Jean skinął głową.
– Zgadza się, byłem. Ale nic nie widziałem, naprawdę! Wszyscy spokojnie siedzieli, nikt ich nie atakował, nikt się nie zbliżał.
Nie mówiłem, że głodnego wampira (a musiał być bardzo głodny, skoro tak bezczelnie zapolował) nie da się dostrzec w trybie nocnym – takie nagranie robi się dzięki promieniom podczerwonym, a głodny wampir nie jest cieplejszy od otoczenia. Mógł jedynie zostawić delikatny ślad na taśmie…
– Rejestrowaliście to? – zapytałem.
– Oczywiście, że nie. Po co niepotrzebnie marnować taśmę… Przykucnąłem i zanurzyłem rękę w wodzie, zimnej, stojącej.
Chyba od tamtej pory nie zmienili… Zresztą, nic dziwnego, skoro śledztwo jeszcze nie zostało zakończone…
– Coś pan zauważył? – spytał zaciekawiony Jean.
Nie odpowiedziałem. Patrzyłem na wodę przez zamknięte powieki. Patrzyłem przez Zmrok, przenikając do istoty rzeczy.
Rynna wypełniła się nieprzejrzystym kryształem, w krysztale pojawiły się purpurowe żyłki, a na dnie rynny pomarańczowa zawiesina.
W wodzie była ludzka krew. Dużo krwi, około czterech litrów.
Pewnie stąd tak silna emanacja śmierci. Krew najdłużej zachowuje pamięć.
Gdyby policjanci wpadli na to, żeby zrobić analizę wody, zrozumieliby, że całą krew Wiktora zwyczajnie wylano do kanału I żadne wampiry nie są zamieszane w to zabójstwo.
No dobrze, ale przecież policja nie szukała wampirów. I analizę pewnie zrobili, a jeśli nawet nie, to tylko dlatego, że nie wąt pili w wyniki. Po gardle, ciach, ciach, krew za burtę, bul, bul… Tylko Inni mogli wpaść na pomysł, żeby szukać w „Podziemiach wampira!
– A wszystko było takie proste… – mruknąłem, wstając z kolan. – Cholera…
To prawda, że morderstwo było okrutne, a zabójca to najwyraźniej miłośnik czarnego humoru, ale to już nie nasza sprawa. Niech policja Edynburga prowadzi swoje śledztwo.
No dobrze, ale dlaczego go zabili? Zresztą, co za głupie pytanie. Jest o wiele więcej powodów, żeby zabić, niż żeby zostawić przy życiu. Chłopak młody i zapalczywy, ojciec biznesmen i polityk, Wiktor mógł cierpieć za swoje winy, za sprawki ojca, i w ogóle bez powodu.
Tak, Heser i Zawulon dali ciała jednocześnie. Zobaczyli niebezpieczeństwo tam, gdzie go nie ma i nigdy nie było.
– Dziękuję za pomoc – powiedziałem do Jeana. – Pójdę już.
– Jednak jesteś rosyjskim policjantem – stwierdził z satysfakcją Jean. – Zauważyłeś coś?
Pokręciłem głową, uśmiechając się. Jean westchnął.
– Odprowadzę cię, Anton.
Nieopodal „Podziemi” znalazłem sympatyczny pub o nazwie „Derkacz i chorągiewka”. Trzy niewielkie, połączone ze sobą salw ciemne ściany i sufit, stare lampy, kufle piwa, obrazki i różne drobiazgi na ścianach, bar z kilkoma kranami i bateria butelek, samej whisky było z pięćdziesiąt gatunków. Jednym słowem, to wszystko, co staje człowiekowi przed oczami, gdy słyszy „szkocki pub” – ku zadowoleniu różnojęzycznych turystów.
Przypomniałem sobie, co mówił Siemion, i zamówiłem haggis i zupę dnia. Wziąłem od barmanki (krzepkiej kobiety o mocnych rękach osoby mającej do czynienia z drążkiem pompki do piwa) kufel guinnessa i poszedłem do odległej, najmniejszej sali, gdzie był wolny stolik. Przy sąsiednim jadła obiad grupa Japończyków, przy następnym pod oknem pił piwo wąsaty, starszawy mężczyzna, najwyraźniej miejscowy. Wyglądał jak Moskwianin, którego ni z tego, ni z owego przywiało na Plac Czerwony. Było słychać muzykę, na szczęście niegłośną i przyjemną.
Zupa okazała się zwykłym bulionem z jajkiem i grzankami, a haggis szkocką wariacją na temat pasztetowej. Ale zjadłem jedno i drugie, a także frytki, i uznałem program turystyczny za wykonany.
Najbardziej smakowało mi piwo. Osuszając kufel, zadzwoniłem do domu. Porozmawiałem chwilę ze Świetlaną, powiedziałem, że długo się tu nie zabawię, bo właściwie wszystko się wyjaśniło.
