Выбрать главу

Podszedł i dokładnie zbadał zamek. Działał tak, że wsuwał gruby metalowy pręt do otworu z boku, i wydawał się niemożliwy do pokonania.

Rincewind zatarł ręce i, zaciskając zęby, spróbował unieść drzwi po stronie zawiasów. Tak, zostawili dość luzu…

Pierścienie zawiasów dało się zsunąć z haków…

Potem wystarczyło pociągnąć lekko i zrobić jeden chwiejny krok… w tę stronę… wtedy pręt zamka wysunie się z otworu w ramie, a całe drzwi można wciągnąć do celi.

A potem człowiek może wyjść, starannie zawiesić drzwi na miejsce i dyskretnie się oddalić.

Tak właśnie, myślał Rincewind, ostrożnie wsuwając drzwi z powrotem na haki w murze, postąpiłby ktoś nierozsądny.

W takich chwilach tchórzostwo staje się nauką ścisłą. Są sytuacje wymagające bezmyślnej paniki, ale są też inne, gdzie wymagana jest panika miarowa, rozważna i przemyślana. W tej chwili przebywał w całkiem bezpiecznym miejscu. Owszem, była to cela śmierci, ale prawdopodobnie też jedyne miejsce na całym kontynencie, gdzie przez jakiś czas nie groziło mu nic złego. Iksjanie nie wyglądali na takich, którzy stosują tortury, choć zawsze istniała możliwość, że każą mu jeść te swoje potrawy. Czyli — chwilowo przynajmniej — miał czas. Czas, by ułożyć jakiś plan, przemyśleć następne posunięcie, użyć swego intelektu do analizy przewidywanych problemów…

Przez chwilę siedział, wpatrując się w ścianę, a potem wstał i chwycił pręty.

Otóż to. Tyle myślenia powinno wystarczyć. A teraz trzeba brać nogi za pas.

Zielony pokład melonowego statku został — ze względu na poczucie przyzwoitości — podzielony na część męską i żeńską. To oznaczało, że prawie cały zajmowała pani Whitlow, która przez większość czasu opalała się za parawanem. Jej spokój gwarantowali sami magowie, gdyż przynajmniej trzech z nich zabiłoby każdego, kto zbliżyłby się do zasłony z palmowych liści bliżej niż na dziesięć stóp.

Wyraźnie panowało coś, co ciotka Myślaka, która go wychowywała, nazwałaby Atmosferą.

— Nadal uważam, że powinienem wejść na maszt — upierał się Myślak.

— Aha! Podglądacz, co? — warknął pierwszy prymus.

— Nie. Tylko wydaje mi się, że dobrze by było sprawdzić, dokąd ta łódź płynie. Przed nami widać jakieś wielkie czarne chmury.

— I dobrze! Przyda się trochę deszczu — burknął kierownik studiów nieokreślonych.

— W takim przypadku prawdziwym zaszczytem będzie dla mnie wzniesienie dla pani Whitlow odpowiedniej osłony — zapewnił dziekan.

Myślak wrócił smętnie na rufę, gdzie siedział ponury nadrektor z wędką w ręku.

— Zachowują się, jakby pani Whitlow była jedyną kobietą na świecie — powiedział.

— A sądzi pan, że jest? — spytał Ridcully.

Umysł Myślaka pognał z szaleńczą prędkością i natrafił na przerażające wertepy wyobraźni.

— Na pewno nie, nadrektorze — oświadczył.

— Nie wiemy tego, Myślak. Zawsze jednak warto szukać jaśniejszych stron sytuacji. Możemy wszyscy utonąć.

— Ehm… Nadrektorze, czy patrzył pan na horyzont?

Nieustający sztorm miał siedem tysięcy mil długości, ale tylko milę szerokości — ogromna masa wrzącego powietrza, krążąca wokół ostatniego kontynentu jak rodzina lisów wokół pełnego kurnika.

Chmury wznosiły się aż do granicy atmosfery — a były to już chmury pradawne, chmury, które przetaczały się po morderczym kręgu od lat, budując swoją osobowość, nienawiść, a przede wszystkim ładunek elektryczny.

To nie był sztorm, to była bitwa. Szkwały o długości kilkuset mil walczyły ze sobą w ścianie chmur. Błyskawice rozwidlały się, deszcz padał i zmieniał się w parę o pół mili nad ziemią. Powietrze się jarzyło.

W dole, wynurzając się z oceanu możliwości w ulewie tak burzliwej, że była raczej opadającym morzem, wstawał ostatni kontynent.

Na ścianie w celi więzienia w Rospyepsh, między zygzakami, prymitywnymi obrazkami i płotkami ostatnich dni człowieka, rysunek owcy zmienił się w rysunek kangura, a potem bez śladu wniknął w kamień.

— I co z tego? — spytał dziekan. — Trochę nami pohuśta?

Szara ściana chmur wypełniała najbliższą przyszłość niby umówiona wizyta u dentysty.

