– Kanał, którym płynęła łódka, został sprawdzony – powiedziałem. – W wodzie jest krew, dużo krwi. Niechże się pani uspokoi, Lero… Żadnych wampirów nie ma. Ktoś zabił pani przyjaciela i Wiktor się wykrwawił. To straszne, to okrutne, ale nie ma nic wspólnego z wampirami.
– Czemu policja mi tego nie powiedziała? – spytała po chwili milczenia.
– Mają swoje powody. Boją się przecieku informacji, może nawet o coś panią podejrzewają.
Zamiast się wystraszyć, rozzłościła się.
– Bydlaki! To ja nie mogę zasnąć, każdego wieczoru wlewam w siebie whisky, wczoraj omal nie zaciągnęłam do łóżka jakiegoś chłopaka… Boję się zostać sama, rozumie pan? Boję się! A oni milczą! Przepraszam… ja na chwileczkę…
– Chyba trochę przesadziłem z masażem – powiedziałem, kiedy wróciła z toalety. – Ale nie jestem profesjonalistą, jedynie poznałem kilka chwytów…
– Czego was tam uczą… – mruknęła Lera.
Zrozumiałem, że nie ma najmniejszych wątpliwości odnośnie do moich powiązań z KGB, podobnie zresztą jak młody Francuz z „Podziemi”. Wszyscy jesteśmy dziećmi kultury masowej, wszyscy wierzymy w jej sztampy. Nie potrzebujesz dokumentów, wystarczy, że zachowujesz się jak tajny agent z filmu sensacyjnego.
– Lero, mam do pani ogromną prośbę. Niech się pani skupi i spróbuje sobie przypomnieć okoliczności śmierci Wiktora – powiedziałem. – Zdaję sobie sprawę, że o tym wszystkim opowiadała już pani wiele razy i mimo to, proszę: niech pani spróbuje.
– Wsiedliśmy do tej kretyńskiej łódki – zaczęła Lera – omal nie upadłam, tam jest bardzo niewygodne zejście, dno jest głęboko, a w ciemności w ogóle tego nie widać…
– Proszę opowiedzieć od samego początku, od chwili, gdy wstaliście rano. Ze szczegółami.
W oczach Lery zapłonął łobuzerski ognik.
– Więc tak… obudziliśmy się o dziesiątej, na śniadanie już się spóźniliśmy, więc zaczęliśmy się kochać. Potem poszliśmy pod prysznic i pod prysznicem zupełnie nas poniosło…
Z dobrodusznym uśmiechem kiwałem głową, wysłuchując jej opowieści – rzeczywiście bardzo szczegółowej. Gdy w pewnym momencie się rozpłakała, poczekałam kilkanaście minut. W końcu się uspokoiła, potrząsnęła głową i spojrzała mi w oczy.
– Weszliśmy do pubu… „Dąb i wstążka”, zjedliśmy coś, wypiliśmy po kuflu piwa… Było gorąco i wtedy zobaczyliśmy szyld tych przeklętych „Podziemi”. Wiktor stwierdził, że to brzmi ciekawie… a przynajmniej będzie chłodno. No i poszliśmy tam…
Nic. Żadnych punktów zaczepienia. Wiedziałem, że z Lerą rozmawiali już zawodowcy, wypytywali, zmuszali do przypomnienia sobie różnych szczegółów, po dziesięć razy zadawali te same pytania… Na co liczyłem? Co nowego mogłaby sobie przypomnieć?
Gdy znów zaczęła opisywać łódkę, uniosłem rękę.
– Chwileczkę, Walerio. A ten lustrzany labirynt… powiedziała pani, że to było najciekawsze. Nie wydarzyło się tam nic niezwykłego?
Nie wiem, czemu o to spytałem. Może dlatego, że myślałem o Jegorze. A może dlatego, że przypomniałem sobie starą kłamliwą bajkę o wampirach, które nie odbijają się w lustrach.
– W lustrzanym labiryncie?… – Lera ściągnęła brwi. – A! Faktycznie! Witia pomachał komuś ręką, jakby zobaczył znajomego. A potem stwierdził, że mu się przywidziało.
– A pani, Lero? Zobaczyła pani kogoś znajomego?
– Nie. Przecież tam wszędzie były lustra. Można się naprawdę pogubić w tych twarzach i to trochę człowieka denerwuje. Starałam się nie przyglądać.
– A może ma pani jakąś sugestię, kogo Wiktor mógł zobaczyć?
– To może być ważne? – spytała poważnie Lera.
– Tak – odparłem bez wahania.
