W tej samej chwili rozległy się czyjeś szybkie kroki. Jakby ktoś usłyszał moje krzyki i wartko szedł przez labirynt gipsowo-kartonowych ścianek. Minęło kilka sekund i pomalowane na czarno drzwi, prowadzące z tego pomieszczenia do następnego, otworzyły się.
Wszedł wampir.
Rzecz jasna, nieprawdziwy. Zwykły przebieraniec z ludzką aurą.
Czarny płaszcz, gumowe kły, biały makijaż… całkiem nieźle zrobiony, szkoda tylko, że cały efekt psuły rude włosy. Pewnie w czasie pracy musi zakładać czarną perukę. Do całości obrazu nie pasowała również butelka wody mineralnej, z której chłopak właśnie chciał się napić.
Na mój widok sposępniał, jego dobroduszna twarz stała się surowa. Uniósł rękę do ust, odwrócił się na chwilę, a gdy znów na mnie spojrzał, kłów już nie było.
– Proszę pana?
– Pracuje pan tutaj? – zapytałem. Nie chciałem używać magii i łamać jego woli. Przecież zawsze można się dogadać, tak po ludzku.
– Tak, ale zakład jest zamknięty. Chwilowo.
– Z powodu zabójstwa?
Chłopak popatrzył na mnie jeszcze bardziej ponuro.
– Panie… nie wiem, jak się pan nazywa… to teren prywatny, zamknięty dla zwiedzających. Zapraszam pana do wyjścia.
Zrobił krok w moją stronę i nawet wyciągnął rękę, wyrażając gotowość wyprowadzenia mnie siłą.
– Był pan tu, gdy zamordowano Wiktora Prochorowa? – spytałem.
– Kim pan właściwie jest? – Chłopak stał się czujny.
– Jego przyjacielem. Przyleciałem dziś z Rosji.
Chłopak zmienił się na twarzy. Zaczął się cofać, aż wpadł plecami na drzwi, przez które tu wszedł, pchnął je, ale drzwi stawiały opór. Przyznaję, że z powodu mojej interwencji.
Teraz już chłopak wpadł w prawdziwą panikę.
– Proszę pana… nie jestem niczemu winien! Wszyscy jesteśmy pogrążeni w głębokim żalu z powodu śmieci Wiktora… Proszę pana! Towarzyszu!
Ostatnie słowo powiedział po rosyjsku. W którym starym filmie sensacyjnym je usłyszał?
– Co się z panem dzieje? – Teraz to ja się stropiłem. Czyżbym od razu trafił na człowieka, który coś wie i jest jakoś zamieszany w zabójstwo? No bo skąd taka panika?
– Niech mnie pan nie zabija, nie jestem niczemu winien! – wypalił. Jego skóra stała się bledsza od makijażu. – Towarzyszu Sputnik, wódka, pieriestrojka! Gorbaczow!
– Za to ostanie słowo w Rosji faktycznie mogą zabić – mruknąłem i sięgnąłem do kieszeni po papierosy.
Jak się okazało, słowa i gest były wyjątkowo nietrafione Chłopak przewrócił oczami i padł na podłogę jak długi. Butelka z wodą upadła obok niego.
Uparcie nie chcąc stosować magii, próbowałem ocucić moją „ofiarę”. Na szczęście poklepywanie po policzkach i łyk wody zrobiły swoje. Jak również zaproponowany po chwili papieros.
– Dobrze ci się śmiać – powiedział ponuro chłopak, gdy usiedliśmy w fotelach udających fotele tortur. W siedzeniu była dziura, w której czaił się kołek na krwiożerczo kolczastym mechanizmie. – Ciebie to śmieszy…
– Nie śmieję się – zauważyłem.
– Śmiejesz się, tylko w duchu. – Chłopak zaciągnął się papierosem i podał mi rękę: – Jean.
– Anton. Myślałem, że jesteś Szkotem. Jean potrząsnął z dumą rudymi lokami.
– Nie, Francuzem. Z Nantes.
– Uczysz się tutaj?
– Dorabiam sobie.
– A czemu masz na sobie ten idiotyczny kostium? – zapytałem. – Przecież nie ma zwiedzających.
Jean się zaczerwienił – tak szybko, jak potrafią jedynie rudowłosi i albinosy.
– Szef kazał dziś dyżurować, dopóki „Podziemia” nie zostaną otworzone… No i czekam… Może policja będzie chciała jeszcze coś sprawdzić? Kiedy się tu siedzi samemu, to robi się trochę dziwnie, a w kostiumie jakoś tak… spokojniej.
– Mało w spodnie nie narobiłem – poskarżyłem się chłopakowi. Taki niski styl najlepiej zdejmuje stres. – A ty czegoś się tak wystraszył?
Jean zerknął na mnie i wzruszył ramionami.