— Obawiam się, że może być o wiele gorzej — stwierdził Myślak.

— No więc posterujmy gdzie indziej.

— Nie mamy steru, dziekanie. I nie wiemy, gdzie jest to indziej. W dodatku kończy nam się woda.

— Czy nie jest tak, że wysoka ściana chmur oznacza bliski ląd?

— Bardzo wielki ląd w takim razie. Może to IksIksIksIks?

— Mam taką nadzieję, proszę pana. — Żagiel nad Myślakiem załopotał i wydął się majestatycznie. — Wiatr się wzmaga. Myślę, że sztorm zasysa do siebie powietrze. I… jest jeszcze coś. Szkoda, że zostawiłem na plaży swój thaumometr, ale wydaje mi się, że w tej okolicy występuje bardzo wysoki poziom tła magicznego.

— A skąd takie wnioski, chłopcze? — zainteresował się dziekan.

— No… na przykład wszyscy wydają się dość spięci, a magowie stają się mocno… no, są drażliwi w obecności silnego promieniowania magicznego — tłumaczył Myślak. — Ale zacząłem coś podejrzewać w chwili, kiedy kwestor wytworzył sobie planety.

Miał dwie, orbitujące wokół głowy na wysokości kilku cali. Jak często się zdarza z fenomenami magicznymi, charakteryzowała je pewna nierealność i bez przeszkód przechodziły przez niego albo przez siebie nawzajem. Były też trochę przezroczyste.

— Oj… Syndrom Mugroopa — zmartwił się Ridcully. — Manifestacja mózgowa. To sygnał pewniejszy niż kanarek w kopalni.

Niewielka samodzielna procedura w mózgu Myślaka zaczęła odliczanie.

— Pamiętacie starego „Stukacza” Ptaszka? — odezwał się kierownik studiów nieokreślonych. — Był…

— Trzy! Nie, nie pamiętam nic a nic! Co pan powie! — usłyszał Myślak własny gniewny głos, o wiele mocniejszy, niżby użył, gdyby nawet chciał zwokalizować własne myśli.

— Zaraz się pan dowie, panie Stibbons — odparł spokojnie kierownik studiów nieokreślonych. — Był bardzo podatny na intensywne pola magiczne, a kiedy się dekoncentrował, choćby podczas drzemki, czasami dookoła głowy latały mu, he, he, he, takie małe…

— Tak, oczywiście — przerwał mu szybko Myślak. — Musimy bardzo uważać na niezwykłe zachowania…

— Wśród magów? — zdziwił się Ridcully. — Panie Stibbons, niezwykłe zachowanie jest dla maga absolutnie normalne.

— No to uważać, czy ludzie nie postępują inaczej niż zwykle! — krzyknął Myślak. — Może na przykład mówią z sensem przez dwie minuty bez przerwy! Albo postępują jak normalne, cywilizowane osoby, a nie banda zarozumiałych wiejskich głupków!

— Stibbons, ten ton wcale do pana nie pasuje — ostrzegł Ridcully.

— No i właśnie o coś takiego mi chodzi!

— Daj spokój, Mustrum, nie złość się na niego. Wszyscy jesteśmy trochę rozdrażnieni — powiedział dziekan.

— A teraz on zaczyna! — wrzasnął Myślak, wyciągając drżący palec. — Dziekan normalnie nigdy nie zachowuje się uprzejmie! I nagle jest agresywnie rozsądny!

Historycy często wskazują, że właśnie w czasach obfitości ludzie myślą o ruszaniu na wojnę. W czasach głodu starają się tylko zdobyć coś do jedzenia. Kiedy mają akurat tyle, by przeżyć, zwykle są uprzejmi. Ale kiedy rozstawi się przed nimi bankiet, nadchodzi pora kłótni o to, gdzie kto siedzi[17].

A Niewidoczny Uniwersytet, z czego — gdzieś poniżej najwyższego poziomu świadomości — nawet magowie zdawali sobie sprawę, istniał nie po to, by rozwijać magię, ale by ją — w bardzo pomysłowym stylu — hamować. Świat widział już, co się dzieje, kiedy magowie dostaną w ręce ogromne rezerwy magicznej energii. To się zdarzyło — bardzo dawno temu, lecz tu i tam wciąż pozostały obszary, gdzie człowiek nie wchodził, jeśli chciał wyjść na takich samych stopach, jakie miał na początku.

вернуться

17

Warto zaznaczyć, że co rozsądniejsi historycy — zwłaszcza ci, którzy często przesiadują w barach z fizykami teoretycznymi — wyznają pogląd, że całą historię ludzkości można uznać za serię nieudanych scen. Wojny, okresy głodu wywołane złośliwą głupotą, całe uparte i bezmyślne powtarzanie ciągle tych samych błędów, w wielkim kosmicznym planie rzeczy są odpowiednikiem ujęcia, w którym panu Spockowi odpadają uszy.