Выбрать главу

Przejrzał pozostałe kartki.

— Tylko lista roślin i ryb — stwierdził. — Jak dla mnie, nie ma w niej nic niezwykłego, ale też nie jestem specjalistą od geografii. Dlaczego nazywa ją Mono Wyspą?

— To znaczy Jedna Wyspa — oświadczył Myślak.

— Właśnie mi pan wytłumaczył, że to jedna wyspa. Ale tam widać kilka innych. Podejrzewam ostry brak wyobraźni. — Ridcully wcisnął notes do kieszeni szaty. — Mniejsza z tym. Nie ma śladu jego samego?

— To dziwne, ale nie.

— Pewnie chciał popływać i pożarł go ananas — stwierdził Ridcully. — Jak się czuje bibliotekarz, panie Stibbons? Ma wygodne miejsce?

— Powinien pan wiedzieć, nadrektorze — odparł Myślak. — Siedzi pan na nim od trzech kwadransów.

Ridcully spojrzał zdziwiony na swój leżak. Był pokryty rudym futrem.

— To jest…?

— Tak, proszę pana.

— Myślałem, że może nasz geograf przyniósł to ze sobą…

— Nie z… no, z czarnymi paznokciami, nadrektorze.

Ridcully przyjrzał się uważniej.

— Powinienem wstać? Jak pan myśli?

— No, to w końcu leżak, nadrektorze. Bycie czyimś siedzeniem to dla niego całkiem typowa działalność.

— Musimy znaleźć lekarstwo, Stibbons. To zbyt dziwaczne…

— Hej, panowie…

Coś się działo przed oknem. Centrum tego czegoś była wizja w różu, choć trzeba przyznać, że wizja z rodzaju kojarzonego raczej z halucynogenami o nieokreślonym działaniu.

W teorii nie ma sposobu, aby dama w pewnym wieku z godnością przeszła przez okno, jednak ta właśnie czegoś takiego próbowała. Właściwie to poruszała się z czymś więcej niż godnością, która jest darmowo dodawana do królów i biskupów — to, co demonstrowała, to raczej poczucie przyzwoitości, które wytwarzane jest metodami domowymi, z lanego żelaza. Było jednak oczywiste, że w pewnym momencie będzie musiała pokazać fragment kostki, a teraz utkwiła na parapecie w niewygodnej pozycji, starając się do tego nie dopuścić.

Pierwszy prymus odchrząknął. Gdyby nosił krawat, w tej chwili by go poprawił.

— Ach — odezwał się Ridcully. — Nieoceniona pani Whitlow. Niech ktoś jej pomoże, Stibbons.

— Ja pomogę — wtrącił pierwszy prymus odrobinę szybciej, niż zamierzał[10].

Uniwersytecka gospodyni obejrzała się, powiedziała coś do kogoś niewidocznego za oknem, po czym się odwróciła. Jej mina „krzyczenie na podwładne” dała się przez moment zobaczyć, nim zastąpił ją o wiele milszy wyraz „rozmowa z magami”.

Kierownik studiów nieokreślonych zirytował kiedyś pierwszego prymusa, mówiąc, że gospodyni ma twarz złożoną z samych podbródków. Rzeczywiście przejawiała pewną połyskliwość, kojarzącą się ze świecą, która zbyt długo stała w cieple. W całej pani Whitlow nie było niczego choćby zbliżonego do linii prostej — do chwili, kiedy odkryła, że coś nie zostało należycie odkurzone. Wtedy można by używać jej warg jako linijki.

Prawie całe grono profesorskie jej się bało. Dysponowała niezwykłymi mocami, które nie do końca potrafili zrozumieć — jak zdolność sprawiania, by łóżka były pościelone, a okna umyte. Mag, który potrafił wznieść skwierczącą od mocy różdżkę przeciwko straszliwym potworom z jakichś upiornych krain, był mimo to zdolny do złapania zmiotki do kurzu z niewłaściwego końca i wyrządzenia sobie nią poważnej krzywdy. Tymczasem na jedno skinienie pani Whitlow ubrania były prane, a skarpety cerowane[11]. Jeśli ktoś ją zdenerwował, wiosenne porządki w jego gabinecie zdarzały się częściej niż zwykle — a że dla maga jego pokój jest czymś tak osobistym jak kieszeń w spodniach, była to naprawdę straszliwa zemsta.

— Tak se pomyślałam, że panowie zechcą rankiem coś przegryźć — oświadczyła, kiedy magowie pomogli jej zejść na piasek. — Więc pozwoliłam se ściągnąć dziewczyny, żeby przygotowały zimną przekąskę. Zaraz pójdę i przyniesę.

Nadrektor poderwał się z leżaka.

— Doskonały pomysł, pani Whitlow.

— Eee… rankiem? — powtórzył pierwszy prymus. — Wygląda mi to raczej na wczesne popołudnie.

