Выбрать главу

— Ehm… Nie możemy tego zrobić, proszę pana — wtrącił Myślak.

— Och! — zawołał Ridcully. — Zgłasza się pan na ochotnika do porządkowania regałów, co?

— Chodzi mi o to, że naprawdę nie możemy używać magii, żeby go zmienić, proszę pana. Wynika to z bardzo poważnego problemu.

— Nie istnieją problemy, panie Stibbons. Istnieją tylko możliwości.

— Oczywiście, proszę pana. A tutaj mamy możliwość odkrycia imienia bibliotekarza.

Inni magowie zamruczeli z aprobatą.

— Chłopak ma rację — potwierdził wykładowca run współczesnych. — Nie da się zaczarować maga, nie znając jego imienia. Podstawowa zasada.

— No, przecież nazywamy go bibliotekarzem. Wszyscy go nazywają bibliotekarzem. To nie wystarczy?

— To tylko stanowisko służbowe, nadrektorze.

Ridcully przyjrzał się swoim magom.

— Ktoś z nas musi chyba znać jego imię? Na bogów, miałem nadzieję, że znacie chociaż imiona swoich kolegów. Czy to nie… — zerknął na dziekana, zawahał się i rzucił szybko: — Tak, dziekanie?

— On przecież już dość długo był małpoludem, nadrektorze. Większość jego oryginalnych kolegów… odeszła. Dostali zaproszenia na Wielki Bankiet w Niebie. Przechodziliśmy wtedy jeden z tych okresów droit de mortis.

Ogólnie mówiąc, jest to przyspieszenie awansu maga w szeregach magów metodą wybicia wszystkich starszych magów. Praktyka ta pozostaje obecnie w zawieszeniu, ponieważ kilka entuzjastycznych prób usunięcia Mustruma Ridcully’ego dało w efekcie pewnego maga, który przez dwa tygodnie nie słyszał wyraźnie. Ridcully uważał, że istotnie, jest miejsce na szczycie, a on zajmuje je całkowicie.

— No tak, ale przecież musi być gdzieś w rejestrach…

Magowie pomyśleli o wielkich urwiskach papieru tworzących rejestry NU.

— Archiwista nigdy go nie znalazł — zauważył wykładowca run współczesnych.

— A kto jest archiwistą?

— Bibliotekarz, nadrektorze.

— W takim razie powinien być przynajmniej w pamiątkowej księdze z roku, w którym kończył studia.

— To bardzo zabawne — rzekł dziekan — ale jakiś dziwaczny wypadek przytrafił się wszystkim egzemplarzom księgi pamiątkowej z tego roku.

Ridcully zauważył jego stężałą twarz.

— Czy to taki przypadek, że jakaś konkretna stronica została wyrwana, pozostawiając tylko lekki aromat bananów?

— Trafił pan, nadrektorze.

Ridcully poskrobał się po brodzie.

— Widzę tu pewną regułę — stwierdził.

— Wie pan, on stanowczo się sprzeciwiał poszukiwaniom jego imienia — wyjaśnił pierwszy prymus. — Boi się, że spróbujemy zamienić go z powrotem w człowieka. — Zerknął wymownie na dziekana, który zrobił urażoną minę. — Pewni ludzie często powtarzali, że małpa jako bibliotekarz jest nieodpowiednia.

— Ja tylko wyraziłem opinię, że jest to wbrew tradycjom Niewidocznego Uniwersytetu… — zaczął dziekan.

— Która polega głównie na czepianiu się drobiazgów, zjadaniu obfitych posiłków i wykrzykiwaniu w środku nocy jakichś bzdur o kluczach — dokończył Ridcully. — Nie wydaje mi się, żeby…

Twarze pozostałych magów kazały mu się obejrzeć.

Do holu wszedł bibliotekarz. Poruszał się bardzo wolno z powodu warstw odzieży, jaką na siebie włożył; sama objętość płaszczy i swetrów sprawiała, że jego ręce — zwykle używane jako dodatkowa para nóg — teraz sterczały prawie poziomo po obu stronach ciała. Ale najbardziej przerażającym elementem tego wlokącego się widma była czerwona wełniana czapka.

