Było jasne, że głód im na wyspie nie zagrozi, za to niestrawność i zgaga owszem.
Głównym daniem była ryba, gdyż gorączkowe poszukiwania nie pozwoliły — jak dotąd — odkryć krzewu stekowego. Magowie znaleźli za to, obok licznych bardziej konwencjonalnych owoców, krzew makaronowy, coś w rodzaju kabaczka zawierającego miąższ bardzo podobny do budyniu oraz wyglądający jak ananas owoc, który — po obraniu ze skórki — okazał się dużym puddingiem śliwkowym.
— To oczywiście nie jest prawdziwy pudding śliwkowy — zaprotestował Ridcully. — Tylko myślimy, że to pudding śliwkowy, ponieważ smakuje dokładnie tak, jak, no… pudding śliwkowy… — Umilkł.
— Ma w środku śliwki i rodzynki — zauważył pierwszy prymus. — Mogę prosić o miąższ budyniowy?
— Chodzi mi o to, że myślimy tylko, że wyglądają jak rodzynki i śliwki…
— Nie, bo myślimy także, że smakują dokładnie jak rodzynki i śliwki — upierał się pierwszy prymus. — Proszę posłuchać, nadrektorze. Nie ma w tym żadnej tajemnicy. Najwyraźniej tę wyspę odwiedzili już kiedyś magowie. A to wszystko jest rezultatem działania całkiem zwyczajnej magii. Może nasz zaginiony geograf trochę eksperymentował? A może to czarodzicielstwo? Kiedy pomyśleć o niektórych rzeczach stworzonych za dawnych dni… krzew papierosowy to w porównaniu z nimi całkiem małe piwo.
— Skoro o małym piwie mowa… — Dziekan zamachał ręką. — Poproszę rumu.
— Pani Whitlow nie aprobuje mocnych alkoholi — przypomniał pierwszy prymus.
Dziekan zerknął na gospodynię, która wykwintnie spożywała banana — wyczyn prawie niemożliwy do wykonania. Odłożył skorupę kokosa.
— No więc ona… Ja… Nie rozumiem… Więc do demonów z tym wszystkim, tyle tylko chcę powiedzieć.
— Ani wulgarnego języka — dodał wykładowca run współczesnych.
— Głosuję za tym, żeby zabrać z powrotem trochę tych pszczół — wtrącił kierownik studiów nieokreślonych. — Cudowne stworzonka. Żadnego krążenia po okolicy i zadowalania się produkcją nudnego miodu. Wystarczy sięgnąć, wybrać jeden z tych woskowych pojemników i Bob jest twoim wujem.
— Ona powoli zdejmuje całą skórkę, zanim zacznie jeść. Och…
— Dobrze się pan czuje, pierwszy prymusie? Czy upał panu zaszkodził?
— Co? Eee… Hm? Nie, nic takiego. Rzeczywiście, pszczoły. Niezwykłe istoty.
Przyjrzeli się dwóm pszczołom, które w gasnącym świetle słońca krzątały się przy kwitnącym krzewie. Pozostawiały za sobą wąskie smużki czarnego dymu.
— Latają wkoło jak małe rakiety — stwierdził nadrektor. — Zadziwiające.
— Wciąż mnie niepokoją te buty — dodał pierwszy prymus. — Można by pomyśleć, że właściciela coś z nich wyrwało.
— Człowieku, to malutka wysepka — zaczął tłumaczyć Ridcully. — Widzieliśmy tylko ptaki, parę takich piszczących stworów i mnóstwo owadów. Nie spotyka się wielkich i dzikich zwierząt na wyspie, którą praktycznie można kamieniem przerzucić. Musiał się poczuć… raczej swobodnie. Zresztą i tak jest za gorąco na buty.
— Więc dlaczego jeszcze go nie znaleźliśmy?
— Ha! Pewno się chowa! — zawołał dziekan. — Wstyd mu spojrzeć nam w oczy. Trzymanie takiej ładnej słonecznej wyspy w swoim gabinecie jest wbrew przepisom regulaminu uczelni.
— Naprawdę? — zdziwił się Myślak. — Nie widziałem o tym nawet wzmianki. Od kiedy istnieje taki przepis?
— Odkąd musiałem spać w zamarzniętej sypialni — odparł posępnie dziekan. — I niech mi pan poda puddingowe owoce, jeśli można.
— Uuk — powiedział bibliotekarz.
