Zapach był całkiem znajomy, a degustacja potwierdziła to wrażenie. Zaszokowani magowie w milczeniu spoglądali na wnętrze orzecha.
— Ma nawet niebieskie żyłki — zauważył pierwszy prymus.
— Tak, wiemy. Próbowaliśmy już takiego — odparł słabym głosem kierownik studiów nieokreślonych. — Chociaż istnieje na przykład drzewo chlebowe…
— Słyszałem o nim — zgodził się Ridcully. — I mogę uwierzyć w naturalnie oblany czekoladą kokos, ponieważ czekolada to w końcu coś w rodzaju ziemniaka…
— Raczej fasoli — wtrącił Myślak Stibbons.
— Wszystko jedno. Ale nigdy w życiu nie uwierzę w coś takiego, jak orzech z dojrzałym serem błękitnym lancrańskim. — Szturchnął orzech palcem.
— Ale w naturze rzeczywiście zdarzają się czasem dziwne przypadki, nadrektorze — powiedział kierownik studiów nieokreślonych. — Choćby ja, kiedy byłem dzieckiem, wykopałem kiedyś marchewkę, cha, cha, cha, bardzo śmieszną, podobną do człowieka z…
— Ehm… — odezwał się dziekan.
Był to tylko krótki dźwięk, ale niósł w sobie ton proroczy. Obejrzeli się wszyscy.
Obierał właśnie żółknącą łuskę z czegoś podobnego do małego strączka fasoli. W ręku pozostał mu…
— Cha, cha, tak, niezły żart — mruknął Ridcully. — One z całą pewnością nie rosną na…
— Nic nie zrobiłem! Patrzcie, jest jeszcze na nim miąższ i w ogóle — bronił się dziekan, wymachując niezwykłym obiektem.
Ridcully wziął go od niego, powąchał, uniósł do ucha i potrząsnął.
— Pokażcie, gdzie to znaleźliście — poprosił cicho.
Krzak rósł na małej polance. Spomiędzy listków zwisały dziesiątki zielonych gałązek, a każda zakończona była kwiatem, ale płatki już opadały. Owoce były dojrzałe.
Wielobarwne żuki odfrunęły z krzaka, kiedy dziekan wybrał strączek i otworzył go, odsłaniając lekko wilgotny biały wałeczek. Przyglądał mu się przez chwilę, potem wsunął koniec do ust, z kieszonki w kapeluszu wyjął zapałki i zapalił.
— Całkiem niezły tytoń — stwierdził. Dłoń trochę mu drżała, kiedy wyjął papierosa z ust i wydmuchnął kółko z dymu. — Z korkowym filtrem.
— Hm… No cóż, zarówno tytoń, jak i korek to występujące naturalnie produkty… warzywne… — wyjąkał kierownik studiów nieokreślonych.
— Kierowniku! — rzucił Ridcully.
— Tak, nadrektorze?
— Proszę się zamknąć.
— Tak, nadrektorze.
Myślak Stibbons rozłamał korkowy filtr. Wewnątrz znalazł malutki pierścień czegoś, co mogło być…
— Nasiona — stwierdził. — Ale to niemożliwe, ponieważ…
Dziekan w obłoku błękitnego dymu przyglądał się pobliskim pnączom.
— Czy ktoś już zwrócił uwagę, że te strąki wyglądają dziwnie prostokątnie? — zapytał.
— Proszę działać, dziekanie.
Brunatna zewnętrzna łuska opadła.
— Aha — ucieszył się dziekan. — Krakersy. Akurat pasują do sera.
— Hm… — chrząknął Myślak.
Wyciągnął rękę.
Tuż za krzakiem na ziemi leżała para butów.
Rincewind przesunął palcami po ścianie groty.
Ziemia znów się zatrzęsła.
— Co się dzieje? — zapytał.
— Wiesz, niektórzy mówią, że to trzęsienie ziemi, inni, że kraina wysycha, a jeszcze inni, że to gigantyczny wąż sunie przez ziemię — wyjaśnił Skoczek.
— A co się dzieje naprawdę?
— To nie jest właściwe pytanie.
Stanowczo byli podobni do magów, uznał Rincewind. Mieli ten podstawowy stożkowany kształt, znany każdemu, kto odwiedził Niewidoczny Uniwersytet. Trzymali laski. Nawet prymitywnymi materiałami, jakie miał do dyspozycji, artysta zdołał przedstawić gałki na ich końcach.
