Выбрать главу

— Zdejmij te buty. Nie pasują ci.

Bagaż przez chwilę stał nieruchomo, a potem reszta jego obuwia stuknęła o mur.

— I sukienkę. Co by pomyślały te miłe panie, gdyby cię zobaczyły tak przebranego?

Bagaż strząsnął parę naszywanych cekinami strzępów, które jeszcze na nim pozostały.

— Odwróć się. Chcę obejrzeć twoje uchwyty. Nie, powiedziałem: odwróć się. Odwróć się porządnie, proszę. Aha, tak myślałem… Mówię: odwróć się. Te kolczyki… Wcale w nich dobrze nie wyglądasz, wiesz? — Rincewind pochylił się. — Czy to ćwiek? Dałeś sobie przekłuć wieko?

Bagaż się cofnął. Jego zachowanie sugerowało, że choć mógł ustąpić w sprawie butów, sukni i kolczyków, bitwa o ćwiek będzie ciężka.

— Zresztą… no dobrze. A teraz daj mi czystą bieliznę, możesz zapakować to, co mam na sobie.

Bagaż otworzył wieko.

— Dobrze. Teraz… To ma być moja bielizna? Czy nawet po śmierci mógłbym się tak pokazać? Tak, prawdę mówiąc, myślę, że mógłbym. A teraz poproszę moją. Ma po wewnętrznej stronie wszyte moje imię, choć przyznaję, że nie całkiem pamiętam, dlaczego uznałem to za konieczne.

Wieko zatrzasnęło się. I otworzyło.

— Dziękuję.

Nie warto było się zastanawiać, jak to się dzieje, podobnie jak nad tym, czemu pranie wraca świeżo wyprasowane.

Strażnicy nadal bardzo rozsądnie pozostawali nieprzytomni, ale Rincewind z przyzwyczajenia schował się za stosem jakichś skrzynek, by się przebrać. Był takim osobnikiem, który przebierałby się za drzewem, nawet gdyby żył całkiem sam na bezludnej wyspie.

— Zauważyłeś coś dziwnego w tym zaułku? — rzucił nad skrzynkami. — Nie ma rynien. Nie ma rynsztoków. Nigdy tu nie słyszeli o deszczu. Mam nadzieję, że jesteś Bagażem, a nie jakimś kangurem w przebraniu? Po co w ogóle pytam? Na bogów, ależ przyjemnie… No dobrze, idziemy…

Bagaż znowu otworzył wieko i z wnętrza spojrzała na Rincewinda młoda kobieta.

— Kim…? Aha, jesteś tym ślepcem — powiedziała.

— Słucham?

— Przepraszam… Darleen powiedziała, że musisz być ślepy. No, właściwie to powiedziała, że musisz być piekielnym ślepcem. Możesz mi pomóc stąd wyjść?

Rincewind uświadomił sobie, że dziewczyna gramoląca się z Bagażu to Neilette, trzecia z załogi Letycji i ta, która w porównaniu z dwoma pozostałymi wydawała się całkiem zwyczajna, a z pewnością mniej… no, krzykliwa nie było może właściwym słowem. To właściwe brzmiało raczej „przytłaczająca”. Tamte dwie wypełniały do granic otaczającą je przestrzeń. Weźmy Darleen, damę, którą ostatni raz widział trzymającą z wdziękiem mężczyznę za kołnierz, żeby łatwiej bić go po twarzy. Gdyby weszła do pokoju, nie byłoby tam nikogo, kto nie zdawałby sobie sprawy, że to uczyniła.

Neilette była po prostu… normalna. Strzepnęła jakiś brud z sukienki i westchnęła.

— Widziałam, że zaraz wybuchnie nowa bójka, więc schowałam się w Kuferce — wyjaśniła.

— Kuferka, tak? — rzucił Rincewind.

Bagaż zachował dość przyzwoitości, by wyglądać na zawstydzony.

— Gdzie się zjawia Darleen, wcześniej czy później zawsze wybucha bójka — opowiadała Neilette. — Nie uwierzyłbyś, jakie rzeczy wyczynia z butem na szpilce.

— Jedną widziałem. Nie mów mi o pozostałych. Ehm, mogę ci w czymś pomóc? Tylko że ja i Kuferka… — Kopnął Bagaż. — Planujemy stąd wyjechać, prawda… Kuferko?

— Och, nie kop jej, była bardzo pomocna.

— Doprawdy? — zdziwił się Rincewind.

Bagaż odwrócił się, żeby Rincewind nie widział wyrazu jego zamka.

