Выбрать главу

Nogi niosły go, niemal bez udziału świadomości, wijącą się lekko ścieżką na zboczu góry. Dziwne stworzenia zerkały na niego z poszycia po obu stronach. Niektóre przypominały…

Magowie myślą w terminach z książek i teraz właśnie jedna wypełzła z regałów pamięci Myślaka. Dostał ją w prezencie, kiedy był mały. I wciąż jeszcze miał ją gdzieś, zapakowaną w tekturowe pudło[15].

Składała się z mnóstwa niedużych kart na spiralnym grzbiecie. Na każdej z nich namalowano głowę, tułów albo ogon jakiegoś zwierzęcia. Ktoś dostatecznie znudzony mógł tasować je i przekładać, tak że otrzymywał — powiedzmy — stworzenie z głową konia, tułowiem chrząszcza i rybim ogonem. Okładka obiecywała „godziny dobrej zabawy”, chociaż po pierwszych trzech minutach człowiek zaczynał się zastanawiać, kto potrafi ciągnąć tę zabawę godzinami. I czy możliwie łagodne uduszenie go już teraz nie zaoszczędzi w przyszłych latach wielu kłopotów Wydziałowi Zabójstw Seryjnych. Myślak jednak bawił się godzinami.

Niektóre ze stwo… z tych rzeczy w poszyciu wyglądały właśnie tak, jak wyjęte ze stronic tamtej książki. Były ptaki z dziobami długimi jak całe ich ciało. Były pająki wielkości dłoni. Tu i tam powietrze migotało jak woda. Opierało się delikatnie, kiedy Myślak próbował przez nie przejść, a potem go przepuszczało, ale ptaki i owady jakoś nie miały ochoty lecieć jego śladem.

I wszędzie widział chrząszcze.

W końcu ścieżka łagodnymi zakosami dotarła na sam szczyt. Była tam malutka dolinka, tuż pod wierzchołkiem. Na jej przeciwnym końcu otwierało się szerokie wejście do jaskini, rozjaśnione padającym z wnętrza błękitnym światłem.

Duży chrząszcz zabrzęczał Myślakowi koło ucha.

Otwór prowadził do wielkiej komory wypełnionej mglistym błękitnym oparem. Pojawiały się w nim sugestie cieni. Były też dźwięki: gwizdy, ciche zgrzyty, czasem jakieś stuki czy brzęki świadczące o tym, że gdzieś we mgle wre praca.

Myślak strzepnął chrząszcza, który wylądował mu na policzku, i przyjrzał się obiektowi przed sobą.

Była to przednia połowa słonia.

Druga połowa słonia, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu zachowująca równowagę na dwóch tylnych nogach, stała o kilka sążni dalej. Między nimi była… reszta słonia.

Myślak Stibbons zawsze sądził, że jeśli rozciąć słonia na połowy i wybrać z niego środek, otrzyma się… no, bałagan. Tylko że tutaj nie dostrzegł żadnego bałaganu. Różowe i fioletowe rurki rozwijały się równo na warsztacie. Niska drabinka prowadziła do kolejnej złożonej plątaniny rurek i pokaźnych organów. Odnosiło się ogólne wrażenie, że trwa tu metodyczna praca. Nie była to groza słonia po wybuchowej śmierci — to był słoń na etapie konstrukcji.

Małe obłoczki światła spłynęły spiralami ze wszystkich zakątków groty, zawirowały przez chwilę i zmieniły się w boga ewolucji, który stał na drabinie.

Zamrugał na widok Myślaka.

— Ach, to ty — powiedział. — Jedna ze spiczastych istot. Możesz mi powiedzieć, co się dzieje, kiedy robię tak?

Sięgnął do wnętrza przestronnych głębi przedniej połowy. Uszy słonia się poruszyły.

— Uszy machają… — pisnął Myślak.

Bóg wynurzył się rozpromieniony.

— Niewiarygodne, jak trudno osiągnąć taki efekt — wyznał. — A ogólnie… Co o nim sądzisz?

Myślak przełknął ślinę.

— Jest… bardzo dobry — wykrztusił.

Odstąpił o krok, wpadł na coś, odwrócił się i spojrzał w rozwartą paszczę wielkiego rekina umocowanego w kolejnym… no cóż, musiał o tym myśleć jako czymś w rodzaju biologicznego rusztowania.

Rekin przewrócił okiem w jego stronę. Kawałek dalej składany był o wiele większy wieloryb.

— Naprawdę dobry, prawda? — ucieszył się bóg.

Myślak usiłował się skupić na słoniu.

— Chociaż… — zaczął.

— Tak?

— Czy jest pan całkiem pewien co do kółek?

Bóg się zaniepokoił.

— Myślisz, że są za małe? Nie całkiem odpowiednie dla veldtu?

