Cisza. Żadnej reakcji. Może to działa jakoś inaczej? „Zawulonie!”.
Czy mi się zdawało, czy rzeczywiście poczułem na sobie czyjś wzrok?
O ile pamiętam, Zawulon nigdy nie odpowiadał od razu. Nawet, gdy wołała go kochanka. „Zawulonie!!!”. „Co się drzesz, Gorodecki?”.
Otworzyłem oczy, ale rzecz jasna, nikogo obok mnie nie było.
„Potrzebuję rady, Ciemny”.
„Pytaj”.
Dobrze, że w takiej rozmowie nie słychać emocji. Pewnie Zawulon uśmiecha się teraz z wyższością – Jasny zwrócił się do niego o pomoc!
„Zawulonie, gdy wtedy przyszedł do was zwierciadlany mag, wzywaliście go?”.
Najwyraźniej nie takiego pytania się spodziewał.
„Zwierciadło? Witalij Rogoża?”.
„Tak”.
Przerwa. Zawulon zna odpowiedź. Tylko się zastanawia, czy powiedzieć prawdę, czy skłamać.
„Zwierciadła nie można wezwać, Jasny. Rodzi je Zmrok”.
„A co musi się stać, żeby się zjawił zwierciadlany mag?”.
„Znacząca przewaga jednej Siły nad drugą, i to gwałtowna. Zwierciadło przyszło dlatego, że Heser zbyt szybko podniósł poziom Swietłany, znowu wprowadził Olgę i… i przepisał los twojej przyszłej córki, czyniąc z niej Największą z Wielkich”.
„Można przewidzieć, kto stanie się przyszłym lustrzanym magiem?”.
„Można. To Inny, którego pierwotna Siła jest minimalna. Nie powinien być inicjowany, powinien nie lubić ani Światła, ani Ciemności, albo przeciwnie, lubić i Światło, i Ciemność. Jednocześnie człowiek i Inny, stojący na rozdrożu, nie dostrzegając różnicy między siłami Ciemności i Światła. Tacy się zdarzają, ale rzadko. W Moskwie jest ich dwóch: ojciec Wiktora i… twój mały przyjaciel Jegor. Zresztą, on już chyba dorósł, prawda?”.
„Dlaczego Rogoża przyjechał z Ukrainy?”.
„Dlatego że to nie my decydujemy, kto zostanie Zwierciadłem. Liczyłem na jego przyjście, ale zawczasu nic nie wiadomo; Zwierciadlany mag może przyjść, a może nie przyjść. Może pojawić się od razu, a może docierać do miejsca, w którym została zakłócona równowaga, przez całe tygodnie czy miesiące. Czy zaspokoiłem twoją ciekawość?”.
„Tak”.
„To teraz ja słucham. Kto zabił Wiktora? I co mają z rym wspólnego zwierciadlani magowie?”.
„Nie ucieszy pana ta wiadomość, Zawulonie. Sadzę, że śmierć Wiktora miała na celu zdyskredytowanie Nocnego Patrolu. «Podziemia» należą do nich… A co się tyczy Zwierciadła… Obawiam się, że sytuacja może się na tyle zdestabilizować, że przyjdzie zwierciadlany mag. Czy w Edynburgu są kandydaci do tej roli?”.
Chyba mi uwierzył, bo odpowiedział w zadumie:
„Nie wiem, nigdy się tym nie interesowałem”.
„Wobec tego to na razie wszystko. Gdy się pan dowie, proszę mnie poinformować”.
Nie czekałam na jego śmieszek, otworzyłem dłoń i przerwałem połączenie. Figurka wilka lśniła od potu i przez to wyglądała jak żywa.
Dobrze, czas wracać do hotelu. Do przytulnego apartamentu dla Jasnych, królestwa bieli, beżu i różu, do koronkowych firanek i jedwabnej pościeli.
Telefon zadzwonił przyzywająco.
– Tak? – powiedziałem, przystawiając komórkę do ucha. Pochwyciłem wzrok kelnera i przesunąłem palcem po otwartej dłoni, jakbym wypisywał rachunek. Kelner uśmiechnął się z wysiłkiem, zerknął na filiżankę przede mną i napisał na kartce „2£”.
– Anthony, przyjacielu – usłyszałem w słuchawce głos Lermonta. To „Anthony” dało mi do zrozumienia, że obok niego jest ktoś, kto nie powinien wiedzieć, że jestem Rosjaninem. – Jak czuł się mój pracownik, gdy wychodziłeś z „Podziemi”?
– Dobrze.
– On nie żyje, Anthony. Możesz przyjechać? Wysyczałem coś niecenzuralnego, wygrzebałem z kieszeni drobne. Tak… Zamek jest tam, a most tam…
– Jeśli od razu złapię taksówkę, to będę za pięć minut.
