Выбрать главу

Bagaż podszedł do muru na końcu zaułka i kopał go tak długo, aż powstała spora dziura. W drodze powrotnej powalił strażnika, który był tak nierozsądny, że się poruszył.

— Wiesz, ja go nazywam Bagażem — zaznaczył bezradnie Rincewind.

— Naprawdę? My ją nazywamy Kuferką.

Za murem była ciemna hala. Pod ścianami w rzędach stały skrzynki pokryte siatką pajęczyn.

— Aha, jesteśmy w starym browarze — stwierdziła Neilette. — No, właściwie to w nowym. Poszukajmy drzwi.

— Dobry pomysł — pochwalił Rincewind, zerkając na pajęczyny. — Nowy browar? Dla mnie wygląda całkiem staro…

Neilette szarpnęła drzwi.

— Zamknięte… Chodź, znajdziemy inne. To jest nowy browar, rozumiesz, bo zbudowaliśmy go, żeby zastąpić stary, ten nad rzeką. Ale nic z tego nie wyszło. Piwo wietrzało czy coś takiego. Mówili, że jest nawiedzony. Wszyscy przecież o tym wiedzą. Wróciliśmy do starego browaru. Mój tato stracił prawie wszystkie pieniądze.

— Dlaczego?

— Był właścicielem. To złamało mu serce. Zostawił browar mnie. — Sprawdziła następne drzwi. — Bo wiesz, jakoś nie mógł się dogadać z Noelene; poszło o to, no wiesz… a raczej najwyraźniej nie wiesz… Ale tak naprawdę to go zrujnowało. A przecież piwo Gur było tutaj najlepsze.

— Nie możesz go sprzedać? Budynku znaczy…

— Tutaj? W miejscu gdzie piwo wietrzeje w ciągu pięciu sekund? Nawet w prezencie nikt by go nie wziął.

Rincewind przyjrzał się ogromnym metalowym kadziom.

— Może jest zbudowany na jakimś dawnym świętym miejscu? — zastanowił się. — Wiesz, takie rzeczy się zdarzają. U nas też była kiedyś taka restauracja rybna, którą zbudowali na…

Neilette szarpnęła kolejne nieustępliwe drzwi.

— Tak wszyscy pomyśleli — wyjaśniła. — Ale podobno tato pytał miejscowych plemion i zapewnili, że nie. Powiedzieli, że to żadne święte miejsce. Powiedzieli, że raczej nieświęte. Jakiś wódz poszedł nawet do więzienia zobaczyć się z premierem i powiedział: „Koleś, twoi mogą wykopać to wszystko i wysypać za krawędź świata, nie ma zmartwienia”.

— Dlaczego musiał iść do więzienia?

— Wszystkich naszych polityków wsadzamy do więzienia, jak tylko zostaną wybrani. Wy nie?

— Czemu?

— Żeby zaoszczędzić sobie czasu. — Spróbowała nieubłaganej klamki. — A niech to! Okna są za wysoko…

Ziemia zadrżała. Gdzieś w ciemności zadzwonił metal. Kurz na podłodze poruszył się dziwnymi małymi falami.

— No nie, znowu… — westchnęła Neilette.

Nie tylko kurz się poruszał. Drobne kształty biegły po nim, omijały stopy Rincewinda i znikały pod zamkniętymi drzwiami.

— Pająki uciekają! — zawołała Neilette.

— I bardzo dobrze — mruknął Rincewind.

Tym razem od wstrząsu zatrzeszczały mury.

— Nigdy nie było tak źle — mruknęła Neilette. — Poszukaj drabiny, spróbujemy z oknami.

Ponad nimi drabina porzuciła ścianę i poskładała się w metalową łamigłówkę na podłodze.

— Może to nie jest odpowiedni moment, żeby pytać o takie rzeczy — zaczął z wahaniem Rincewind. — Ale czy ty przypadkiem nie jesteś kangurem?

Wysoko ponad nimi zgrzytnął metal — a potem dalej zgrzytał w rozciągniętym jęku nieorganicznego cierpienia. Rincewind uniósł wzrok i zobaczył, jak kopuła nad browarem rozpada się powoli na setki spadających kawałków szkła.

Pomiędzy nimi zaś, z płonącą wciąż częścią lamp, uśmiechnięty kształt kangura piwa Gur.

— Kuferko! Otwieraj! — krzyknęła Neilette.

— Nie… — zawołał Rincewind, ale dziewczyna chwyciła go i pociągnęła, a przed nimi unosiło się wieko…

Ciemność przesłoniła świat.

