Выбрать главу

— Oczywiście — zgodził się Myślak. — Potem zawsze możemy głosować, czy opuścić rekina.

Łódź zakołysała się nagle. Pierwszy prymus stanął w bohaterskiej pozie.

— Uratuję panią, pani Whitlow! — zawołał i chwycił kobietę na ręce.

A przynajmniej próbował. Jednak pierwszy prymus był — jak na maga — dość lekkiej budowy, natomiast pani Whitlow dysponowała wspaniałą, pełną figurą. Co więcej, możliwości maga znacznie ograniczał fakt, że tylko nielicznych regionów pani Whitlow ośmielał się dotknąć. Starał się jak najlepiej poradzić sobie z pewnymi zewnętrznymi obszarami i udało mu się trochę ją podnieść. Jedynym efektem było przeniesienie całego ciężaru maga i gospodyni na całkiem drobne stopy pierwszego prymusa, które przebiły pokład jak stalowa sztaba.

Łódź, sucha teraz jak pieprz i miękka jak próchno, rozpadła się powoli.

Woda była strasznie zimna. Magowie rozpryskiwali ją na wszystkie strony. Kawałek wraku trafił Myślaka w głowę i pchnął w dół, w błękitny świat, gdzie coś szumiało mu w uszach.

Kiedy z trudem wydostał się znowu na powierzchnię, odgłosy te okazały się kłótnią. Po raz kolejny zwyciężył czar Niewidocznego Uniwersytetu. Nawet przebierając nogami w wodzie, w kręgu rekinów, mag zawsze uzna, że największym zagrożeniem są dla niego inni magowie.

— To nie moja wina! On… no, on chyba zasnął!

— Chyba?

— Był materacem! Czerwonym!

— To jedyny bibliotekarz, jakiego mamy! Jak mogłeś być taki nieuważny! — krzyknął Ridcully. Po czym nabrał tchu i zanurkował.

— Opuścić morze! — zawołał wesoło kwestor.

Myślak zadrżał, kiedy coś wielkiego, czarnego i opływowego wynurzyło się przed nim z wody. Zaraz potem opadło wśród piany i przewróciło się.

Inne takie obiekty wypływały na powierzchnię wokół gorączkowo machających rękami magów. Dziekan postukał w jeden z nich.

— Wiecie, te rekiny wcale nie są takie groźne, jak mi się wydawało — oświadczył.

— To są nasiona łodzi! — odgadł Myślak. — Wejdźmy na nie, ale szybko!

Był pewien, że coś otarło się o jego nogę. W takich okolicznościach człowiek odkrywa u siebie nieznaną dotychczas zręczność. Nawet dziekan zdołał wspiąć się na ciemną płytę — po krótkim okresie obrotowym i pienistym, w którym człowiek i nasienie walczyli o zwierzchnictwo.

Ridcully wynurzył się w mocnym rozprysku.

— To na nic! — wysapał. — Zanurkowałem tak głęboko, jak się dało. Ani śladu po nim!

— Proszę wejść na jakieś nasienie, nadrektorze — zaproponował pierwszy prymus.

Ridcully zamachał na przepływającego obok rekina.

— One nie atakują, jeśli człowiek robi dużo hałasu i chlapie — oświadczył.

— Myślałem, że właśnie wtedy atakują, nadrektorze — zaprotestował Myślak.

— To interesujący eksperyment praktyczny — uznał dziekan i wyciągnął szyję, żeby lepiej widzieć.

Ridcully wczołgał się na nasienie.

— Co za sytuacja… Ale myślę, że uda się dodryfować do lądu — powiedział. — Zaraz… gdzie jest pani Whitlow?

Rozejrzeli się.

— Och, nie… — jęknął pierwszy prymus. — Popłynęła do brzegu…

Podążyli wzrokiem za jego spojrzeniem. Rzeczywiście, fryzura gospodyni nierówno, ale konsekwentnie przesuwała się w stronę lądu — w stylu, który Ridcully nazwałby pewnie kanonicznym.

— Niespecjalnie to praktyczne, moim zdaniem — ocenił dziekan.

— Co z rekinami?

— Na razie pływają pod nami w kółko — odparł pierwszy prymus, kiedy nasiona zakołysały się mocno.

Myślak spojrzał w wodę.

— Chyba właśnie odpływają, ponieważ nie machamy nogami w wodzie — zauważył. — Kierują się… też do brzegu.

— No cóż, wiedziała, na co się naraża, kiedy przyjmowała to stanowisko — stwierdził dziekan.