– Pośpiesz się – polecił Lermont.
Wolną taksówkę znalazłem od razu, nie musiałem uciekać się do magii, żeby zwolnić zajęty wóz. W Edynburgu z taksówkami nie ma problemu. Wsiadłem, wyjąłem papierosa i zapaliłem. Taksówkarz popatrzył na mnie lekko niezadowolony, ale nic nie powiedział. Opuściłem szybę do końca; faktycznie, nieładnie wyszło… Wsiądą po mnie niepalący… Ale tak strasznie chciało mi się palić.
Kretyn! Co ze mnie za kretyn! Martwiłem się o Jegora, zatroszczyłem o Walerię, ale nie wpadłem na to, żeby ruszyć głową! Pewnie moja wizyta w „Podziemiach” została zauważona, ktoś spanikował… I biedny Jean, nerwowy francuski student już nigdy nie wróci do swojego Nantes.
Przeze mnie.
A swoją drogą, Lermont też dobry! Zamknął „Podziemia” i wysłał na dyżur jednego człowieka. I to nie Innego, nie bojowego maga, który mógłby walczyć z wampirem jak równy z równym, lecz wystraszonego chłopaka w karnawałowym stroju.
Wyobraziłem sobie rudego Francuza o białej twarzy, ale już nie od makijażu, lecz od utraty krwi, leżącego wśród narzędzi tortur. „Samemu tu trochę nieprzyjemnie…”. Zacząłem rozpaczliwie, półgłosem kląć.
Głupiec, głupiec, głupiec…
Lermont czekał na mnie przed wejściem do podziemi. Był ponury i zły tak, jak może być zły Jasny.
– Idziemy – rzekł i nie oglądając się, ruszył przodem. Szybko dotarliśmy przez szereg pustych komnat i doszliśmy do „Krwawej rzeki”. Znów tutaj?
Foma wsiadł w milczeniu do łódki, ja za nim. Lermont machnął ręką, zazgrzytał mechanizm i łódka ruszyła.
– Nie wzywał pan policji? – zapytałem.
– Jeszcze nie. Tylko swoich… i obserwatora od Ciemnych.
– Gdzie oni są?
– Poprosiłem, żeby poczekali kilka pomieszczeń dalej. Pol wiedziałem, że chcę zaprosić niezależnego eksperta, żeby obejrzał ciało. Zwykłego człowieka. Nie powinieneś się na razie ujawniać…
Łódka przepłynęła krótki odcinek i zatrzymała się przy drugim cumowisku.
– To tutaj – powiedział ponuro Foma.
Wysiadłem z łódki i przeszedłem za właścicielem do następnego pokoju, gdzie znajdowała się ekspozycja narzędzi kaźni. Z sufitu zwisał manekin w pętli, a na gilotynie… na gilotynie był nie manekin. Morderca znów dał wyraz swojemu poczuciu humoru.
Żeby odrąbać człowiekowi głowę tępym nożem makiety gilotyny, trzeba posiadać nadludzką siłę. Na przykład wampirzą.
Białe plastikowe wiadro pod gilotyną było pełne krwi. Odcięta głowa leżała obok.
Przykucnąłem, ostrożnie wziąłem głowę w dłonie i poczułem, że mam ochotę krzyczeć – z poczucia bezsilności i własnej głupoty.
– Gdybym wiedział, co to za bydlę… – odezwał się Foma. – Człowiek pracował u mnie siedemnaście lat…
– Tym bydlęciem jest młody, rudowłosy chłopak – oznajmiłem. – Udaje Francuza, mówi z lekkim akcentem. Wygląda na dwadzieścia lat. Pomysłowy, z teatralnym zacięciem, wspaniały aktor.
Delikatnie położyłem odrąbaną głowę na podłodze, spojrzałem na oszołomionego Lermonta i wyjaśniłem:
– Zrobił mnie jak dziecko. Rozmawiałem z zabójcą kilka metrów od trupa. I nawet nie zacząłem nic podejrzewać. Nic!
Głowa zamordowanego stróża – czarne przyprószone siwizną włosy człowieka po pięćdziesiątce – ślepo patrzyła na nas z podłogi.
– Zamaskować swoją naturę można jedynie wobec słabszego. – Lermont świdrował mnie nieufnym spojrzeniem. – To aksjomat. Spróbuj określić moją aurę.
Dziwna rozmowa nad ciałem mężczyzny z odrąbaną głową. Dziwne miejsce, dziwne przestępstwa, dziwne rozmowy.
Aura Lermonta – płonące żółto-zielone ładunki, kłujący jeżyk Siły – osłabła. Igły ładunków wydłużyły się, przygasły. Kilka sekund później Lermonta otaczała gładka wielowarstwowa aura, charakterystyczna dla człowieka.