— To prawda — zgodził się dziekan. — Nieczęsto w życiu ma się sposobność umrzeć z głodu na jakimś martwym kontynencie, tysiące lat przed własnym urodzeniem. Powinniśmy jak najlepiej ją wykorzystać.
— Chodziło mi o to, że stawianie czoła żywiołom rozbudzi w nas to, co najlepsze, wykuje ambitny, efektywny zespół…
Ten pogląd nie zyskał wsparcia.
— Jestem pewien, że musi tu być coś do jedzenia — mruczał kierownik studiów nieokreślonych, rozglądając się na wszystkie strony. — Zwykle jest.
— W końcu tacy ludzie jak my nie cofną się przed niczym — dodał Ridcully.
— To prawda — przyznał Myślak. — Na bogów, tak. To prawda…
— A przynajmniej mag zawsze potrafi rozpalić przyzwoity ogień.
Myślak szeroko otworzył oczy z przerażenia. Jednym płynnym ruchem poderwał się i skoczył, celując w Ridcully’ego, ale leciał jeszcze, kiedy nadrektor pchnął małą kulę ognistą w stos wyrzuconego falami drewna. Rozjarzony pocisk był w połowie drogi, gdy Myślak trafił Ridcully’ego w plecy, tak że obaj leżeli już na mokrym piasku, kiedy cały świat zrobił „wuuuff!”.
Gdy unieśli głowy, stos drewna był już tylko poczerniałym kraterem.
— No cóż, dziękuję — odezwał się z tyłu dziekan. — Czuję się teraz rozgrzany i pięknie wysuszony, a moich brwi i tak nigdy specjalnie nie lubiłem.
— Silne natężenie pola thaumicznego, nadrektorze — wysapał Myślak. — Mówiłem przecież.
Ridcully wpatrywał się we własne dłonie. — A już chciałem czymś takim zapalić fajkę… — mruknął. Odsunął rękę. — To był tylko numer dziesięć — dodał.
Dziekan wstał i strzepnął z szaty kłaczki przypalonej brody.
— Trudno mi uwierzyć w to, co widziałem — oświadczył i wymierzył palec w niedaleki głaz.
— Nie, dziekanie, nie powinien pan…
Większa część głazu uniosła się w powietrze i wylądowała kilkaset stóp dalej. Reszta skwierczała w czerwonej od żaru kałuży.
— Mogę też spróbować? — spytał pierwszy prymus.
— Naprawdę sądzę…
— Brawo, pierwszy prymusie — pochwalił dziekan, kiedy następny głaz rozsypał się na kawałki.
— Na bogów, Stibbons, miałeś rację — rzekł Ridcully. — Pole magiczne tutaj rzeczywiście jest potężne.
— Tak, nadrektorze — pisnął Myślak. — Ale wydaje mi się, że nie powinniśmy tego wykorzystywać.
— Jesteśmy magami, młody człowieku. Korzystanie z magii to właśnie to, o co chodzi w byciu magiem.
— Nie, nadrektorze! W byciu magiem chodzi właśnie o niekorzystanie z magii!
Ridcully zawahał się.
— To magia kopalna, nadrektorze! — tłumaczył pospiesznie Myślak. — Z jej pomocą stwarza się ten ląd! Jeśli nie będziemy ostrożni, możemy wyrządzić nieopisane szkody!
— Dobrze, dobrze. Niech przez jakiś czas nikt nie próbuje nic robić — zdecydował Ridcully. — A teraz… O czym pan właściwie mówi, panie Stibbons?
— Nie wydaje mi się, żeby to miejsce było należycie… no, wykończone, nadrektorze. Znaczy, nie ma tu roślin ani zwierząt, prawda?
— Bzdura. Jakiś czas temu widziałem wielbłąda.
— Tak, nadrektorze, ale on tu przypłynął razem z nami. Są również wodorosty i kraby na plaży, też wyrzucone falami. Ale gdzie pan widzi drzewa, krzewy i trawę?
— To ciekawe — przyznał Ridcully. — Rzeczywiście, ląd jest łysy jak pupa niemowlęcia.
— Wciąż na etapie konstrukcji, nadrektorze. Bóg mówił przecież, że trwa budowa.
— Przyznam szczerze, że trudno mi w to uwierzyć — oświadczył Ridcully. — Cały kontynent jest stwarzany z niczego?
— Otóż to, nadrektorze.
— Gazyliony thaumów magii wlewają się do świata…
— Właśnie tak, nadrektorze.
— To taki cud właściwie, można powiedzieć.