— O tak. Myślę, że ci górnicy z Cangoolie by… bardzo niemiło się zachowali wobec Letycji, gdyby Kuferka nie wkroczyła między nich.

— Wkroczyła na nich, jak przypuszczam.

— Skąd wiesz?

— Och, Ba… Kuferka jest moja. Rozdzieliliśmy się.

Neilette próbowała przygładzić włosy.

— Dla innych to wszystko jedno — poskarżyła się. — Muszą tylko zmienić peruki. Piwo może i jest dobrym szamponem, ale nie w puszce. — Westchnęła. — No trudno, będę musiała poszukać drogi do domu.

— A gdzie mieszkasz?

— W Worralorrasurfa. To w stronę Osi. — Westchnęła jeszcze raz. — Znów do pracy w zakładach gięcia bananów. Koniec z show-biznesem.

A potem wybuchnęła płaczem i usiadła ciężko na Bagażu.

Rincewind nie był pewien, czy powinien zastosować procedurę „klep, klep, no, już, już”. Gdyby była podobna do Darleen, mógłby przecież stracić rękę. Wydał więc z siebie coś, co — miał nadzieję — było uspokajającym, ale nieagresywnym mamrotaniem.

— Przecież wiem, że nie umiem dobrze śpiewać i nie potrafię tańczyć, ale szczerze mówiąc, Letycja i Darleen też nie. Kiedy Darleen śpiewa Prancing Queen, można jej głosem chleb kroić. Nie mówię, że były niemiłe — dodała szybko, grzeczna nawet w głębokiej rozpaczy. — Ale przecież w życiu chodzi o coś więcej, niż tylko żeby co noc rzucali w człowieka puszkami i przeganiali z miasta.

Rincewind poczuł się na tyle pewnie, że zaryzykował „no już, już”. Nie odważy się na „klep, klep”.

— Bo tak naprawdę zgodziłam się tylko dlatego, że Noelene zrezygnował — chlipała Neilette. — Jestem prawie tego samego wzrostu, a Letycja nie mogła nikogo znaleźć na czas, no a ja potrzebowałam pieniędzy. Ona powiedziała, że wszystko będzie dobrze, jeśli tylko ludzie nie zobaczą, jakie mam małe ręce…

— Noelene to…

— Mój brat. Mówiłam mu, że start w mistrzostwach surfingu jest świetny i suknie balowe są świetne, ale jedno i drugie naraz? Nie wydaje mi się. Czy wiesz, jakiej paskudnej wysypki można dostać, kiedy fala przetoczy człowieka po koralu? A następnego dnia Letycja miała jechać w trasę i… no, wtedy myślałam, że to dobry pomysł.

— Noelene… — zastanowił się Rincewind. — To niezwykłe imię dla…

— Darleen mówiła, że nie zrozumiesz. — Neilette wpatrzyła się w umiarkowanie oddaloną pustkę. — Myślę, że mój brat za długo pracował w zakładach. Zawsze był bardzo podatny na różne wpływy. W każdym razie…

— Aha, już rozumiem, jest parodystą kobiet, takim aktorem! — zawołał Rincewind. — Oczywiście, znam ich. To stara tradycja pantomimy. Dwa balony, peruka ze słomy i parę sprośnych dowcipów. Więcej: kiedy byłem na studiach, to z okazji Strzeżeniowiedźmowych imprez stary Pierdoła Carter i Naprawdę Gatki wystawiali taki numer, że…

Zdał sobie sprawę, że Neilette rzuca mu jedno z tych długich, powolnych spojrzeń.

— Powiedz — odezwała się. — Dużo podróżujesz?

— Zdziwiłabyś się.

— I spotykasz najróżniejszych ludzi?

— Ogólnie raczej tych nieprzyjemnych, muszę przyznać, ale…

— No więc niektórzy mężczyźni… — Neilette urwała nagle. — Naprawdę Gatki? Ktoś się tak nazywał?

— Nie całkiem. W rzeczywistości nazywał się Ronald Gatki, więc oczywiście kiedy tylko ktoś to usłyszał, zaraz pytał…

— I to wszystko? — Neilette wstała i wytarła nos. — Uprzedzałam je, że odejdę, kiedy dotrzemy na Galah, więc zrozumieją. Parodysta kobiet to nie jest zajęcie dla kobiety, którą tak się składa, że jestem. Miałam nadzieję, że to oczywiste, ale w twoim przypadku uznałam, że lepiej to zaznaczę. Możesz nas stąd wyciągnąć, Kuferko?