Jego ton jasno sugerował, że jeśli pani Whitlow życzy sobie, by był to ranek, on nie będzie protestował.

— Prędkość światła płynącego przez Dysk — stwierdził Myślak. — Jesteśmy blisko Krawędzi, to prawie pewne. Usiłuję sobie przypomnieć, jak się wyznacza godzinę, patrząc na słońce.

— Na razie bym się z tym wstrzymał — uznał pierwszy prymus, osłaniając oczy dłonią. — W tej chwili jest zbyt jasno, żeby zobaczyć cyfry.

Ridcully z satysfakcją pokiwał głową.

— Wszyscy chętnie coś zjemy — oświadczył. — Może coś odpowiedniego na plażę.

— Wieprzowina na zimno z musztardą — powiedział dziekan, budząc się z drzemki.

— A czy są może te paszteciki, no wie pani, te z jajkiem w środku? — zapytał wykładowca run współczesnych. — Chociaż zawsze uważałem, muszę zaznaczyć, że to dość okrutne wobec kurcząt…

Rozległ się cichy odgłos, bardzo podobny do tego, jaki wydaje człowiek w wieku mniej więcej siedmiu lat, kiedy wtyka sobie palec do buzi i wyciąga go szybko z puknięciem, które uważa za niewiarygodnie śmieszne. Myślak odwrócił głowę, bojąc się tego, co zobaczy…

Pani Whitlow z tacą sztućców w jednej ręce bezskutecznie dźgała powietrze trzymanym w drugiej patykiem.

— Tylko go wyjęłam, coby wszystko przeciągnąć — tłumaczyła. — A teraz nijak nie mogę znaleźć miejsca, gdzie ten głupi kijek powinien leżeć.

Tam, gdzie niedawno widniał ciemny prostokąt prowadzący do brudnej pracowni geografa, teraz były tylko kołyszące się palmy i zalany słońcem piasek. Ściśle rzecz ujmując, można by to uznać za poprawę pejzażu. Zależnie od punktu widzenia.

Rincewind wynurzył się na powierzchnię, chciwie wciągając powietrze. Wpadł do wodnej dziury. Znajdowała się w… no, wyglądało to, jakby kiedyś była tu grota, a teraz zawalił się strop. Dokładnie nad sobą widział wielki krąg błękitu.

Tu i tam pospadały kamienie, wiatr nawiał piasku, zapuściły korzenie rośliny. Chłodno, wilgotno i zielono… jak oaza ukryta przed słońcem i wiatrem.

Wyczołgał się z wody i rozejrzał, czekając, aż obcieknie. Między kamieniami rosły pnącza. Kilka drzew zdołało się zakorzenić w szczelinach. Był tu nawet kawałek plaży. Sądząc po plamach na skale, kiedyś woda sięgała o wiele wyżej.

A tam… Rincewind westchnął. Czy to nie typowe? Człowiek trafiał w jakiś piękny, cichy zakątek, całe mile od ludzkich osiedli, i zawsze znalazł się jakiś artysta graffiti, który wszystko zapaskudził. Całkiem jak wtedy, kiedy chował się w Górach Morporskich i odkrył w jednej z najgłębszych jaskiń, że jacyś wandale namalowali całe stada głupich bawołów i antylop. Rincewind był tak oburzony, że starł je wszystkie. W dodatku zostawili dookoła stosy starych kości i różnych śmieci. Niektórzy po prostu nie umieją się zachować.

Tutaj też pokryli całe ściany rysunkami w bieli, czerwieni i czerni. Znowu zwierzęta, jak zauważył. Nawet nie wyglądały szczególnie realistycznie.

Zatrzymał się, ociekając wodą, przed jednym z nich. Ktoś zapewne starał się namalować kangura — widać było uszy i ogon, i te klaunowskie stopy. Ale wyglądały nienormalnie, gdyż było tu tyle linii i kreskowań, że rysunek wydawał się… dziwny. Całkiem jakby artysta chciał nie tylko przedstawić kangura od zewnątrz, ale też pokazać jego wnętrze, a potem jeszcze tego kangura w zeszłym roku i dzisiaj, i za tydzień, a przy okazji także to, co sobie myśli. A wszystko to naraz, za pomocą odrobiny ochry i kawałka węgla drzewnego.

вернуться

10

Pierwszy prymus przechodził kiedyś obok pokojów pani Whitlow, gdy drzwi były otwarte, i dostrzegł bezgłowy, bezręki krawiecki manekin, którego używała, by szyć wszystkie swoje kostiumy. Musiał wtedy pójść do siebie i poleżeć chwilę w spokoju, a od tego dnia zawsze myślał o pani Whitlow w szczególny sposób.

вернуться

11

Magom brakuje w chromosomach genu PD. Feministyczni badacze wyizolowali go i wykazali, że gen ten pozwala dostrzec pranie w zlewie, zanim wyrastające na nim formy życia wynajdą koło. Albo odkryją spamowódź.