Выбрать главу

– A gdy już będziemy na południu, to będziemy się obywać bez?… – spytała ironicznie Marion. Obecnie ona trzymała głowę Dona na kolanach i łagodnie wycierała w jego wargi palce zwilżone lekarstwem.

– Nie bądź głupia – powiedziała Sheilla. – Południe jest daleko. Będzie czas się martwić.

Don poruszył ustami Otworzył oczy i uśmiechnął się szeroko.

– No i co? – zapytał cichym, niskim głosem, ale, tym swoim nieco bezczelnym tonem, że aż drgnęły. – Nie idziecie spać?

Marion zmierzwiła mu czuprynę – Jesteś nieznośny – powiedziała.

– Jak się czujesz?… – Sheilla całą sobą wyrażała chęć pomocy.

– Zjadłbym coś – powiedział i znowu się uśmiechnął do nich. – Jest w porządku.

Obie wstały z posłania, aby coś przygotować. Marion lekko gładziła jego włosy.

Przygotowały słodycze i chleb z mięsem.

– Właściwie też jestem głodna – powiedziała Marsha i roześmiała się. Wszyscy czworo zgodnie jedli ten nie przewidziany posiłek, a potem usnęli, tuląc się do siebie jak koty.

Poranek poznali po zastąpieniu ciemności przez ciemną, a potem nieco jaśniejszą szarość. Okno było zasłonięte kawałkiem tektury i dlatego świt musiał skończyć się kolorem szarym. Don podniósł się pierwszy i odsłonił zalodzone okno. Zrobiło się jaśniej. Dziewczyny gramoliły się z posłania.

Postanowił zbudować toaletę, jednak wyjście na zewnątrz było poświęceniem, ponieważ doliną była magazynem zimnego powietrza, zaś wykopany szyb był w tym magazynie najzimniejszą półką. Cóż, skorzystać z toalety musiał. Ubrał się grubo i znalazł kompromis – skorzystał z toalety dokładnie tam, gdzie zamierzał ją wykopać. Wziął się do roboty. Łopata wymagała solidnego drzewca. Wspiął się na powierzchnię, aby wyszukać odpowiedni drąg.

Bezchmurne niebo miało przyjemny, ciemnobłękitny kolor oczu Sheilli.

Dni są długie – pomyślał – Środek lata, ale zimno jak zeszłej zimy… Gdy nadejdzie zima, to nawet w dzień nie będzie można wędrować.

Spojrzał w kierunku tarczy słonecznej. Mrużąc oczy, można było wyróżnić słabiej świecące obszary, choć koło południa blask był silny. Odniósł wrażenie, że znów jest gorzej i pogarsza się stosunkowo szybko.

Mówili, że rozbłysk wywołała kosmiczna katastrofa. – Wielki obiekt, może glob, uderzył w Słońce, Nikt tego nie widział w Europie, a nikt na zachodniej półkuli nie przeżył tego błysku. Katastrofa byłą hipotezą w którą Don nie wierzył, gdyż uważał, że przygasanie to naturalny, cykliczny proces. Po prostu nową epoka lodowa.

Potem, gdy słońce wzeszło nad Azją i Europą, nie wydawało się zmienione, ale wkrótce zaczęło się jego słabnięcie i trwa to nadal. Chyba to przygasanie nie doprowadzi do następnego rozbłysku?…

Spokojnie, ale z rzetelnością doświadczonego stolarza, przycinał nowe stylisko do łopaty. Długie i masywne, wygodne. Słońce świeciło przyjemnie jasno, lecz nie grzało.

Omiótł wzrokiem okoliczne pola śnieżne i otaczające grzbiety gór.