Przed telefonem do szefa edynburskiego Nocnego Patrolu zamówiłem jeszcze jeden kufel piwa. Odszukałem numer do Fomy Lermonta i zadzwoniłem.
– Słucham – odpowiedziano po dwóch sygnałach, i to po rosyjsku!
– Dzień dobry, Thomasie – przywitałem się, na wszelki wypadek nie używając rosyjskiego wariantu jego imienia. – Nazywam się Anton Gorodecki, jestem pańskim kolegą z Moskwy. Heser prosił, żeby przekazać panu pozdrowienia.
Skrzywiłem się, bo zabrzmiało to jak dialog z kiepskiej powieści szpiegowskiej.
– Dzień dobry, Anton – usłyszałem. – Spodziewałem się pańskiego telefonu. Jak podróż?
– Znakomicie. Zatrzymałem się w sympatycznym hotelu, trochę ciemnym, ale za to w centrum. Pospacerowałem po mieście i trochę pod miastem. – Niosło mnie na całego, mówienie szyfrem niespodziewanie bardzo mi się spodobało. – Czy mogliśmy się spotkać?
– Oczywiście, Anton. Zaraz do pana podejdę – rzekł mój r» mówca. – Chociaż… może to raczej pan się do mnie przeniesie?* Mam tu dość przytulny kącik…
Podniosłem wzrok i popatrzyłem na starszawego mężczyznę siedzącego przy oknie. Wysokie czoło, gęste brwi, ostry podbródek, mądre, ironiczne spojrzenie. Mężczyzna schował telefon do kieszeni i gestem wskazał wolne krzesło.
Tak, on i Heser mieli sporo wspólnego… przynajmniej w sposobie bycia. Zdaje się, że Thomas Lermont umiał przytemperować podwładnych nie gorzej niż Borys Ignatjewicz.
Wziąłem kufel i przysiadłem się do stolika szefa Nocnego Patrolu Edynburga.
– Mów mi Foma – powiedział Lermont. – Będzie mi miło przypomnieć sobie Hesera.
– Od dawna się znacie?
– Tak. Heser ma jeszcze wcześniejszych przyjaciół, ja nie. Wiele o tobie słyszałem, Anton.
Milczałem. Cóż mógłbym powiedzieć, skoro ja usłyszałem o nim wczoraj po raz pierwszy?
– Rozmawiałeś z Bruce’em… Jak ci się podoba nasz Mist wampirów?
Po chwili zastanowienia sformułowałem swoje wrażenia:
– Zły, nieszczęśliwy, cyniczny. Ale oni wszyscy są złośliwi, cyniczni, nieszczęśliwi. Nie zabił Wiktora.
– Przycisnąłeś go – skonstatował Foma.
– Tak wyszło. On nic nie wie.
– Nie musisz się tłumaczyć – Lermont napił się piwa – bardzo dobrze wyszło. Ambicja nie pozwoli mu tego rozgłosić, a my zdobyliśmy informacje… No dobrze, a co zobaczyłeś w „Podziemiach Szkocji”?
– Strachy na lachy. „Podziemia” są zamknięte, ale udało mi się porozmawiać z jednym z aktorów i obejrzeć miejsce przestępstwa.
– No, no? – Lermont się ożywił. – I czego się dowiedziałeś?
Lata kontaktów z Heserem zrobiły swoje, od razu poczułem, ze władcza ręka zwierzchnika chce przytrzeć nosa zarozumiałemu młodemu magowi.
– Ta „krwawa rzeka”, gdzie zarżnęli Wiktora… – Popatrzyłem na niewzruszonego Lermonta i poprawiłem się: – Gdzie zabili Wiktora… W wodzie jest krew, dużo ludzkiej krwi. Zdaje się, że żaden wampir nie wyssał z niego krwi, po prostu przecięto mu arterię i trzymano, czekając, aż krew spłynie do kanału. Należałoby zrobić analizę wody, można wciągnąć policję, niech zrobią badanie DNA…
– Ta wasza wiara w technikę! – Foma się skrzywił. – Krew w kanale jest krwią Wiktora, sprawdziliśmy to od razu pierwszego dnia. Zwykła magia podobieństw, piąty poziom Siły.
Dysputy z Heserem nauczyły mnie również tego, żeby się zbyt szybko nie poddawać.
– Nam to do niczego nie jest potrzebne, ale policji można podsunąć ten pomysł. Niech się dowiedzą, że krew wylano do kanału. Z jednej strony pomoże to śledztwu, z drugiej ucichną plotki o wampirach.
– Mamy tu dobrą policję – odparł spokojnie Foma. – Już wszystko sprawdzili i prowadzą śledztwo. Uciszanie plotek nie leży w ich kompetencji; kogo obchodzą głupie brukowce…