— W zeszłym tygodniu!
— A tak, mieliśmy kaczkę na chrupko. Z sosem śliwkowym. Teraz sobie przypominam. Może ja spróbuję…
— Dorysowałeś jej trzy nogi!
— Poprosiłem o ten patyk! A ty go wyrwałeś!
— Posłuchajcie — wtrącił Ridcully. — Jestem człowiekiem, który zna się na kaczkach, a to, co wam tu wyszło, jest naprawdę śmieszne. Podajcie mi ten… dziękuję. Trzeba narysować dziób, o tak…
— Jest po złej stronie i w dodatku za duży.
— To ma być dziób?
— Wiecie, wszyscy trzej obszczekujecie niewłaściwe drzewo. Dajcie ten patyk…
— Aha, ale tak się składa, że kaczki nie szczekają! Ha! I nie ma potrzeby tak go szarpać…
Niewidoczny Uniwersytet zbudowany był z kamienia. Wzniesiony tak, że w pewnych miejscach nie dało się odgadnąć, gdzie kończy się dzika skała, a zaczyna udomowiony kamień. Trudno sobie wyobrazić, z czego jeszcze można budować uniwersytety. Gdyby jednak Rincewind próbował wypisać wszystkie możliwe materiały, raczej nie dołączyłby do listy falistych arkuszy z żelaza.
Jednak w odpowiedzi na jakieś pradawne magowskie wspomnienia arkusze przy bramie zostały fachowo powyginane i wykute na podobieństwo kamiennego łuku. Nad nimi, wypalone w metalu, widniały słowa NULLUS ANXIETAS.
— Nie powinienem się dziwić, co? — mruknął. — Nie ma zmartwienia.
Wrota, także zbudowane z falistego żelaza, przybitego do kawałków drewna gwoździami z odzysku, były zamknięte na głucho. Dobijał się do nich tłum.
— Wygląda na to, że wielu ludzi wpadło na ten sam pomysł — zauważyła Neilette.
— Znajdzie się inna droga. — Rincewind odszedł od bramy. — Będzie taki zaułek… O, tam jest. To jednak nie są kamienne mury, więc nie ma wyjmowanych cegieł, co oznacza… — Popchnął blaszane arkusze i jeden z nich się zakołysał. — No tak. Luźny arkusz, który odchyla się na bok, żeby można było wrócić po zamknięciu bramy.
— Skąd wiedziałeś?
— To przecież uniwersytet, prawda? Chodź.
Obok luźnej blachy wypisano kredą wiadomość.
— Nulli Sheilae piperinae — przeczytał głośno Rincewind. — Ale ty nie masz na imię Sheila, więc prawdopodobnie wszystko będzie dobrze.
— Jeśli to znaczy to, co myślę, że znaczy, to znaczy, że nie wpuszczają kobiet — wyjaśniła Neilette. — Powinieneś przyjść tu z Darleen.
— Słucham?
— Mniejsza z tym.
Ku pewnemu zaskoczeniu Rincewinda po drugiej stronie płotu znajdował się ładny, przystrzyżony trawnik, soczyście zielony w świetle padającym z dużego, niskiego budynku. Wszystkie budynki były niskie, ale miały duże, szerokie dachy, sprawiające wrażenie, jakby ktoś nadepnął na kępę prostokątnych grzybów. Jeśli kiedyś je pomalowano, było to wydarzenie historyczne, które nastąpiło prawdopodobnie gdzieś między odkryciem ognia a wynalezieniem koła.
Była też wieża. Miała jakieś dwadzieścia stóp wysokości.
— Nie nazwałbym tego porządnym uniwersytetem — uznał Rincewind. Pozwolił sobie na moment dumy. — Dwadzieścia stóp? Mógłbym nasi… napluć na sam czubek. Cóż, trudno…
Dotarł do drzwi w chwili, kiedy światło stało się jaśniejsze i nabrało odcienia oktaryny — ósmego koloru, blisko związanego z magią. Same drzwi były mocno zamknięte.
Uderzył w nie, aż się zatrzęsły.
— Braterskie pozdrowienie, koledzy! — zawołał. — Przynoszę wam… Niech mnie…
Świat się zmienił. W jednej chwili Rincewind stał przed rdzewiejącymi drzwiami, w następnej znalazł się w kręgu sześciu magów przyglądających mu się uważnie.
Odzyskał równowagę.