— Co?! — oburzył się pierwszy prymus. — Chcesz powiedzieć, że zanim człowiek złoży podanie o pracę jako gospodyni uniwersytetu, powinien poważnie rozważyć groźbę pożarcia przez rekiny u brzegów nieznanego kontynentu tysiące lat przed własnym narodzeniem?

— Nie zadawała wielu pytań w czasie rozmowy kwalifikacyjnej, to wiem na pewno.

— Jeśli wolno… Chyba niepotrzebnie się martwimy — wtrącił kierownik studiów nieokreślonych. — Reputacja rekinów jako ludojadów jest całkowicie niezasłużona. Wbrew temu, co mogliście słyszeć, nie jest znany ani jeden potwierdzony przypadek ataku rekina na człowieka. To wrażliwe i pokojowo nastawione stworzenia o bogatym życiu rodzinnym. Stanowczo nie są zwiastunami zguby, a podobno zdarzało się niekiedy, że przygarniały zagubionych wędrowców. Jako myśliwi są rzeczywiście bardzo skuteczni i dorosły rekin może powalić nawet łosia swym… ehm…

Zauważył ich miny.

— No… Wydaje mi się, że mogłem je pomylić z wilkami — wymamrotał. — Pomyliłem, prawda?

Przytaknęli zgodnie.

— Bo… rekiny to te drugie, tak? — ciągnął. — Bezwzględni, bezlitośni zabójcy z głębin, którzy nie zatrzymują się nawet, żeby przeżuć zdobycz?

Znów przytaknęli.

— Ojej… Nie wiem, gdzie się podziać…

— Jak najdalej od rekinów — poradził Ridcully. — Do rzeczy, panowie. To przecież nasza gospodyni! Czy chcecie w przyszłości sami ścielić sobie łóżka? Ponownie kule ogniste, jak sądzę…

— Za daleko odpłynęła…

Czerwony kształt wystrzelił z wody obok Ridcully’ego, zwinął się w powietrzu i znów wsunął pod powierzchnię niby brzytwa rozcinająca jedwab.

— Co to było? Który z was to zrobił?

Trójkątna fala dotarła do grupki trójkątnych płetw jak pędząca po torze kula do ustawionych kręgli. A potem woda się zagotowała.

— Na bogów, patrzcie, co robi z tymi rekinami!

— Czy to potwór?

— Nie, to na pewno delfin…

— Z rudą sierścią?

— Przecież chyba nie…

Trafiony rekin przefrunął obok pierwszego prymusa. Powierzchnia wody za nim eksplodowała znowu w wielki rudy uśmiech jedynego delfina na świecie mającego skórzastą twarz i pomarańczowe futro na całym ciele.

— Iik? — odezwał się bibliotekarz.

— Dobra robota, kolego! — zawołał Ridcully ponad wodą. — Mówiłem, że na pewno nas nie zawiedziesz!

— Nie. Tak naprawdę nie mówił pan tego, nadrektorze. Powiedział pan, że chyba… — zaczął Myślak.

— I dobry wybór kształtu! — kontynuował bardzo głośno Ridcully. — A teraz, gdybyś mógł tak jakby popchnąć nas do brzegu… Wszyscy jesteśmy na miejscu? Gdzie kwestor?

Kwestor był już tylko małym punkcikiem daleko z prawej strony. Wiosłował sennie przed siebie.

— No, w końcu dotrze na miejsce — uznał Ridcully. — Dalej, doprowadź nas na suchy ląd!

— To morze… — odezwał się nerwowo pierwszy prymus, spoglądając przed siebie. Nasiona sunęły w stronę lądu jak sznur przeładowanych barek. — To morze… Czy sądzicie, że ląd jest nim opasan?

— To z pewnością bardzo duże morze — przyznał wykładowca run współczesnych. — I wiecie, chyba nie tylko deszcz tak szumi. Słyszę chyba także pewną domieszkę przyboju.

— Parę fal na pewno nam nie zaszkodzi — uznał Ridcully. — Woda przynajmniej jest miękka.

Myślak poczuł, jak nasienie wznosi się i opada, gdy przepływa pod nim długa fala. Dziwny kształt dla nasienia, musiał przyznać. Oczywiście, natura wiele uwagi poświęca nasionom, wyposażając je w małe skrzydełka czy żagle, komory pławne i inne wynalazki niezbędne, by miały przewagę nad wszystkimi innymi nasionami. Te tutaj były po prostu spłaszczoną wersją obecnego kształtu bibliotekarza, wyraźnie służącego, by bardzo szybko poruszać się w wodzie.