Teraz, przyglądając się zamarzniętemu ciału swojego kolegi, Hasson zrozumiał, że wypadek ten popchnął Firemana do zemsty. Jej obiekt mógł zidentyfikować na podstawie reportażu telewizyjnego poświęconego aresztowaniu Joego Sullivana. Klnąc ze złości i żalu, Hasson przechylił się tak, by do siły nośnej aparatu antygrawita-cyjnego dodać składową poziomą. Rzucił się na sztywne zwłoki, oplótł je ramionami i natychmiast oba ciała, których pola antygra-witacyjne zniosły się nawzajem, zaczęły spadać. Oswojony ze stanem nieważkości Hasson zręcznie przyczepił koniec liny do paska Inglisa i odepchnął go od siebie. W miarę jak się oddalali, aż poza granicę nakładania się pól, ciąg powietrza do góry stopniowo zanikał. Hasson sprawdził dane na tablicy kontrolnej i stwierdził, że stracił niewiele ponad sto metrów wysokości. Popuścił linę u pasa, tak że ciało Inglisa znalazło się w odległości dogodnej do holowania, a następnie poleciał na zachód kierując się ku miejscu, gdzie mógłby zejść bezpiecznie przez poziom ciągów komunikacyjnych. Daleko pod nim strefa kontroli Birmingham przypominała złocistą rojącą się galaktykę, ale Hasson — centrum białej mglistej kuli własnego wszechświata — był od niej odizolowany, zamknięty w kokonie swoich myśli.
Lloyd Inglis, zakochany w piwie i książkach utracjusz — nie żyje.
A przed nim byli jeszcze Singleton, Larmor i McMeekin. Połowa brygady Hassona sprzed siedmiu lat zginęła pełniąc obowiązki służbowe — i w imię czego? Nie sposób ująć w karby ludzkość, którą wynalazek sprzętu antygrawitacyjnego obdarzył swobodą poruszania się w trzech wymiarach. Zastosowanie judo do grawitacji i skierowanie siły przyciągania ziemi przeciwko niej samej okazało się jedyną metodą na latanie. Sposób łatwy, niedrogi, przyjemny i — niemożliwy do ujęcia w jakiekolwiek ryzy. W samej Anglii było osiemdziesiąt milionów osób uprawiających loty indywidualne, a każda z nich miała się za nadczłowieka, wolnego od wszelkich ograniczeń w prawie ścigania się ze słońcem w obieganiu ziemi. Niemal z dnia na dzień zniknęły z nieba samoloty, nie dlatego jednak, żeby ich usługi transportowe przestały być przydatne; po prostu obecność maszyn pośród rojącego się żywiołu niepoprawnych ludzi byłaby zbyt niebezpieczna. Ludowym bohaterem tych czasów stał się nocny pirat, czarny Ikar. Jaki ma sens, zapytywał sam siebie Hasson, służba w policji powietrznej. Może cała idea pilnowania porządku czy odpowiedzialności za innych była nieuzasadniona. Może nieuniknioną ceną za wolność jest powolny deszcz porozbijanych ciał spadający na Ziemię w miarę, jak aparaty antygrawitacyjne się wyczerpują i…
Atak stanowił dla Hassona całkowite zaskoczenie. Nastąpił tak szybko, że sygnał alarmowy i wycie napierającego powietrza były dosłownie jednoczesne. Hasson odwrócił się, dostrzegł czarną włócznię i zgiął się jak scyzoryk, żeby jej uniknąć. Broń ześliznęła się po nim, ale silny mimo to cios wprawił go w młynek — wszystko dosłownie w ciągu sekundy. Utrata wysokości wywołana chwilowym nałożeniem się pól nie miała właściwie żadnego znaczenia. Hasson odruchowo zgasił reflektory policyjne i zwykłe światła latania usiłując oswobodzić ręce spętane linką holowniczą,. która omotała go na skutek ruchu wirowego. Kiedy udało mu się jakoś ustabilizować, przez pewien czas tkwił w całkowitym bezwładzie usiłując ocenić sytuację. W prawym biodrze odczuwał pulsujący ból od uderzenia, ale 6 ile mógł ocenić, kości miał całe. Zastanawiał się, czy napastnik zadowoli się tym jednym niszczycielskim atakiem, czy będzie to początek pojedynku.
— Byłeś szybki, Hasson — odezwał się głos z ciemności."- Szybszy niż twój kumpel. Ale nic ci z tego nie przyjdzie.
— Kto ty jesteś?! — wrzasnął Hasson patrząc jednocześnie na ekran radaru.
— Wiesz, kim jestem, każdy mnie zna. Człowiek-Ogień to ja!
— To w piosence. — Hasson starał się mówić spokojnie, jednocześnie rozpościerając sieci i liny. — A jak brzmi twoje prawdziwe nazwisko? To, pod którym jesteś zarejestrowany u rejonowego psychiatry.