— Brawo za starania — wykrztusił. — Tam, skąd pochodzę, choć możecie mnie nazwać panem Nudziarzem, po prostu otwieramy drzwi.
— Niech to kruki rozdziobią, coraz lepsi w tym jesteśmy — oświadczył mag.
Bo to byli magowie. Rincewind nie miał wątpliwości. Mieli należycie spiczaste kapelusze, choć o rondach szerszych niż wszystko, co dotąd widział bez łuków przyporowych. Szaty nie sięgały im wiele poniżej pasa, a pod nimi nosili szorty, długie szare skarpety i duże skórzane sandały. Wiele z tego nie należało do typowego kostiumu maga — tak jak on go rozumiał. Ale na pewno byli magami. Mieli ten charakterystyczny wygląd nadętych balonów, które właśnie mają wzlecieć.
Ten, który był chyba przywódcą grupy, skinął Rincewindowi głową.
— Dobry wieczór, panie Nudziarzu. Muszę przyznać, że zjawiłeś się tutaj o wiele szybciej, niż się spodziewaliśmy.
Rincewind wyczuł intuicyjnie, że odpowiedź „Bo stałem akurat przed drzwiami” nie jest dobrym pomysłem.
— Miałem, ten, no… przejazd wspomagany.
— Nie wygląda demonicznie — odezwał się inny mag. — Pamiętacie ostatniego, którego przywołaliśmy? Sześć oczu i trzy…
— Te naprawdę sprawne potrafią się maskować, dziekanie.
— W takim razie ten tutaj musi być piekielnym geniuszem, nadrektorze.
— Bardzo dziękuję — mruknął Rincewind.
Nadrektor skinął na niego. Był oczywiście starszym człowiekiem, z twarzą, jakby ktoś zmiął ją, a potem wyprostował; miał też krótką siwiejącą brodę. Było w nim coś dziwnie znajomego, czego jednak Rincewind nie potrafił określić.
— Przywołaliśmy cię, Nudziarzu — powiedział — ponieważ chcemy wiedzieć, co się stało z wodą.
— Cała zniknęła, tak? — upewnił się Rincewind. — Tak myślałem.
— Nie może zniknąć — upierał się dziekan. — To przecież woda. Zawsze jest woda, jeśli się kopie dostatecznie głęboko.
— Ale jeśli teraz spróbujemy jeszcze głębiej, to słoń dozna paskudnego szoku — zauważył nadrektor. — Dlatego…
Brzęknęło głośno, kiedy drzwi uderzyły o podłogę. Magowie się cofnęli.
— Co to jest, u demona? — spytał któryś.
— Och, to mój Bagaż — uspokoił go Rincewind. — Jest zrobiony z…
— Nie ten kufer na nogach! Czy to nie kobieta?
— Jego nie pytaj, on nie jest zbyt bystry w tych sprawach — odpowiedziała Neilette, wchodząc za Bagażem. — Przepraszam, ale Kuferka się zniecierpliwiła.
— Nie możemy tolerować kobiet na uniwersytecie! — krzyknął oburzony dziekan. — Będą chciały pić… sherry!
— Nie ma zmartwienia — rzucił nadrektor i z irytacją machnął ręką. — Co się stało z wodą, Nudziarzu?
— Cała została zużyta. Tak myślę.
— A jak możemy zdobyć nową?
— Czemu akurat mnie wszyscy o to pytają? Nie znacie jakichś zaklęć przywołujących deszcz?
— Znowu ta nazwa — mruknął dziekan. — Woda pryskająca z nieba, tak? Uwierzę, jak zobaczę.
— Próbowaliśmy zrobić jedną z tych… no, jakże się nazywają? Wielkie białe worki z wodą? Te rzeczy, co to żeglarze opowiadają, że widują je na niebie?
— Chmury.
— No właśnie. Nie chcą się trzymać w górze, Nudziarzu. W zeszłym tygodniu zrzuciliśmy jedną z wieży i trafiła dziekana.
— Nigdy nie wierzyłem w te bajeczki — oświadczył dziekan. — I uważam, żeście wszyscy specjalnie czekali, aż będę przechodził dołem. Dranie.
— Ich nie trzeba robić, one same się zdarzają — tłumaczył Rincewind. — Słuchajcie, naprawdę nie wiem, jak sprawić, żeby padało. Myślałem, że każdy w miarę sensowny mag umie rzucić czar przywołujący deszcz — dodał jak ktoś, kto nie miałby pojęcia, od czego zacząć.