— No, raczej nie…

— Wiesz, bardzo trudno jest zaprojektować organiczne koło — wyjaśnił bóg z wyrzutem. — To małe arcydzieła.

— A nie wydaje się panu, że ruszanie nogami byłoby prostsze?

— Och, do niczego byśmy nie doszli, gdybym tylko kopiował wcześniejsze pomysły. Dywersyfikuj i wypełniaj wszystkie nisze, oto klucz do sukcesu.

— Ale czy leżenie na boku w jamie z błotem, z kołami kręcącymi się w powietrzu, to aż tak ważna nisza? — spytał Myślak.

Bóg popatrzył na niego, a potem przyjrzał się smętnie na wpół ukończonemu słoniowi.

— Może gdybym dał większe opony? — spytał z nadzieją, ale głosem zupełnie nadziei pozbawionym.

— Nie wydaje mi się.

— Cóż, pewnie masz rację. — Dłonie małego boga zadrżały. — Sam nie wiem. Staram się dywersyfikować, ale czasami to niezmiernie trudne…

Nagle przebiegł przez zastawioną jaskinię w stronę wielkich wrót na drugim końcu. Otworzył je.

— Przepraszam, ale po prostu muszę jakiegoś zrobić — wyjaśnił. — Uspokajają mnie, wiesz…

Myślak podążył za nim. Grota za wrotami była o wiele większa i jaskrawo oświetlona. W powietrzu pełno było niedużych, błyszczących przedmiotów unoszących się milionami jak paciorki na niewidzialnych nitkach.

— Chrząszcze? — zdziwił się Myślak.

— Nie ma to jak chrząszcz na depresję — odparł bóg. Stanął przy dużym metalowym biurku, zaczął nerwowo otwierać szuflady i wyciągać pudełka. — Możesz mi podać to pudło czułków? Stoi tam na półce. Tak, nic lepiej od chrząszcza nie poprawia nastroju. Czasami myślę sobie, że tylko o to w tym wszystkim chodzi.

— Jakim wszystkim?

Bóg szerokim gestem machnął ręką.

— Wszystkim — wyjaśnił z satysfakcją. — W całym tym świecie. Drzewa, trawa, kwiaty… Jak myślisz, po co powstały?

— No, nie sądziłem, że dla chrząszczy — zapewnił Myślak. — A co z takim, no… z takim słoniem, na przykład?

Bóg trzymał już w dłoni na wpół wykończonego chrząszcza. Był zielony.

— Gnój — oznajmił tryumfalnie.

Żadna głowa przykręcana do ciała nie powinna wydawać dźwięku korka wciskanego do butelki, ale głowa chrząszcza w rękach boga właśnie to zrobiła.

— Co? — zdumiał się Myślak. — To chyba sporo kłopotów tylko po to, żeby uzyskać gnój…

— Obawiam się, że tak właśnie działa ekologia.

— Nie, nie, to przecież nie może być prawda. A co z wyższymi formami życia?

— Wyższymi? — zdziwił się bóg. — Masz na myśli… ptaki?

— Nie, chodzi mi… — Myślak zawahał się. Bóg wydawał się zadziwiająco niezainteresowany magami, może z powodu ich braku podobieństwa do chrząszczy, i Myślak dostrzegał już przed sobą rozmaite teologiczne nieprzyjemności. — Takie jak… małpy — dokończył.

— Małpy? Tak, bardzo zabawne, przyznaję, i oczywiście chrząszcze muszą mieć jakieś rozrywki, ale… — Bóg spojrzał na niego i nagle niebiańskie światło zaświtało mu w głowie. — Ojej, nie sądzisz chyba, że one są celem tego całego interesu, co?

— Zakładałem właściwie…

— Coś takiego… Celem całego interesu jest to, żeby całym interesem być. Chociaż… — Pociągnął nosem. — Jeśli uda się załatwić to samymi chrząszczami, nie będę się skarżył.

— Ale przecież z pewnością celem… To znaczy, czy nie byłoby przyjemnie, gdyby w efekcie pojawiło się jakieś stworzenie, które zacznie o wszechświecie… myśleć?

вернуться

15

Myślak był takim właśnie dzieckiem. Wciąż miał pionki wszystkich gier, jakie kiedykolwiek dostał. Był chłopcem, który starannie czyta etykietę na każdym strzeżeniowiedźmowym prezencie, zanim go jeszcze otworzy, a w małym zeszyciku notuje, od kogo co dostał, i wszystkie listy z podziękowaniami ma gotowe przed podwieczorkiem. Rodzice już wtedy byli pod wrażeniem, zdając sobie sprawę, że dali życie dziecku, które wyrośnie na kogoś wielkiego, albo też sprawiedliwi obywatele dopadną go, zanim skończy dziesięć lat.