Hipoteza tkwiąca u podstaw niewidzialnych tekstów jest śmiesznie skomplikowana. Wszystkie książki są słabo powiązane poprzez L-przestrzeń, a zatem zawartość każdej książki, jaką napisano — albo jaka zostanie napisana — może, w sprzyjających okolicznościach, być wydedukowana na podstawie dostatecznie szczegółowych badań książek już istniejących. Przyszłe książki istnieją in potentia, ma się rozumieć. W ten sam sposób dostatecznie szczegółowe badania garści pierwotnego mułu w końcu zasugerują przyszłe wystąpienie krakersów krewetkowych.
Ale używane dotychczas prymitywne techniki, oparte na starożytnych zaklęciach w rodzaju Zawodnego Algorytmu Weezencake’a, powodowały, że całe lata zajmowało złożenie choćby widma stronicy nienapisanej książki.
Szczególny geniusz Myślaka pozwolił mu ominąć te problemy dzięki rozważeniu frazy „Skąd wiesz, że to niemożliwe, jeśli nie spróbowałeś?”. Eksperymenty z HEX-em, uniwersytecką machiną myślącą, doprowadziły do odkrycia, że istotnie, wiele rzeczy nie jest niemożliwych, dopóki się nie spróbuje.
Jak zapracowany rząd, który uchwala kosztowne prawa, zakazujące jakichś nowych i ciekawych rzeczy dopiero wtedy, kiedy ludzie odkryją metodę ich robienia, wszechświat mocno opierał się na tym, że pewne rzeczy nie będą próbowane.
Kiedy czegoś się spróbuje, jak stwierdził Myślak, często bardzo szybko okazuje się to niemożliwe, ale chwilę trwa, zanim rzeczywiście tak się stanie[5] — chwilę konieczną dla zapracowanych praw przyczynowości, by mogły pojawić się na scenie i udawać, że było to niemożliwe przez cały czas. Wykorzystując HEX-a do powtarzania z wielką szybkością drobiazgowo różnych prób, uzyskał wysoki procent sukcesów i potrafił teraz odtwarzać całe akapity w ciągu zaledwie godzin.
— Czyli to coś w rodzaju takiej sztuczki iluzjonisty — stwierdził Ridcully. — Wyciąga pan obrus, zanim cała zastawa zdąży sobie przypomnieć, że ma się przewrócić.
Myślak skrzywił się wtedy.
— Tak, właśnie tak, nadrektorze — powiedział. — Doskonałe porównanie.
To wszystko doprowadziło do kłopotów z dziełem „Jak dynamicznie zmotywować pracowników do uzyskania dynamicznych wyników w sposób opiekuńczy i zachęcający w całkiem krótkim czasie dynamicznie”. Myślak nie wiedział, kiedy ta książka zostanie napisana ani w jakim świecie mogłaby być opublikowana. Najwyraźniej jednak miała być popularna, gdyż losowe sondowania głębin L-przestrzeni często trafiały na jej fragmenty. Może nawet nie była to tylko jedna książka.
A niektóre z tych fragmentów leżały na biurku Myślaka, kiedy Ridcully się rozglądał.
Na nieszczęście, jak wielu ludzi, którzy całkiem sobie z czymś nie radzą, nadrektor lubił się chwalić, jak doskonale sobie z tym radzi. A był dla kierowania zespołem tym, czym Herod dla Towarzystwa Przedszkolnego w Betlejem.
Jego psychiczną postawę wobec tego zadania można by zwizualizować w formie schematu blokowego, w którym na samej górze tkwiło koło opisane „Ja, który wydaję polecenia”, połączone linią z umieszczonym niżej dużym kołem opisanym „Cała reszta”.
Aż do teraz wszystko to całkiem dobrze funkcjonowało, ponieważ wprawdzie Ridcully był niemożliwym kierownikiem, ale też uniwersytet był niemożliwy do kierowania, więc wszystkie elementy doskonale do siebie pasowały.
Tak byłoby nadal, gdyby nagle nie dostrzegł sensu w przygotowywaniu wieloletniego planu awansów, a co najgorsze, zakresu obowiązków.
Jak to wyraził wykładowca run współczesnych:
— Wezwał mnie i zapytał, co właściwie robię. Czy kto słyszał o czymś podobnym? Co to niby za pytanie? Przecież jesteśmy na uniwersytecie!
— A mnie spytał, czy mam jakieś osobiste problemy — dodał pierwszy prymus. — Nie rozumiem, czemu właściwie mam to znosić.
— A widzieliście tabliczkę na jego biurku? — spytał dziekan.
— Chodzi ci o tę, gdzie jest napisane „Dolar zaczyna się tutaj”?