Była wesoła. I miała pompon. Zrobiła ją na drutach pani Whitlow, która technicznie była mistrzynią robótek ręcznych, jednak jeśli już miała jakąś wadę, była nią nieumiejętność uwzględnienia dokładnych wymiarów planowanego użytkownika. Wielu magów przy różnych okazjach otrzymało w prezencie którąś z jej kreacji, tworzonych najwyraźniej przy założeniu, że mają po trzy stopy albo szyję o średnicy sążnia. Większość tych obiektów była potem dyskretnie przekazywana instytucjom dobroczynnym. Jedno z pewnością można powiedzieć o Ankh-Morpork: nieważne, jak bezkształtne jest ubranie, zawsze gdzieś znajdzie się ktoś, na kogo będzie pasować.

Błąd pani Whitlow polegał na założeniu, że bibliotekarzowi — dla którego żywiła spory szacunek — spodoba się czapka z pomponem i zawiązywanymi pod brodą nausznikami. Ponieważ z przyczyn technicznych musiałby je zawiązywać w kroczu, zostawiał obie klapki wiszące swobodnie.

Zwrócił ku magom swoją smutną twarz, zatrzymując się przed drzwiami biblioteki. Wyciągnął dłoń do klamki. Słabym głosem powiedział: „…k”, a potem kichnął.

Stos odzieży opadł na podłogę. Kiedy magowie odciągnęli ją na bok, na dole znaleźli bardzo gruby tom, oprawny w czerwoną skórę pokrytą sierścią.

— Na okładce jest napisane „Uuk” — oznajmił po chwili pierwszy prymus, z wyraźnym napięciem.

— A nie ma, kto jest autorem? — spytał dziekan.

— To było w złym guście.

— Chodziło mi o to, że to może być jego prawdziwe imię.

— Zajrzyjmy do środka — zaproponował kierownik studiów nieokreślonych. — Może jest indeks.

— Są jacyś ochotnicy, żeby zajrzeć do środka bibliotekarza? — spytał Ridcully. — Tylko nie pchajcie się wszyscy naraz.

— Niestabilność morficzna reaguje na otoczenie — powiedział Myślak. — Czy to nie ciekawe? Znalazł się blisko biblioteki, więc zmieniło go w książkę. Tak jakby… kamuflaż ochronny, można powiedzieć. Jakby ewoluował, żeby pasować do…

— Dziękuję, panie Stibbons. A czy ma pan jakieś wnioski?

— Cóż, wydaje mi się, że możemy zajrzeć do środka — odparł Myślak. — Książka po to istnieje, żeby była otwierana. Ma nawet czarną skórzaną zakładkę, widzicie?

— Och, więc to zakładka, tak? — odetchnął kierownik studiów nieokreślonych, który obserwował ją nerwowo.

Myślak dotknął książki. Była ciepła. I otworzyła się bez trudności.

Wszystkie stronice pokrywało „uuk”.

— Niezłe dialogi, ale fabuła trochę nudna.

— Dziekanie! Będę zobowiązany, jeśli potraktujesz sprawę poważnie! — Ridcully raz czy dwa tupnął nogą. — Kto ma jakiś pomysł?

Magowie spojrzeli po sobie i wzruszyli ramionami.

— Przypuszczam… — zaczął wykładowca run współczesnych.

— Tak, runisto… Arnoldzie, prawda?

— Nie, nadrektorze.

— Wszystko jedno, mów.

— Przypuszczam… Wiem, że to się wyda śmieszne, ale…

— No dalej, człowieku! Umieramy z niecierpliwości!

— Przypuszczam, że zawsze jest jeszcze… Rincewind.

Ridcully przyglądał mu się przez chwilę.

— Taki chudy? Zmierzwiona broda? Zupełnie fatalny mag? Ma tę skrzynię na nóżkach czy coś…?

— Zgadza się, nadrektorze. Brawo. Eee… Przez jakiś czas był zastępcą bibliotekarza, jak pan zapewne pamięta.

— Niespecjalnie, ale proszę dalej.

— Właściwie to chyba był tutaj, gdy bibliotekarz… stał się bibliotekarzem. I pamiętam, raz widzieliśmy, jak bibliotekarz stempluje po cztery książki równocześnie, i powiedział wtedy: „To naprawdę zdumiewające, że on się urodził w Ankh-Morpork”. Jestem przekonany, że jeśli ktokolwiek zna imię bibliotekarza, to właśnie Rincewind.

— No to idźcie i sprowadźcie go! Mam nadzieję, że wiecie, gdzie jest?

— Technicznie tak, nadrektorze — zapewnił szybko Myślak. — Ale nie mamy całkowitej pewności, gdzie jest to miejsce, w którym on jest. Jeśli rozumie pan, o co mi chodzi.