— Nie muszę, jeśli nie mam ochoty — rzucił niechętnie pierwszy prymus.
— Co? Co? — zirytował się dziekan.
— Nie wydaje mi się, żebym musiał słuchać twoich poleceń, dziekanie.
Kiedy kwestor wspiął się na pokład minutę później, łódź już się kołysała. Trudno powiedzieć, ile frakcji powstało, gdyż każdy z magów potrafi być frakcją sam w sobie. Zasadniczo konflikt rozgrywał się między dwiema stronami, przy czym powiązania wewnątrz obu były mniej więcej tak stabilne, jak jajko na huśtawce.
Tym, co zdumiało Myślaka Subbonsa, kiedy potem się nad wszystkim zastanawiał, był fakt, że jak dotąd nikt nie próbował użyć czarów. Magowie wiele czasu spędzali w atmosferze, w której kąśliwa uwaga potrafi mocniej zranić niż magiczny miecz, a jeśli chodzi o czystą złośliwą radość, dobrze przemyślana notatka jest bardziej skuteczna niż kula ognista. Poza tym nikt nie miał ze sobą laski, nikt nie przygotował żadnych zaklęć, a w tych okolicznościach łatwiej jest przeciwnika zwyczajnie uderzyć. Chociaż w przypadku magów niemagiczna walka oznacza na ogół mało efektywne wymachiwanie pięściami i równoczesne próby usunięcia się przeciwnikowi z drogi.
Nieruchomy uśmiech kwestora zbladł lekko.
— Miałem na końcowych testach o trzy procent więcej od ciebie!
— Tak? A niby skąd o tym wiesz, dziekanie?
— Przejrzałem papiery, kiedy mianowali cię nadrektorem!
— Co? Po czterdziestu latach?
— Egzamin to egzamin!
— Ehm… — zaczął kwestor.
— Na bogów, jakież to małostkowe! Właśnie czegoś takiego można się spodziewać po studencie, który miał nawet osobne pióro do czerwonego atramentu!
— Ha! Ale przynajmniej przez całe studia nie piłem, nie uprawiałem hazardu i nie włóczyłem się nocami po knajpach!
— Aha! A ja owszem, i nie żałuję! Poznałem trochę świata, a i tak miałem prawie tyle punktów co ty, i to mimo zabójczego kaca, ty nadęta beko smalcu!
— Tak? Tak? Więc teraz zaczynamy przytyki osobiste?
— Absolutnie, dwukrzesłowcu! Rzućmy parę przytyków! Zawsze powtarzaliśmy, że idąc za tobą, człowiek dostaje choroby morskiej!
— Zastanawiam się, czy w tym miejscu… — odezwał się kwestor.
Powietrze wokół iskrzyło. Rozzłoszczony mag przyciąga magię, tak jak przejrzały owoc przyciąga muszki.
— Zgodzisz się chyba, kwestorze, że byłbym lepszym nadrektorem, prawda? — spytał dziekan.
Kwestor mrugnął załzawionymi oczami. — Ja, tego… obaj panowie… no… wiele cennych zalet… i… może chwila jest odpowiednia, hm, żeby we wspólnej sprawie… Zastanawiali się obaj przez chwilę.
— Dobrze powiedziane — przyznał dziekan.
— Coś w tym jest — zgodził się Ridcully.
— Bo wiesz, właściwie to nigdy specjalnie nie lubiłem wykładowcy run współczesnych…
— Bez przerwy znacząco się uśmiecha. Nie czuje się członkiem zespołu.
— Och, doprawdy? — Wykładowca run współczesnych zademonstrował wyjątkowo złośliwy znaczący uśmieszek. — Ale przynajmniej miałem lepsze stopnie od ciebie i jestem wyraźnie chudszy od dziekana! Chociaż wiele rzeczy jest od niego chudszych. Powiedz im, Stibbons!
— Dla ciebie pan Stibbons, tłuściochu! — usłyszał Myślak swój głos. Wiedział, że to jego własny. Był jak zahipnotyzowany. Mógł przestać w każdej chwili, tyle że jakoś nie miał ochoty.
— Czy mógłbym, no, zauważyć… — próbował wtrącić kwestor.
— Zamknij się, kwestorze! — huknął Ridcully.
— Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam…
Ridcully wskazał dziekana palcem.
— A teraz posłuchaj…
Fioletowa iskra skoczyła z jego dłoni, pozostawiając za sobą smugę dymu, przemknęła obok ucha dziekana i trafiła w maszt, który eksplodował.