To było bardzo ważne. To był wyraźny ślad. Jeśli w „Podziemiach” znajdował się wampir, który odwracał uwagę ludzi, udawał niewidzialnego, to w lustrzanej komnacie mógł być przez chwilę widoczny. A Wiktor nie tylko go zobaczył, ale również poznał.
Co mogło być niebezpiecznego w tym rozpoznaniu? Wszedł sobie człowiek do „Podziemi”, i co z tego? Dlaczego wampir spanikował i zabił studenta, który nie podejrzewał nic złego?
Nie wiem. Na razie nie wiem.
– Wiktorowi chyba się zdawało, że zobaczył jakiegoś znajomego… i to nietutejszego – odparła Lera po zastanowieniu. – Bo wyglądał na zdziwionego. Gdyby zobaczył kogoś z uniwerku, pomachałby mu ręką, zawołał „cześć”, a tutaj pomachał, ale nie wołał. Wie pan, to tak, jak człowiek nie jest do końca pewny, czy spotkał znajomego, czy mu się zdawało. A później, gdy znajomy już się nie pokazał, Wiktor tak się jakoś stropił i powiedział, że to głupstwo. Jakby przekonywał sam siebie, że to się nie mogło zdarzyć. Anton, czy Witia widział mordercę?
– Obawiam się, że tak. – Skinąłem głową. – Być może właśnie dlatego został zamordowany. Dziękuję. Bardzo mi pani pomogła.
– Czy powinnam opowiedzieć o rym policji? – spytała Lera. Zastanowiłem się i wzruszyłem ramionami.
– Dlaczego nie? Tylko proszę nie wspominać o mojej wizycie, dobrze? A o lustrzanym labiryncie może im pani śmiało powiedzieć.
– Powiadomi mnie pan, jeśli znajdzie pan mordercę?
– Oczywiście.
– Nieprawda. – Lera pokręciła głowa. – Kłamie pan… O niczym mi pan nie powie.
– Przyślę pani widokówkę – powiedziałem po chwili milczenia. – Z widokiem Edynburga. To będzie znaczyło, że Wiktor został pomszczony.
Waleria skinęła głową. Jej następne pytanie zastało mnie już w drzwiach.
– Anton, a jeśli ja… co mam zrobić z dzieckiem?
– Tę decyzję musi pani podjąć sama. Proszę zrozumieć: nikt nigdy o niczym nie będzie za panią decydował. Ani prezydent, ani szef, ani dobry czarodziej.
– Mam dziewiętnaście lat – szepnęła Lera. – Kochałam Witię, ale jego już nie ma. Mieć dziecko w wieku dwudziestu lat i nie mieć męża?…
– Musi pani sama zdecydować. Ale tak czy inaczej, niech pani nie pije – poprosiłem i wyszedłem.
Zapadł wieczór, a ja miałem za sobą bezsenną noc, podzieloną między lotniska i samoloty. Wypiłem jeszcze jedną kawę, z żalem zerkając na krany piwa. Wiedziałem, że wystarczy pół kufla, żebym zupełnie oklapł.
Zadzwoniłem do Hesera i opowiedziałem mu, czego się dziś dowiedziałem.
– Szukać wampira wśród moskiewskich znajomych Wiktora… – rzekł w zadumie Heser. – Dziękuję, Anton, ale jego moskiewskie kontakty już sprawdziliśmy. Dobrze, poszukamy dokładniej i głębiej. Będziemy drążyć, poczynając od przedszkola. Co masz zamiar teraz zrobić?
– Pójdę spać.
– Jakieś wnioski?
– Coś tu się kroi, Heserze. Nie wiem, co konkretnie, ale coś potężnego.
– Potrzebujesz pomocy?
Już miałem powiedzieć, że nie, ale przypomniałem sobie Siemiona.
– Borysie Ignatjewiczu, jeśli Siemion nie jest bardzo zajęty…
– A co, stęsknił się za Szkocją? – prychnął Heser. – Dobrze, przyślę go. Jeśli się nie będzie grzebał, to rano się zobaczycie. Odpoczywaj.
O Jegorze nie wspomniałem. Chowając komórkę, zerknąłem na wskaźnik baterii. No, no, prawie pełna. W Moskwie mój telefon wysiada po dwóch dniach, choć wcale dużo nie gadam, a za granicą spokojnie działa przez tydzień. Nadajniki są gęściej ustawione, czy co?…
A teraz jeszcze jedna sprawa, niezbyt przyjemna.
Wyjąłem figurkę wilka, postawiłem na stole.
Łączność, rada, obrona?
Zacisnąłem figurkę w ręku, przymknąłem oczy i zawołałem w myślach: „Zawulonie!”.