— Ja na pewno bym tak powiedział, nadrektorze.
— Niewyobrażalnie wielkie ilości magii robią to, co powinny.
— Zdumiewające, nadrektorze.
— I przypuszczam, że nikt nawet nie zauważy, jeśli odrobiny zabraknie. Co?
— Nie! To nie tak działa, nadrektorze! Jeśli ją zużyjemy, to… to jak… jak rozdeptanie mrówki, nadrektorze! To całkiem coś innego niż… niż kiedy człowiek znajdzie w szafie starą laskę i zużyje pozostałą w niej magię! To prawdziwa pierwotna energia! Cokolwiek tu zrobimy, może mieć skutki.
Dziekan stuknął go w ramię.
— No więc tkwimy tutaj, Stibbons, na tym zakazanym brzegu. Co proponujesz? Znaleźliśmy się o tysiące lat od domu. Może mamy po prostu siąść i czekać? Rincewind powinien się zjawić za kilka mileniów…
— Ehm… dziekanie… — odezwał się pierwszy prymus.
— Tak?
— Czy ty stoisz tam za Stibbonsem, czy raczej siedzisz na kamieniu, o tam?
Dziekan spojrzał na siebie siedzącego na kamieniu.
— A niech to — mruknął. — Znowu nieciągłość temporalna!
— Znowu? — zdziwił się Myślak.
— Mieliśmy kiedyś taki kawałek w sali 5b — wyjaśnił pierwszy prymus. — Śmieszna sprawa. Człowiek musiał chrząknąć, zanim tam wszedł, bo już tam był. Zresztą nie powinieneś się dziwić, młody człowieku. Dostateczna ilość magii zakłóca prawa fi…
Pierwszy prymus zniknął, zostawiając po sobie tylko stos odzieży.
— Chwilę trwało, zanim to opanowaliśmy — podjął Ridcully. — Pamiętam, kiedyś…
Jego głos stał się nagle piskliwy. Myślak odwrócił się błyskawicznie i zobaczył leżącą na piasku szatę ze spiczastym kapeluszem na wierzchu.
Ostrożnie podniósł kapelusz. Spojrzała na niego różowa twarzyczka pod strzechą kędziorów.
— Niech to! — pisnął Ridcully. — Ile mam lat, co?
— Wygląda pan na jakieś sześć, nadrektorze — ocenił Myślak. Coś ukłuło go w plecach.
Mała buźka zmartwiła się wyraźnie.
— Chcem do mamy! — Nosek się zmarszczył. — Czy to ja powiedziałem?
— No… tak.
— Można to opanować, jeśli człowiek się skoncentruje — piszczał nadrektor. — To restartuje gru… Chcem cukielka!… restartuje gruczoł tempo… Chcem cukielka, czekaj, wrócimy do domu, spuszczę sobie takie… restartuje w ciele ze… gdzie Pusio?… restartuje w ciele zegar bio… chcem Pusia, pana Pusia!… proszę się nie przejmować, chyba nad tym panuję…
Płacz za plecami kazał Myślakowi się obejrzeć. Na piasku, w miejscach, gdzie wcześniej stali magowie, leżały kolejne stosy tkaniny. Odsunął kapelusz dziekana akurat w chwili, kiedy ciche „blup” zasugerowało, że Mustrum Ridcully ponownie odzyskał swoje lata.
— To jest dziekan, Stibbons?
— Możliwe, nadrektorze. Ale… niektórzy całkiem zniknęli…
Ridcully nie przejął się.
— Gruczoł temporalny trochę wariuje w silnym polu magicznym. Prawdopodobnie uznał, że skoro jesteśmy przed tysiącami lat, to ich tu nie ma. Proszę się nie martwić, wrócą, kiedy to rozpracuję…
Myślak poczuł nagle, że brakuje mu tchu.
— A to… hhyy… zapewne wykładowca run współczesnych… hhyy… oczywiście… hhyy… wszystkie dzieci wyglądają… hhyy… tak samo…
Kolejny wrzask rozległ się spod kapelusza pierwszego prymusa.
— Mamy tu… hhyy… żłobek, nadrektorze — sapał Myślak. Strzyknęło mu w grzbiecie, kiedy spróbował się wyprostować.
— Nie, na pewno wrócą, kiedy się ich nie nakarmi — stwierdził Ridcully. — Raczej z tobą będą kłopoty, chłopcze… to jest: drogi panie.
Myślak uniósł dłonie do oczu. Przez bladą skórę widział błękitne żyły. Prawie że widział kości.