Artystów było pięcioro. Trzech młodych chłopców w jaskrawych „cyrkowych” strojach właśnie odpoczywało, młoda dziewczyna w rozwianej, półprzezroczystej sukience obchodziła widzów z tacą – monety i banknoty kładziono dość chętnie.
Teraz występował tylko Jegor. Był w czarnym garniturze i białej koszuli z muszką – elegancki, odcinający się od pstrokatego tłumu w letnich ubraniach.
Jegor żonglował kolorowymi kulkami, ale to nie była zwykła żonglerka. Jego prawa dłoń wystrzeliwała w powietrze czerwone, niebieskie i zielone piłeczki wielkości wiśni. Otwarta dłoń wykręcała się powoli, pokazując, że nic w niej nie ma. Potem palce łączyły się, dłoń robiła ostry wymach i w górę mknęła kolejna kulka. Lewa dłoń chwytała spadające kulki, ściskała je, zamykała w pięści, przerywała „tęczę” i od razu się otwierała – już pusta. I
Kulki brały się znikąd i donikąd odchodziły. Robiło się ich coraz więcej, jakby Jegor nie nadążał zabierać z powietrza wszystkich, które podrzucał. Barwna parabola stawała się coraz barwniejsza, coraz szczelniejsza, przemieniając się w połyskliwy bicz. W oczach zaczynało się mienić, ruchy palców Jegora stały się tak szybkie, że wyszły poza granice najzręczniejszego prestidigitatora. Uliczny szum podpływał do znieruchomiałego tłumu widzów i cichł, niczym szum odległego morza. Kolorowy sznur miotał się w rękach Jegora.
Napięcie rosło. Dziewczyna przestała zbierać pieniądze – i tak nikt na nią nie patrzył – odwróciła się do Jegora i patrzyła na niego zakochanymi, zachwyconymi oczami.
Jegor gwałtownie opuścił ręce i w jego dłoniach zamiast piłeczek pojawiła się kolorowa, trzepocząca się taśma.
Widzowie zaczęli bić brawo, jakby obudzeni ze snu.
Przypomniał mi się stary dowcip o sztukmistrzu, który przyszedł nająć się do cyrku: „Mam taki numer: wychodzę na scenę i żongluję kolorowymi rybkami, które potem wzlatują wysoko, pod samą kopułę, i znikają. Tylko jeszcze nie wymyśliłem, jak to zrobić…”.
Biedny sztukmistrz. Żeby zrobić coś takiego, trzeba być Innym. Choćby nieinicjowanym.
Nawet bez inicjacji, bez pierwszego wejścia do Zmroku, potencjalny Inny potrafi robić takie rzeczy, jakich nigdy nie zdoła zrobić człowiek. Z Jegorem sprawa wygląda trochę inaczej. W dzieciństwie wchodził do Zmroku, nawet na drugą warstwę, ale wtedy ładowano go cudzą Siłą, jego własne zdolności są minimalne. Potem uniknął ostatecznej inicjacji i pozostał tym, kim był – nieokreślonym Innym, który nie umie świadomie kontrolować swoich zdolności, który nie zwrócił się ani ku Światłu, ani ku Ciemności. Jego Księga Losu została przepisana, przywrócono jej stan pierwotny. Jegor zyskał możliwość ponownego wyboru, ale zrezygnował z niej.
I wmówił sobie, że jest zwykłym człowiekiem.
Na pewno sam nie wie, jak robi ten swój numer. Jest przekonany, że po prostu bardzo zręcznie żongluje piłeczkami, niezauważalnie przekładając je z ręki do ręki przed posłaniem ich w górę, a potem jeszcze zmyślniej zastępuje kulki specjalną taśmą, dla wygody w kilku miejscach obciążoną. Jest pewien, że wykonuje swój numer bez żadnej magii, jak zwykły zręczny człowiek.
W rzeczywistości taka sztuczka jest niemożliwa.
Widzowie bili brawo. Na ich twarzach malował się autentyczny zachwyt, jaki w cyrku widuje się jedynie na twarzach dzieci. Przez chwilę świat wydał im się tajemniczy i czarodziejski.
Nie wiedzą, że świat taki właśnie jest.
Jegor ukłonił się i ruszył po kręgu, ale nie zbierał pieniędzy, chociaż ludzie podawali mu banknoty. Patrzył na twarze.
No nie! Przecież on się karmi ludzkimi emocjami, w ogóle nie zdając sobie z tego sprawy!
Chciałem się szybko usunąć z tłumu, ale z tyłu napierali widzowie, pod moimi nogami podskakiwały dzieci, a prosto w ucho dyszała mi półnaga dziewczyna z piercingiem na ustach. Nie zdążyłem i Jegor mnie zauważył. Stanął.
Ja mogłem tylko rozłożyć ręce.