– A bo tak… Skoro chłopaka zabili u nas, to wychodzi na to, że jesteśmy winni… chociaż, gdzie tu może być nasza wina? A to przecież Rosjanin! Wiadomo jak to się zwykle kończy. Rozmawialiśmy sobie o tym, początkowo żartem… a potem już na serio. Że przyjedzie ojciec, brat albo przyjaciel i pozabija nas wszystkich.
– Ach, i dlatego… – Pokiwałem głową. – Zapewniam cię, że w Rosji krwawa zemsta nie jest zbyt rozpowszechniona. Zresztą Szkoci też z niej słyną!
– Toteż właśnie mówię! – oznajmił niekonsekwentnie Jean. – Normalnie barbarzyństwo, dzicz! Niby dwudziesty pierwszy wiek, cywilizowany świat…
– A tu poderżnięte gardło – dodałem. – Co się stało z tym Wiktorem?
Chłopak zerknął na mnie, zaciągnął się papierosem i pokręcił głową.
– Mam wrażenie, że kłamiesz. Nie jesteś przyjacielem Wiktora, jesteś z rosyjskiego KGB! Wysłali cię, żebyś przeprowadził dochodzenie, tak?
Rany, chyba rzeczywiście przesadził z filmami sensacyjnymi! Rozbawiło mnie to.
– Przecież rozumiesz, Jean – powiedziałem półgłosem – że nie mogę odpowiedzieć na twoje pytanie.
Francuz pokiwał z powagą głową i starannie zgasił papierosa o podłogę.
– Chodźmy, Rosjaninie. Pokażę ci to miejsce. Tylko nie pal, tu wszystko jest ze szmat i kartonu, jarałoby się jak proch!
Pchnął drzwi, które teraz otworzyły się bez problemu, popatrzył na nie w zadumie i wzruszył ramionami. Przeszliśmy przez kilka kolejnych pomieszczeń.
– To właśnie ten cholerny wampirzy zamek – oznajmił ponuro Jean. Przesunął ręką po ścianie, szukając włącznika, pstryknął i światło stało się jaśniejsze.
Tak, ciemność była tu nieodzowna, w świetle wszystko zaczynało wyglądać śmiesznie. „Krwawa rzeka”, którą płynęło się do zamku wampirów była długą metalową rynną o szerokości trzech metrów. Wypełniająca ją woda mogła sięgać najwyżej do kolan.
Oczywiście, żelazna łódka nie płynęła po wodzie. Dotknąłem burty nogą i zrozumiałem, że łódka stoi na dnie na jakichś rolkach. Pod wodą zauważyłem linę, ciągnącą łódkę od jednego „cumowiska” do drugiego. Rynna mogła mieć najwyżej piętnaście metrów długości, w połowie drogi żelazne koryto wsuwało się do oddzielonego ciężkimi zasłonami (teraz odsłoniętymi) pomieszczenia, gdzie pod sufitem widniał ogromny wentylator, a na ścianie narysowano ponury zamek na skale.
Poszedłem na dziób łódki, zajrzałem do ciemnego pokoju. Umrzeć w takim miejscu… Hmm, w ciągu tych pięciu dni ślady mogły zniknąć, ale spróbujemy…
Spojrzenie przez Zmrok nie pomogło. Dostrzegłem słabe ślady Innych, Ciemnych i Jasnych, ale to miejsce badali eksperci Patroli. Żadnych oznak „tropu wampira”, za to bardzo silna emanacja śmierci. Zupełnie jakby nie minęło pięć dni, lecz dwie godziny. Ciężko chłopak umierał…
– Kto robi ścieżkę dźwiękową? – zapytałem. – Bo na pewno słychać jakieś krzyki, chichoty, wycie? Chyba nie wozicie turystów w ciszy?
– Nagranie – wyjaśnił ze smutkiem Jean. – O, tam są głośniki, i tam…
– I nie obserwujecie turystów? – spytałem. – A gdyby kto nagle zasłabł?
– Obserwujemy – przyznał niechętnie Jean. – Widzi pan po lewej stronie taką dziurkę? Zawsze ktoś tam stoi i patrzy.
– W ciemności?
– Zwykła kamera wideo w trybie nocnym. Stoi się, patrzy na ekran…
– Aha. – Skinąłem głową. – I co widziałeś, gdy zabijali Wiktora?
Chyba trochę się uspokoił, bo nie protestował, tylko zapytał:
– Dlaczego pan myśli, że to ja tam byłem?
– Dlatego że jesteś w kostiumie wampira. A nuż któryś z turystów wpadłby na pomysł nagrywania tego spektaklu kamerą? Stąd makijaż i reszta, prawda? Myślę, że każdy z was ma swoje zadanie, a to by oznaczało, że w czasie przedstawienia miałeś na sobie ten kostium i byłeś w pobliżu.