Ale NU nie istniał przecież trzydzieści tysięcy lat temu…
Wtedy zauważył rysunek na samym końcu groty. Pokrywały go liczne ochrowe odciski dłoni, całkiem jakby… w mózgu pojawiła się zdradziecka myśclass="underline" całkiem jakby ktoś uznał, że zdoła mnie przycisnąć do skały, nie dopuścić… to głupi pomysł, wiedział: nie dopuścić, żebym się wydostał.
Zmiótł kurz.
— No nie… — wymamrotał.
Na rysunku była podłużna skrzynia. Malarz nie do końca opanował konwencjonalną perspektywę, ale w oczywisty sposób próbował namalować setki małych nóżek.
— To mój Bagaż!
— Zawsze to samo, nie? — odezwał się za nim Skoczek. — Docierasz gdzieś, a twój bagaż trafia całkiem gdzie indziej.
— Tysiące lat w przeszłości?
— Może być cennym antykiem.
— Ma w środku moje rzeczy!
— Prawdopodobnie kiedyś moda na nie wróci.
— Nie rozumiesz! To magiczny kufer! Powinien trafiać tam gdzie ja!
— Bo on pewnie jest tam gdzie ty. Tyle że nie wtedy.
— Co? Aha…
— Mówiłem ci, że czas i przestrzeń są całkiem pokręcone, nie? Zaczekaj, aż ruszysz w swoją podróż. Są miejsca, gdzie kilka czasów dzieje się równocześnie, i miejsca, gdzie prawie w ogóle nie ma czasu, i czasy, gdzie prawie nie ma miejsca. Musisz to jakoś poukładać. Jarzysz?
— Niby co? Jak przy tasowaniu kart? — zdziwił się Rincewind. Zanotował w pamięci uwagę o ruszeniu w „swoją podróż”.
— Tak.
— To niemożliwe.
— Wiesz, ja też bym tak powiedział. Ale ty to załatwisz. A teraz skoncentruj się na chwilę, co? — Skoczek nabrał tchu. — Wiem, że to załatwisz, ponieważ już to załatwiłeś.
Rincewind oparł głowę na rękach.
— Mówiłem ci, że czas i przestrzeń tutaj są pomieszane, nie?
— Już uratowałem tę krainę, tak?
— Tak.
— No to świetnie. Wiesz, to nie było takie trudne. Nie chcę za to wiele… Może jakiś medal, wdzięczne podziękowania mieszkańców, ewentualnie jakaś skromna emerytura i bilet do domu… — Uniósł głowę. — Tyle że nie dostanę niczego, prawda?
— Nie, ponieważ…
— …ponieważ jeszcze już tego nie zrobiłem?
— No właśnie. Zaczynasz łapać. Musisz iść i załatwić to, o czym wiemy, że załatwisz, bo już to załatwiłeś. Szczerze mówiąc, gdybyś już tego nie załatwił, nie byłoby mnie tutaj i nie miałby kto dopilnować załatwiania. Więc lepiej to załatw.
— Pokonując straszliwe niebezpieczeństwa?
Kangur machnął łapą.
— Trochę straszliwe — powiedział.
— Maszerując wiele mil przez wypalone, pozbawione szlaków tereny?
— No, owszem. Nie mamy tu żadnych innych.
Rincewind rozpogodził się nieco.
— I spotkam towarzyszy, których siły i umiejętności okażą się wielce pomocne?
— Nie zakładałbym się o to.
— Jakaś szansa na magiczny miecz?
— A co byś robił z magicznym mieczem?
— Dobre pytanie. Bardzo dobre. Zapomnijmy o magicznym mieczu. Ale coś muszę mieć. Płaszcz niewidzialności, eliksir siły, coś w tym rodzaju…
— Te rzeczy są dla ludzi, którzy wiedzą, jak ich używać, szefuniu. Ty będziesz musiał polegać na wrodzonym sprycie.
— Nic nie dostanę? Co to niby za misja? Dasz mi chociaż jakieś wskazówki?
— Może będziesz musiał wypić trochę piwa — stwierdził kangur. Skulił się na moment, jakby był pewien, że czeka go burza protestów.
— Tak? — rzucił Rincewind. — Rozumiem. No więc chyba wiem, jak się to robi. W jakim kierunku powinienem wyruszyć?
— Och, odkryjesz to.
— A kiedy już dotrę tam, gdzie powinienem dotrzeć, co powinienem robić?