— Nie, o tę drugą. „Jeśli tkwisz po tyłek w aligatorach, to właśnie jest pierwszy dzień reszty twojego życia”.
— A to znaczy…?
— Nie wydaje mi się, żeby to miało cokolwiek znaczyć. Myślę, że to powinno być.
— Być czym?
— Być proaktywne, jak sądzę. Często używa tego słowa.
— A co ono oznacza?
— No… popieranie aktywności. Chyba.
— Naprawdę? Niebezpieczne. Zgodnie z moim doświadczeniem, brak aktywności całkiem wystarcza.
Podsumowując, w tej chwili nie był to szczęśliwy uniwersytet, a już najgorsze były posiłki. Myślak zwykle siedział samotnie na końcu głównego stołu, jako mimowolny architekt prób nadrektora, by Przerobić Ich na Zwarty, Bojowy Zespół. Co prawda magowie, ceniąc raczej rozłożystość, wcale nie mieli ochoty być zwarci, ale rzeczywiście stawali się coraz bardziej bojowi.
Na dodatek jeszcze nagłe zainteresowanie Ridcully’ego okazywaniem zainteresowania oznaczało, że Myślak musiał mu opowiedzieć coś o swoim obecnym projekcie. Jednym zaś z aspektów charakteru nadrektora, który wcale się nie zmienił, był jego potworny zwyczaj umyślnego — zdaniem Myślaka — nierozumienia czegokolwiek.
Myślaka już dawno zaciekawił fakt, że bibliotekarz jako małpa — a przynajmniej zwykle jako małpa, ponieważ dziś wieczorem postanowił chyba zostać niedużym stolikiem zastawionym porośniętym rudym futrem serwisem do herbaty — jest taki… jak by to określić… taki człekokształtny. Właściwie to bardzo wiele stworzeń miało prawie ten sam kształt. Niemal wszystko, co człowiek zobaczył, było mniej więcej skomplikowaną rurą z parą oczu i czworgiem ramion, nóg albo skrzydeł. Jasne, istniały też ryby. I owady. No dobrze, pająki również. I jeszcze parę dziwacznych istot, jak rozgwiazdy albo mięczaki. Mimo wszystko wydawało się, że naturze przy projektowaniu brakło wyobraźni. Gdzie się podziały sześciorękie, sześciookie małpy wirujące jak karuzele wśród liści w dżungli?
No tak, ośmiornice także, ale o to właśnie chodziło — są przecież tylko czymś w rodzaju podwodnych pająków…
Myślak kilka razy odwiedził mniej czy bardziej zaniedbane uniwersyteckie Muzeum Rzeczy Dość Niezwykłych i zauważył rzecz dość niezwykłą: ktokolwiek projektował szkielety stworzeń, miał jeszcze mniej wyobraźni niż ten, który wymyślał powłoki zewnętrzne. Ten drugi przynajmniej próbował czasem jakichś eksperymentów w dziedzinie cętków, wełny czy pasków, ale budowniczy kości zwykle wtykał po prostu czaszkę nad klatką piersiową z żebrami, trochę dalej wciskał miednicę, przyczepiał ręce i nogi, po czym na resztę dnia miał wolne. Niektóre żebra były dłuższe, niektóre nogi krótsze, niektóre ręce stawały się skrzydłami, ale wszystko opierało się na jednej konstrukcji, jednym modelu rozciąganym albo ściskanym, żeby pasował wszystkim.
Myślak nie był zbytnio zaskoczony, odkrywszy, że tylko on jeden uznaje to za ciekawe. Wskazywał innym, że ryby są szokująco rybokształtne, a oni patrzyli na niego jak na wariata.
Paleontologia, archeologia i wszelkie kopalnictwo czaszek nie należały do tematów interesujących magów. Te rzeczy są zakopane z jakiegoś powodu, uważali. Nie warto się zastanawiać z jakiego. I lepiej nie wykopywać nic z ziemi, bo potem może nie pozwolą człowiekowi zakopać tego z powrotem.
Najbardziej spójna teoria, która wyjaśniała te fakty, pochodziła od niani Myślaka z czasów, kiedy był jeszcze całkiem mały. Małpy, jak twierdziła, to niegrzeczni chłopcy, którzy nie wracali do domu na wołanie, a foki to niegrzeczni chłopcy, którzy leniuchowali na plaży, zamiast się uczyć. Nie mówiła, że ptaki to niegrzeczni chłopcy, którzy podchodzili za blisko do krawędzi urwiska, zresztą w tym przypadku bardziej prawdopodobne byłyby meduzy. Myślak nie mógł jednak pozbyć się wrażenia, że choć kobieta była nieszkodliwie obłąkana, mogła dostrzec jakiś przebłysk sensu…