Miał drewno pod sobą. Postukał w nie ostrożnie. I miał drewno przed sobą. I dre…

— Wypraszam sobie.

— Jesteśmy wewnątrz Bagażu?

— Czemu nie? Tak się w zeszłym tygodniu wydostałyśmy z Cangoolie. Wiesz, myślę sobie, że to może magiczna skrzynia…

— Czy ty wiesz, co czasem było tu w środku?

— Wiem, że Letycja trzymała tu swój dżin.

Rincewind delikatnie sięgnął w górę.

Może Bagaż miał więcej niż jedno wnętrze. Podejrzewał coś takiego. Może był podobny do jednej z tych szafek używanych przez iluzjonistów, w których, kiedy człowiek włoży pensa, szufladka obraca się jakoś i moneta znika tajemniczo. Rincewind dostał taką zabawkę, kiedy jeszcze był mały. Stracił prawie dwa dolary, zanim zrezygnował i wyrzucił szafkę na śmietnik…

Palcami dotknął czegoś, co mogło być wiekiem. Pchnął.

Nadal był w browarze. Co przyjął z ulgą, kiedy pomyślał, gdzie może trafić człowiek, który znalazł się w Bagażu. Wciąż brzmiało niskie dudnienie, poruszające mu wnętrzności, przerywane brzękami i zgrzytami, kiedy kawałki przerdzewiałego metalu spadały w dół w morderczych zamiarach.

Wielki znak kangura płonął.

W unoszącym się dymie Rincewind widział kilka spiczastych kapeluszy.

To znaczy, smugi dymu skręcały się i płynęły wokół dziur w powietrzu, wyglądających zupełnie jak trójwymiarowe sylwetki grupy magów.

Rincewind wyszedł z Bagażu.

— O nie, nie, nie — mruczał. — Przybyłem tu ledwie parę miesięcy temu. To nie moja wina!

— Wyglądają jak duchy — oceniła Neilette. — Znasz ich?

— Nie! Ale jakoś się wiążą z tymi trzęsieniami ziemi. I czymś, co nazywają Wilgocią, czymkolwiek by to było!

— To przecież taka stara bajeczka, prawda? Zresztą, panie magu, może umknął twojej uwagi fakt, że to miejsce wypełnia się dymem. Którędy tu weszliśmy?

Rincewind rozejrzał się nerwowo. Dym przesłaniał wszystko.

— Czy są tu jakieś piwnice? — zapytał.

— Tak! Kiedy byliśmy mali, bawiłam się tam z Noelene w mamusię i mamusię. Szukaj klap w podłodze!

Trzy minuty później stara drewniana pokrywa włazu w zaułku ustąpiła wreszcie pod upartymi atakami Bagażu. Wybiegło kilka szczurów, a za nimi wypełzli Rincewind i Neilette.

Nikt nie zwrócił na nich uwagi. Nad miastem wyrastała kolumna dymu. Strażnicy i mieszkańcy ustawiali się już w szereg z wiadrami, a jacyś ludzie usiłowali taranem wyważyć główną bramę browaru.

— Dobrze, żeśmy się stamtąd wydostali — zauważył Rincewind. — O rany, jak dobrze.

— Hej, co się dzieje? Gdzie się podziała ta przeklęta woda?

Okrzyk wydał człowiek machający uchwytem pompy na ulicy, w chwili gdy ta zgrzytnęła żałośnie, a uchwyt zwisł luźno. Strażnik chwycił go za ramię.

— Jest druga tam, na dziedzińcu! Zawijajcie w tamtą stronę, koleś!

Kilku ochotników spróbowało z drugą pompą. Zakrztusiła się, wypluła kilka kropli wody i trochę wilgotnej rdzy, po czym dała za wygraną.

Rincewind nerwowo przełknął ślinę.

— Myślę, że woda zniknęła — oświadczył krótko.

— Co to znaczy: zniknęła? — zirytowała się Neilette. — Zawsze przecież jest woda. Całe ogromne podziemne morza.

— Tak, ale… nic ich przecież nie dopełnia, nie? Tutaj nigdy nie pada.

— Znowu zaczynasz z… — Urwała. — Właściwie skąd to wiesz? Wyglądasz na krętacza, panie magu.

Rincewind spoglądał ponuro na kolumnę dymu. Wewnątrz niej wirowały i kręciły się iskry; wznosiły się z ciepłym powietrzem, a potem opadały na miasto. Wszystko tu musi być suche jak pieprz, myślał. Nigdy nie pada. Nie… chwileczkę…

— Skąd wiesz, że jestem magiem? — zapytał.

— Masz to napisane na kapeluszu. I to z błędem.