w swoim czasie wasz dostojny ojczulek…
Sancho uśmiechnął się, jakby prosząc o wybaczenie:
— Nie… To był mój dziadek, Andres Pansa. On, señoro Aldonzo, powrócił z podróży nader poirytowany i powiedział swoim synom, że… Krótko mówiąc, señoro Aldonzo, jechać z panem Don Kichotem przypadło mnie, ponieważ noszę imię Sancho. Ojciec mój tak mnie nazwał… Ciągle marzył, nieboszczyk, żebym to ja właśnie został gubernatorem na wyspie…
Sancho uśmiechnął się i rozłożył ręce, jakby przepraszając za głupotę ojca. Jakby mówiąc: co zrobisz, my wszyscy rozumiemy prawidła tej gry, cokolwiek by mówić, Kechani i tak nie będzie w stanie zapłacić za usługi jak należy…
— Jesteście godnym potomkiem swojego znamienitego przodka — powiedziała Aldonza szczerze, dlatego że wieść o niebezpośrednim pokrewieństwie Sancho i pradziadkowego giermka Pansy okazała się dla niej przyjemną niespodzianką. — Pasuje wam bardzo imię Sancho. Ten pierwszy Sancho, który towarzyszył Rycerzowi Smutnego Oblicza, był naprawdę wierny… I był, choć prostoduszny i niepiśmienny, za to szlachetnego serca i wielkiej pomysłowości… Felizo, nie należy stać za portierą. Jaką masz sprawę?
Dziewczątko z lekka poczerwieniało, ale tylko z lekka. Minie niewiele czasu, a złapana na gorącym uczynku, będzie zachowywać zupełny spokój. „Jak tylko wyjedzie Alonso, zwolnię ją” — pomyślała Aldonza i poczuła chłód od powszedniości tej myśli: jak tylko wyjedzie Alonso…
— Chciałam zapytać — powiedziała jeszcze lekko zmieszana Feliza — kiedy nakrywać do stołu?
— Jak tylko wróci señor Alonso… Idź już.
Tym razem, zdawało się, że rzeczywiście wyszła. Ale dlaczego jakaś tam służąca przeszkadza jej — prawowitej żonie, poczuć się w siedzibie Kechanich swobodnie. Od razu zaczyna szpiegować gospodarzy?!
— Señoro Aldonzo — ostrożnie zaczął Sancho — wybaczcie bezpośredniość i wścibstwo, chciałbym zapytać…
— Pytajcie — powiedziała, jak mogła najżyczliwiej.
— Hm… Czy señor Alonso czytał rycerskie powieści?
Uśmiechnęła się krzywo:
— Wszystkiego kilka sztuk, w młodości… Uprzedzając wasze pytanie, powiadamiam, że señor Alonso nie wierzy ani w olbrzymy, ani w złych czarowników i zupełnie obojętnie traktuje przygody Amadisa z Galii.
— Señor Alonso — błękitne oczy zamrugały. — Señor Alonso rzeczywiście chce nieść światu… Szczęście?
Słowo „szczęście” zadźwięczało w jego ustach jakoś wstydliwie i z przestrachem, jakby maleńki chłopczyk mamrotał coś w stylu medycznej nazwy organu płciowego.
— A dlaczego nie? — Zapytała, kuląc się w środku, ale zachowując poprzednią nonszalancko-uprzejmą postawę. — Co macie przeciwko szczęściu dla całej ludzkości?
— Nic… Jak dla mnie — niech będzie szczęście dla wszystkich, za darmo i niech nikt nie odejdzie pokrzywdzony… Ale señor Alonso rzeczywiście wierzy w tę waszą legendę?
— W tę naszą legendę — miękko poprawiła Aldonza. — A czy wy, Sancho, czy w nią nie wierzycie?
Giermek zawahał się:
— Jak by to powiedzieć…
— Powiedzcie, Sancho — Aldonza zdecydowała się nagle — a w ogóle to chcecie jechać z panem Kechanim w tę… Tak osobliwą… Podróż?
Sancho otworzył usta — i zamknął je znowu. Aldonza czekała; od odpowiedzi Pansy tak wiele zależało, a z jakiegoś powodu była przekonana, że giermek odpowie uczciwie…
… Łoskot zatrzaśniętych w uniesieniu drzwi. Kroki, Aldonza usłyszała JEGO głos wcześniej, zanim jeszcze na progu komnaty ukazała się wysoka postać.