Aleśmy mieli szczęście… – myśl była trywialna, ale wracała nieodparcie po każdym wyjściu na powierzchnię. Szansa znalezienia tego dachu to było takie solidne zero eksperymentalne, solidne zero… z niezłą dokładnością…

Dziś jest dobry dzień, aby wysłać komunikat, bo dobrze, gdy ktoś przyjazny wie, gdzie jesteś… Ale kto pozostał przyjazny?… A tak: przyjdą jacyś… Ze mną będą walczyć…

Jak przegram, zabiją… Dziewczyny pewnie też zabiją, żeby zdobyć jedzenie… Może któryś z nich zdecyduje się na nie, ale musiałby walczyć z pozostałymi… To mało prawdopodobne.

Łopata została mocno osadzona na grubej i prostej gałęzi, nie brakowało nawet poprzecznego drzewca przybitego solidnym gwoździem.

Zszedł na śniadanie. Chleb skończył się, ale były jeszcze ziemniaki i mocna, aromatyczna herbata.

– Przydałby się kibelek – powiedziała Sheilla. Oblizywała palce z sosu.

– Po śniadaniu zrobię kibelek, że palce lizać – powiedział – To znaczy, że palce wycierać. To znaczy, że papierem wycierać…

– Świnia – skwitowała Sheilla.

Marion chodziła, używając kul. Niosła właśnie repetę dla siebie.

– Powinnaś leżeć, Marion – powiedział. – Nie forsuj stóp, niech się goją.

– I tak nic nie czuję… Nie bolą, ale mnie słuchają. Skończył jeść i wrócił do pracy.

Nową łopatą sprawnie drążył korytarz w kierunku, który wczesnym rankiem oznakował na żółto. Strop umacniał, polewając wodą donoszoną przez Marshę. Tworzyła się szklista polewa. Po kilku metrach drążenia skręcił, by zapewnić przyszłym użytkownikom nieco dyskrecji. Śnieg usuwany z tego rejonu był bardzo czysty i Marsha wynosiła jego kolejne wiadra do stopnienia. Na końcu korytarza wydrążył niewielką komorę. Sheilla przyniosła znalezioną, płaską łyżkę do tortów, która miała służyć zamiast spłuczki. Toaleta była gotowa.

Ciekawe, kiedy te warstwy przekształcą się w lodowiec?… A jego ruch zniszczy to muzeum działalności człowieka, obecnie zamrożone i zachowane pod śniegiem – pomyślał.

Dokopał się do stodoły i obory. W oborze odnalazł zamarznięte trupy konia i trzech krów. Sądził, że ich mięso nada się do spożycia. W stodole był duży zapas siana, które mogło służyć na rozpałkę. Zbił z desek zasłonę do zastawiania korytarzy na noc, aby ograniczyć gromadzenie się nocnego powietrza. Przypadkiem natrafił na studnię, w całości zasypaną śniegiem. Nie było sensu jej odkopywać, gdyż poziom wód gruntowych opadł tak nisko, że musiała wyschnąć, nawet jeśli nie została uprzednio zatkana czopem lodu.

Przed obiadem wykąpali Marion. W dużej balii. Było to trudne zadanie z uwagi na stan jej nóg. Rozebranie Marion wywołało eskalację fetoru nie mytego ciała. Obecnie Marion była dziewczyną równie piękną, co brudną. Chwyciła Dona mocno za szyję, Marsha podtrzymywała jej pośladki, zaś Sheilla ujęła ją za kolana. Delikatnie zanurzyli w wodzie.

Marion mruknęła z zadowolenia. W ciepłej izbie kąpiel była przyjemnością, a nie pasmem wyrzeczeń. Marion bawiła się, wprawiając biustem wodę w lekkie falowanie.

– Muszę się odmoczyć. Muszą się odkleić – wyjaśniła, siedząc w balii, z zabandażowanymi nogami zwisającymi na zewnątrz. Marion umyła się od pasa. Aby umyć ją dalej, posadzili ją na krawędzi balii. Pomogli jej namydlić się, a następnie ponownie zanurzyli w zmętniałej wodzie.

– Nienawidzę brudu – powiedziała. – Mogę tu siedzieć przez cały dzień.