Jegor się zawahał, powiedział coś do idącej za nim dziewczyny z tacą i wszedł w tłum. Ludzie rozsuwali się, klepali go po ramionach, wołali coś z zachwytem w różnych językach.
– Wybacz, jestem tu przypadkiem – powiedziałem szybko, gdy podszedł. – Nie sądziłem, że cię tu spotkam.
Patrzył na mnie przez chwilę, potem skinął głową.
– Wierzę ci.
No tak, był teraz u szczytu Siły, pewnie intuicyjnie wyczuwał kłamstwo.
– Pójdę już – westchnąłem. – Świetny występ, nie mogłem oderwać oczu.
– Poczekaj, i tak muszę zwilżyć gardło. – Jegor szedł za mną. -4 Pot się ze mnie leje.
Jakiś zaciekawiony chłopczyk złapał go za rękę. Jegor przystanął, rozpiął mankiet koszuli, pokazał, że nic tam nie ma. Potem wyjął z powietrza lekką srebrzystą kulkę i wręczył nieufnemu widzowi. Chłopiec pisnął z zachwytu i pobiegł do stojących nieopodal rodziców.
– Super – pochwaliłem. – W Moskwie też występujesz? Zaprowadziłbym córkę do cyrku.
– W Moskwie nie. – Jegor się skrzywił. – Wiesz, jak młodzieży ciężko przebić się w naszych cyrkach?
– Domyślam się.
– Jeśli nie pochodzisz z rodziny cyrkowców, jeśli nie skakałeś od piątego roku życia po maneżu, jeśli nie masz kontaktów… A jak proponują występy za granicą… – Jegor machnął ręką. – Do diabła z nimi… W przyszłym roku mam występować w cyrku francuskim, właśnie obgaduję kontrakt, niech sobie potem plują w brodę.
Usiedliśmy przy stoliku przed najbliższą kawiarnią. Jegor zamówił szklankę soku, ja podwójne espresso. Znowu chciało mi się spać.
– To w końcu jesteś tu z mojego powodu czy nie? – zapytał ostro Jegor.
– Skąd ja mogłem wiedzieć, że lecisz do Edynburga?! Przyjechałem tu służbowo, w zupełnie innej sprawie!
Jegor spojrzał na mnie podejrzliwie, potem westchnął i się odprężył.
– To przepraszam. Wtedy w samolocie jakoś tak się wkurzyłem. Nie lubię twojej firmy. Nie mam jej za co lubić.
– Wszystko w porządku – powiedziałem, wysuwając ręce przed siebie. – Rozumiem. Naszej firmy nie należy lubić, nie zasługuje na to.
– Aha. – Jegor patrzył w zadumie na szklankę soku pomarańczowego. – A co u was? Dalej Heser, tak?
– Oczywiście. Był, jest i będzie.
– A Tygrysek i Niedźwiedź? – Jegor uśmiechnął się, jakby sobie przypomniał coś miłego. – Pobrali się?
– Tygrysek zginęła, Jegor. – Wzdrygnąłem się, gdy zrozumiałem, że on o tym nie wiedział. – Mieliśmy taką niedobrą historię… wszyscy oberwali.
– Zginęła… – powtórzył w zadumie Jegor. – Szkoda. Bardzo mi się podobała. Taka silna, wilkołak…
– Mag-odmieniec – poprawiłem. – Silna, ale bardzo uczuciowa. Zaatakowała Zwierciadło.
– Zwierciadło?
– To taki typ maga, bardzo niezwykły. Czasami, jeśli szala zwycięstwa przechyla się na stronę któregoś Patrolu, na pomoc drugiemu przychodzi mag-Zwierciadło. Podobno rodzi go sam Zmrok, ale dokładnie nikt tego nie wie. Zwierciadlanego maga nie można pokonać w zwykłej walce, on odbiera Siłę przeciwnikowi, odbija każdy cios. Nieźle nas wtedy przetrzepało. A Tygrysek zginęła.
– A Zwierciadło? Zabiliście go?
– Nazywał się Witalij Rogoża. Ubezcieleśnił się, odszedł w Zmrok. Sam z siebie, taki jest los Zwierciadeł. Zwykle Zwierciadłem zostaje słaby, nieokreślony mag. Nagle traci pamięć i przyjeżdża tam, gdzie jedna Siła ma gwałtowną przewagę nad drugą, stając po stronie przegrywającego. Potem Zwierciadło znika, rozpływa się w Zmroku.
Ostatnie słowa wymamrotałem automatycznie, myśląc o czymś innym.
W piersi rósł bolesny, zimny kłąb. Słaby, nieokreślony mag?
– I dobrze mu tak – powiedział mściwie Jegor. – Szkoda Tygryska… Często o niej myślałem. I czasami o tobie…