— Chcesz powiedzieć, że słonie mogą robić więcej słoni?
— Tak, proszę pana.
— Coś podobnego! Poważnie?
— O tak.
— A jak się do tego zabierają? Taka kalibracja machania uszami jest wyjątkowo czasochłonna. Używają specjalnych narzędzi?
Myślak zauważył, że dziekan wpatruje się w sklepienie jaskini. Inni magowie także znaleźli sobie jakieś najwyraźniej fascynujące obiekty do obserwacji, dzięki czemu mogli nawzajem unikać swojego wzroku.
— No, w pewnym sensie — odparł Myślak. Wiedział, że wkracza na śliski grunt, postanowił zrezygnować. — Ale właściwie to nie znam się…
— I warsztatów, jak przypuszczam — dodał bóg. Wyjął z kieszeni notes, a zza ucha ołówek. — Pozwolisz, że sobie to zapiszę?
— One… znaczy samica… — jąkał się Myślak.
— Samica… — zanotował posłusznie bóg.
— No więc ona… takie zwierzę płci żeńskiej… ona… to popularna metoda… tak jakby… buduje nowego… wewnątrz siebie.
Bóg przestał pisać.
— Chwileczkę. To przecież niemożliwe. Nie da się zrobić słonia wewnątrz słonia.
— No… mniejszą wersję…
— Po raz kolejny muszę wskazać błąd w tym opisie. Po kilku takich konstrukcjach dostalibyśmy słonia wielkości królika.
— No bo on… on potem robi się większy.
— Doprawdy? W jaki sposób?
— Tak jakby, no… buduje sam siebie… od środka…
— A ten drugi, ten, który nie jest, no, żeńską samicą? Jaką odgrywa rolę w tym procesie? Czy twój kolega jest chory?
Pierwszy prymus mocno walnął dziekana w kark.
— Już dobrze — wysapał dziekan. — Często miewam… takie ataki… kaszlu…
Bóg pisał coś pilnie przez kilka sekund, po czym przerwał i w zadumie przygryzł koniec ołówka.
— I cały ten… no, ten seks wykonywany jest przez pracowników niewykwalifikowanych? — zapytał.
— O tak.
— Żadnej kontroli jakości, choćby pobieżnej?
— Eee… nie.
— A jak wasz gatunek sobie z tym radzi? — spytał bóg, patrząc badawczo na Myślaka.
— To… eee… my… no…
— Unikamy tego — wyjaśnił Ridcully. — Paskudny kaszel cię złapał, dziekanie.
— Doprawdy? — zdziwił się bóg. — To bardzo ciekawe. A co robicie zamiast? Dzielicie się na połowy? Ta metoda doskonale się sprawdza u ameb, ale dla żyraf okazuje się wręcz niezwykle trudna. Wiem coś o tym.
— Co? Nie, koncentrujemy się na sprawach wyższych. Bierzemy zimne kąpiele, uprawiamy poranne biegi dla zdrowia i temu podobne rzeczy.
— Coś podobnego! Muszę to zanotować. — Bóg poklepał się po kieszeniach szaty. — A jak dokładnie odbywa się ten proces? Czy samice wam towarzyszą? A te wyższe sprawy… Mógłbyś precyzyjnie określić, jak wysokie? Bardzo interesująca koncepcja. Zapewne wymagane są dodatkowe otwory?
— Przepraszam, co takiego? — spytał zaskoczony Myślak.
— Skłonić stworzenia, żeby same siebie wytwarzały, co? Myślałem, że cała ta historia z nasionami to takie szaleństwo, ale widzę, że może oszczędzić sporo pracy. Mnóstwo pracy. Oczywiście, trzeba się napracować na etapie projektu, ale potem, wydaje się, wszystko zaczyna działać samo… — Bóg pisał tak szybko, że jego dłoń się rozmywała w oczach. Mówił dalej: — Hmm… popędy i potrzeby powinny być kluczowe… Tak… A jak to działa, powiedzmy, z drzewami?
— Potrzebny jest tylko wuj Myślaka i pędzelek — odezwał się pierwszy prymus.
— Proszę pana! — oburzył się Myślak.
Bóg rzucił im spojrzenie pełne inteligentnego oszołomienia, jak ktoś, kto właśnie usłyszał dowcip opowiedziany w całkiem obcym języku i nie jest pewien, czy opowiadający dotarł już do puenty. Po chwili wzruszył ramionami.