Wspólnymi siłami podnieśli ją i postawili na bezwładnych stopach. Syknęła z bólu.

Don spojrzał na nią z niepokojem.

– Coś mnie dzisiaj tam boli – powiedziała.

Pomogli jej częściowo się ubrać i posadzili ją na krześle.

Marion odchyliła głowę, zaś Marsha i Sheilla myły jej przetłuszczone włosy.

– Przestań się tak wypinać, Marion – skarciła ją Marsha.

– Może, może… To i tak nie ma znaczenia – dołożyła Sheilla.

– Co ci się tam tak trzęsie? – kolejny cios należał do Marshy.

Don przyniósł tę część odzieży, która przypadła Marion.

– Wszystkie nosicie ten sam numer majtek – zauważył z uśmiechem.

– Różnice są u góry – powiedziała Marsha z dumą.

– I we wzroście, maleńka – Sheilla zmieniła front. Chyba zauważyła, że Marion czuje się źle.

– Ja się nie mieszczę do twoich biustonoszy – nadąsała się Marsha.

– To dlaczego podbierasz mi moje numery?… Ostatnio krzyczałaś, że jestem młoda świnia.

Należało wysuszyć włosy Marion i skrócić je. Marsha przyniosła nożyczki.

– Skrócimy teraz panienkę – powiedziała zawistnie – To, co masz na głowie, jest niepraktyczne. Bo kiedy znowu będziesz mogła umyć?

– Może nie strzyc?

– Ależ tak! Przy samej skórze, dla higieny… – powiedziała Sheilla.

– Nie przy skórze… dłużej i Don będzie mnie strzygł, nie wy – broniła się Marion.

– Dzisiaj strzyżemy wszystkie panie! Na tę samą długość! Sprawiedliwie – wyrok był salomonowy i trudno było z nim dyskutować.

– Żadnej z was nie można oszpecić… zanadto – dodał;

– Na ile palców? – spytała Marion tonem skazańca. Don spojrzał na swoją masywną dłoń.

– Na cztery. Trudno inaczej odmierzyć – powiedział – twoją czarną mierzwę.

– Czy nie przesadzasz z tymi słodkościami? – powiedziała Sheilla. – Tu jest nie tylko Marion.

– Twoja złotopopielata burza też pójdzie na cztery palce… – odrzekł. – A złoto – złota Marshy też na cztery!

Nie było odpowiedzi. Były chwilowo rozbrojone.

Wyczuwał niechęć między Marion i nimi, ale nie brał tego poważnie, gdyż tu fronty zmieniały się z dnia na dzień. Może to dlatego, że właśnie Marion miała w tej chwili piersi na wierzchu.

Najpierw uczesał mokre włosy Marion, aby ułożyły się w cienkie pasma, a następnie zaczął je ścinać.

– Don oszukuje! – powiedziała Sheilla. – To nie jest na cztery palce, to jest znacznie więcej.

– Złapałem taką miarkę – Don zabawnie ułożył dłoń. – To będzie sześć albo siedem palców. Nie znoszę kobiet ostrzyżonych zbyt krótko. Was obie też właśnie tak przytnę…

Nie zaprotestowały. Zwykle Sheilla i Marsha tworzyły wspólny front przeciwko Marion, co mogło wynikać z ich podobieństwa fizycznego. Jednak wszystkie występowały zgodnie przeciw niemu.

Marion wysuszyła włosy ręcznikiem, a następnie ubrała się w rzeczy znalezione w szafie; podwinęła nogawki od męskich spodni, aby odsłonić bandaże. Marion miała smukłą sylwetkę jak Sheilla czy Marsha. Długie wędrówki w głębokim, kopnym śniegu, nawet przetorowanym przez mężczyznę, znakomicie wysmuklają i wypiękniają biodra.

– Chcesz waty do wypchania biustonosza? – spytała Sheilla.