Dziekan nabrał tchu — a kiedy nabierał tchu, w atmosferze pozostawało znacząco mniej powietrza. Wypuścił je w formie gniewnego ryku.
— Jak śmiesz ciskać we mnie czarami?!!
Ridcully przyglądał się swojej ręce.
— Ale ja… ja…
Myślak zdołał w końcu wypchnąć słowa między zębami, które usiłowały się zacisnąć.
— Agia a asz ziała!
— Co? Co tam bełkoczesz, człowieku? — spytał wykładowca run współczesnych.
— Ja ci pokażę czary, ty nadęty błaźnie! — wrzasnął dziekan, unosząc obie ręce.
— To magia mówi! — zdołał wykrzyknąć Myślak, chwytając go za ramię. — Dziekanie, przecież nie chcesz rozsadzić nadrektora na kawałki!
— Owszem, właśnie chcę!
— Bardzo przepraszam, nie chciałabym przeszkadzać… — W luku ukazała się pani Whitlow.
— O co chodzi, pani Whitlow?! — wrzasnął Myślak, gdy strumień energii z dłoni dziekana z sykiem przemknął mu nad głową.
— Wiem, że są panowie zajęci sprawami uniwersytetu, ale czy tam powinny być te wszystkie pęknięcia? Woda się wlewa…
Myślak spojrzał w dół. Pokład trzeszczał mu pod stopami.
— Toniemy — stwierdził. — Wy głupi, starzy… — Powstrzymał cisnące się na usta określenia. — Łódź się rozpada tak samo szybko jak nasz zespół! Patrzcie, cała żółknie!
Zieleń spływała z pokładu jak światło słońca z burzowego nieba.
— To jego wina! — wrzasnął dziekan.
Myślak podbiegł do burty. Ze wszystkich stron słyszał trzaski.
Najważniejsze teraz to uspokoić umysł, opanować się i jeśli się uda, myśleć o miłych rzeczach, takich jak błękitne niebo albo kotki. Jeśli to możliwe, nie takie, które właśnie mają utonąć.
— Słuchajcie — powiedział. — Jeśli nie zatopimy naszych konfliktów, one nas zatopią. Rozumiecie? Łódź… dojrzewa albo coś w tym rodzaju. A my jesteśmy daleko od lądu. Rozumiecie? W wodzie mogą być rekiny.
Opuścił wzrok. Uniósł wzrok.
— W wodzie naprawdę są rekiny! — krzyknął.
Łódź przechyliła się, gdy podbiegli do niego magowie.
— To rekiny? Jak myślicie? — spytał Ridcully.
— Mogą być tuńczyki — stwierdził dziekan.
Za nimi opadły z masztu resztki żagla.
— Czy potrafisz w miarę pewnie je odróżnić? — zainteresował się pierwszy prymus.
— Można policzyć im zęby po drodze do wnętrza — westchnął Myślak.
Ale przynajmniej nikt już nie ciskał w nikogo czarami. Można usunąć magów z Niewidocznego Uniwersytetu, ale nie da się usunąć Niewidocznego Uniwersytetu z magów.
Łódź przechyliła się jeszcze bardziej, kiedy przez burtę wyjrzała pani Whitlow.
— Co się stanie, jak wpadniemy do wody? — spytała.
— Musimy opracować plan — rzekł Ridcully. — Dziekanie, proszę zebrać grupę roboczą, która rozważy problem naszego przetrwania w nieznanych, rojących się od rekinów wodach. Dobrze?
— Może powinniśmy płynąć do brzegu? — zaproponowała pani Whitlow. — Nieźle se radziłam w wodzie jako młoda dziewucha.
Ridcully uśmiechnął się do niej ciepło.
— Wszystko w swoim czasie, pani Whitlow. Ale pani sugestia została uwzględniona.
— Za chwilę będzie jedyną, którą zdążymy uwzględnić — mruknął Myślak.
— A jaka dokładnie będzie pańska rola, nadrektorze? — warknął gniewnie dziekan.
— Określiłem wasze cele — odparł Ridcully. — To wasza sprawa, żeby przeanalizować wszystkie możliwości.
— W takim razie — uznał dziekan — głosuję za opuszczeniem statku.
— A po co? — wtrącił kierownik studiów nieokreślonych. — Żeby zrobić rekinom przyjemność?
— To problem do rozważenia później — wyjaśnił dziekan.