— Jedyne, czego nie do końca rozumiem — powiedział — to dlaczego dowolne stworzenie miałoby poświęcać czas na cały ten… — Zajrzał do notatek. — Na ten seks, kiedy może spędzać go przyjemnie? Ojej, wasz kolega chyba się dusi…
— Dziekanie! — huknął Ridcully.
— Trudno nie zauważyć — dodał bóg — że kiedy mowa o seksie, wasze twarze czerwienieją i macie skłonność do nerwowego przestępowania z nogi na nogę. Czy to jakiś typ sygnału?
— Ehm…
— Gdybyście mogli po prostu mi wytłumaczyć, jak to działa… Zakłopotanie wypełniło przestrzeń — wielkie i różowe. Gdyby było skałą, można by w niej wyrzeźbić ogromne, ukryte różane miasta.
Ridcully wykrzywił twarz w stężałym uśmiechu.
— Przepraszam na chwilę — rzucił. — Posiedzenie rady, panowie.
Myślak przyglądał się, jak magowie zbijają się w ciasną grupkę. Wśród szeptów usłyszał kilka zdań.
— …ojciec mówił, ale oczywiście nie uwierzyłem…
— …nie podnosi swego paskudnego łba…
— Mógłbyś się przymknąć, dziekanie? Nie możemy przecież…
— Zimne prysznice, doprawdy…
Ridcully odwrócił się i znowu błysnął skamieniałym uśmiechem.
— Seks nie jest, hm, nie jest czymś, o czym rozmawiamy — oznajmił.
— Często — dodał dziekan.
— Och, rozumiem — odparł bóg. — Cóż, demonstracja praktyczna będzie o wiele bardziej zrozumiała…
— Eee… My nie… nie planowaliśmy…
— Ho-ho… tu jesteście, panowie!
Pani Whitlow wkroczyła do jaskini. Magowie umilkli, wyczuwając swymi magicznymi umysłami, że wprowadzenie jej na scenę w tym punkcie będzie niczym prąd elektryczny w basenie życia.
— Och, jeszcze jedno z was — stwierdził wesoło bóg. Przyjrzał się uważnie. — A może jakiś inny gatunek?
Myślak poczuł, że musi coś powiedzieć. Pani Whitlow rzuciła mu Spojrzenie.
— Pani Whitlow jest… no, damą.
— Aha. Zanotuję to sobie. A co one robią?
— Są… tego samego gatunku co, no, co my — tłumaczył zakłopotany Myślak. — Eee… eee…
— Słabszej płci — podpowiedział Ridcully.
— Przepraszam, ale chyba się zgubiłem — stwierdził bóg.
— No więc ona… jak by to… jest żeńskiej proweniencji.
Bóg uśmiechnął się uszczęśliwiony.
— Co za sprzyjający zbieg okoliczności!
— Bardzo przepraszam — odezwała się pani Whitlow najostrzejszym tonem, jakiego skłonna była użyć w obecności magów. — Czy ktoś zechciałby mi przedstawić tego dżentelmena?
— Ależ oczywiście! — zawołał Ridcully. — Proszę o wybaczenie. Boże, to pani Whitlow. Pani Whitlow, to jest Bóg. No, bóg. Właściwie to bóg tej wyspy. Ehm…
— Bardzo mi miło — zapewniła pani Whitlow.
Według zasad pani Whitlow, bogowie byli akceptowalni towarzysko, przynajmniej jeśli mieli normalne ludzkie głowy i chodzili ubrani. Stali wyżej od najwyższych kapłanów, na tym samym poziomie co diukowie.
— Czy mam klęknąć? — spytała.
— Muaaa — zaskomlał pierwszy prymus.
— Obniżanie pozycji dowolnego rodzaju nie jest wymagane — oznajmił bóg.
— To znaczy: nie — wyjaśnił Myślak.
— Jak pan sobie życzy. — Pani Whitlow wyciągnęła dłoń.
Bóg chwycił ją i wygiął tam i z powrotem jej kciuk.
— Bardzo praktyczny — uznał. — Przeciwstawny, jak widzę. Chyba powinienem to zanotować. Używasz rąk do poruszania się? Jesteś dwunogiem nawykowo? O, zauważam, że twoje brwi także unoszą się w górę. Czy to może jakiś sygnał? Zauważyłem też, że jesteś innego kształtu niż pozostali i nie masz brody. Oznacza to, jak zgaduję, niższy poziom mądrości?