Ciemność rozbrzmiała śmiechem.
— Brawo, sierżancie. Usiłuje pan jednocześnie grać na zwłokę, zdenerwować mnie i dowiedzieć się mojego nazwiska.
— Nie potrzebuję grać na zwłokę, zdążyłem nadać sygnał SOS.
— Zanim ktokolwiek tu przyleci, nie będziesz już żył, Hasson.
— Dlaczego?
— A dlaczego ścigasz moich przyjaciół i ściągasz ich na ziemię?
— Są niebezpieczni dla siebie samych i dla wszystkich innych.
— Tylko wtedy, kiedy ich zmuszasz, żeby latali na dziko. Sam się oszukujesz, Hasson. Jesteś gliną i sprawia ci przyjemność zaszczu-wanie ludzi. Tym razem ja cię ściągnę z góry, i to na dobre, nic ci nie pomogą te twoje sieci.
Hasson na próżno wytężał wzrok w kierunku, z którego dobiegał głos.
— Sieci?
Znów rozległ się śmiech i Fireman zaczął śpiewać:
— Widzę cię w ciemności, lecąc przy tobie, Człowiek-Ogień we własnej osobie, lecz ty nie widzisz mnie, choć koło ciebie mknę".
Znajome słowa rozbrzmiewały coraz głośniej w miarę, jak zbliżało się ich źródło i nagle Hasson dostrzegł sylwetkę ogromnego mężczyzny, oświetloną przez strumienie świateł z dołu i gwiazdy z góry. Wyglądał przerażająco i nieludzko w swoim aparacie antygrawita-cyjnym.
Hasson zatęsknił do broni palnej, której wzbraniała tradycja brytyjskiej policji, kiedy nagle uderzyło go coś osobliwego.
— A gdzie twoja włócznia?
— Po co mi włócznia. Wyrzuciłem ją. — Fireman rozłożył ręce i — nawet w ciemności, nawet mimo braku jakichkolwiek punktów odniesienia w przestrzeni — stało się dla Hassona jasne, że ma do czynienia z olbrzymem, z człowiekiem, który nie potrzebuje żadnej innej broni, poza tą, w którą wyposażyła go natura.
Wyobraził sobie ciężką włócznię spadającą z wysokości trzech tysięcy metrów na zatłoczone przedmieście i wezbrała w nim chłodna wściekłość — gotów był przyjąć czekającą go walkę obojętny na jej wynik. Podczas gdy Fireman się zbliżał, Hasson zataczał siecią powolne koła, jednocześnie tak przechylając swój aparat antygra-witacyjny, żeby samemu nie wpaść przy tym w ruch wirowy. Uniósł nogi, gotów do wymierzenia kopniaka, a zarazem wyprostował linę, która czyniła trupa Inglisa upiornym obserwatorem incydentu. Był zdenerwowany, ale podniesiony na duchu i podniecony — teraz, kiedy Fireman odrzucił włócznię, nie odczuwał szczególnego lęku. Walka w powietrzu nie jest jedynie sprawą zdolności; to sztuka, której trzeba się nauczyć, zdobyć doświadczenie, dlatego zawodowcy z reguły mają przewagę nad amatorami, bez względu na talenty i motywację tych ostatnich. Pozwalając Hassonowi unieść nogi do pozycji, w której siła jego ud mogła być w każdej chwili wykorzystana w potężnym kopnięciu, Fireman popełnił poważny błąd. Nieświadom jednak niczego zbliżał się powoli rozkładając działanie aparatu anty grawitacyjnego ledwie dostrzegalnymi ruchami ramion.
Ten umie latać — pomyślał Hasson — nawet jeśli jego przygotowanie teoretyczne do walki nie jest tak dobre jak…
Człowiek-Ogień zaatakował szybko, nie tak szybko jednak, jak powinien. Hasson doznał niemal uczucia rozkoszy stwierdziwszy, że ma czas wymierzyć kopniaka dokładnie w to miejsce, które sobie zaplanował. Wybrał czuły punkt poniżej szybki hełmu, biorąc poprawkę na nagłą utratę wysokości wskutek wzajemnego zniesienia się pól antygrawitacyjnych, i zadziałał ż energią wystarczającą, by przetrącić kark. Fireman jednak zdołał uchylić głowę i złapać Has-sona za wyciągniętą nogę. Obaj mężczyźni spadali teraz, ale w nierównym tempie, ponieważ Hasson był przytroczony do Inglisa, którego pole antygrawitacyjne znajdowało się zbyt daleko, żeby mogło zostać skasowane. Na sekundę przedtem, zanim się rozdzielili, Fireman użył swoich potężnych ramion jak dźwigni i wyłamał Hassonowi nogę w kolanie.