— Miło znów cię widzieć w zwykłym kształcie, przyjacielu — powiedział Ridcully. — Postaraj się utrzymać go na dłużej, co?
— Uuk.
Bibliotekarz siedział obok stosu owoców. Normalnie by nie kwestionował tak doskonałej pozycji, ale teraz nawet banany go niepokoiły. Odczuwał to samo niejasne wrażenie niepoprawności. Były tu długie i żółte, krótkie, grube i brązowe…
Popatrzył na resztki ryb. Była wśród nich taka duża i srebrna, gruba i czerwona, mała szara i jeszcze taka płaska, podobna trochę do flądry…
— Najwyraźniej wylądował tu jakiś czarodziciel i chciał, żeby wyspa była trochę wygodniejsza — mówił pierwszy prymus, ale jego głos dochodził jakby z wielkiej odległości. Bibliotekarz liczył.
Owoc z puddingiem śliwkowym, budyniowe pnącze, czekoladowy kokos… Odwrócił głowę i spojrzał na drzewa. Teraz, kiedy już wiedział, czego szuka, nigdzie nie mógł tego znaleźć.
Pierwszy prymus zamilkł nagle, gdy orangutan poderwał się i podbiegł do linii granicy przypływu na plaży. Magowie patrzyli bez słowa, jak brodzi w stosach muszli. Wrócił, niosąc je w dłoniach, po czym tryumfalnie rzucił na ziemię przed nadrektorem.
— Uuk.
— O co chodzi, kolego?
— Uuk!
— Tak, bardzo ładne, ale co…
— Uuk!!!
Bibliotekarz jakby sobie przypomniał, z jakim typem intelektu ma do czynienia. Wystawił palec i spojrzał badawczo na Ridcully’ego.
— Uuk?
— Wciąż nie całkiem…
W górę poszły dwa palce.
— Uuk uuk?
— Nie wiem, czy dobrze…
— Uuk uuk uuk!
Myślak Stibbons przyjrzał się trzem wystawionym teraz palcom.
— Myślę, że on liczy, nadrektorze.
Bibliotekarz dał mu banana.
— Ach, to ta stara gra „Ile palców widzisz” — domyślił się dziekan. — Ale tradycyjnie wszyscy powinniśmy o wiele więcej wypić…
Bibliotekarz skinął ręką na ryby, jedzenie, muszle, na rosnące za nimi drzewa. Jeden palec zdawał się kłuć niebo. — Uuk!
— Wszystko to jest dla ciebie jednym? — zgadywał Ridcully. — To jedno wielkie miejsce? Czujesz jedność z naturą?
Bibliotekarz otworzył usta, a potem kichnął.
Na piasku leżała bardzo duża czerwona muszla.
— O bogowie! — zawołał Myślak.
— To bardzo ciekawe — zgodził się kierownik studiów nieokreślonych. — Zmienił się w bardzo piękny egzemplarz wielkiej konchy. Można z nich uzyskać całkiem interesujący dźwięk, jeśli dmuchnąć w ostry koniec…
— Są ochotnicy? — mruknął dziekan, prawie niesłyszalnie.
— O bogowie! — powtórzył Myślak.
— Co się z panem dzieje? — spytał dziekan.
— Jest tylko jedno — wyjaśnił Myślak. — To właśnie próbował nam powiedzieć.
— Co jedno? — zdziwił się Ridcully.
— Wszystko jest jedno, nadrektorze. Wszystkiego jest tylko po jednym.
Była to, jak uznał później, dramatycznie całkiem niezła wypowiedź. Słuchacze powinni spoglądać po sobie nawzajem z narastającym i zalęknionym zrozumieniem, powtarzając przy tym: „Na demony! Wiecie, on ma rację!”. Ale to byli magowie — zdolni do myślenia bardzo wielkich myśli w bardzo małych kawałkach.
— Nie bądź głupi, człowieku! — zaprotestował Ridcully. — Są tu przecież miliony tych nieszczęsnych muszli!
— Tak, nadrektorze, ale proszę się im przyjrzeć. Każda jest inna. I wszystkie drzewa, jakie odkryliśmy… jest po jednym każdego rodzaju. Wiele drzew bananowych, ale każde z nich daje inną odmianę bananów. Był tylko jeden krzew papierosowy, prawda?
— Dużo pszczół — zauważył Ridcully.
— Ale z jednego roju — odparł Myślak.
— Miliony chrząszczy — dodał dziekan.
— Nie wydaje mi się, żebym widział choć dwa podobne.