Выбрать главу

Typowa dla Innego jest aura poszarpana, nieosłonięta. Może się najeżać igłami i kolcami, może wić jak wir, albo ziać dziurami. To oznaki otwartego konturu energetycznego, zdolności oddawania, ale przede wszystkim przyjmowania energii. Przerabiania jej i czynienia cudów.

Ludzka aura jest gładka, wielowarstwowa, całościowa. Ludzie oddają Siłę, ale jej nie przyjmują. Równa warstwa aury to próba osłony, przerwania powolnego i nieuchronnego upływu życia.

Tak, teraz Lermont wyglądał jak człowiek.

Prawie jak człowiek…

Przyjrzałem mu się uważniej i zobaczyłem blade igły aury. Foma świetnie się zamaskował, ale mimo wszystko przebiłem jego osłonę.

– Widzę – powiedziałem. – Ale tamtemu chłopakowi nie przyglądałem się aż tak uważnie. Mógł się osłonić.

– To by znaczyło, że twój rudy rozmówca jest Wyższym wampirem, albo Wyższym magiem udającym wampira. – Foma pokiwał głową. – Maskując aurę, nie mógł jednocześnie nałożyć maski – a to już coś! To już dużo, Anton! Wiemy jak wygląda! Młody, rudowłosy… na świecie Wyższych Innych nie jest tak znowu dużo.

– Płaszcz pewnie wziął stąd – stwierdziłem. – Sztuczne kły również… Usłyszał, że nadchodzę, i zamiast uciec, spokojnie wyszedł mi na spotkanie… błyskawicznie układając wiarygodną legendę.

– Nawet się domyślam, po co włożył płaszcz – powiedział ponuro Foma, patrząc na zakrwawioną podłogę. – Zapewne miał na ubraniu ślady krwi… Daj mi jego obraz, Anton.

Przymknąłem oczy, usiłując przywołać w pamięci obraz Francuza, a potem w myślach przesłałem go Lermontowi.

– Taak… – Skinął głową. – Doskonale, sprawdzę w naszych kartotekach.

– Może powinniśmy zawiadomić Inkwizycję? – zapytałem.

Lermont pokręcił głową.

– Nie. Na razie nie trzeba. Wydarzenia nie wychodzą poza ramy zwykłego przestępstwa jednego Ciemnego. Dzienny Patrol Edynburga nie zgłasza protestów. Obejdziemy się bez Inkwizycji, Anton. Dopóki jeszcze możemy.

Nie spierałem się. Wzywanie Inkwizycji nigdy nie jest przyjemne.

– Czy moja pomoc będzie teraz potrzebna?

– Nie. Idź spać – polecił Lermont. – Policji nie będziemy informować, to wyłącznie nasze śledztwo. Moi chłopcy spróbują poszukać śladów, a ja zajmę się sprawdzeniem Wyższych.

Stęknął, pochylając się nad odrąbaną głową, jakby się spodziewał znaleźć jakieś ślady zostawione przez nieostrożnego przestępcę. Lermont powinien popracować nad kondycją…

– Foma – powiedziałem półgłosem. – Co jest w „Podziemiach Szkocji”?

– Słucham? – zapytał, nie odwracając się.

– Czego szukają tu Ciemni?

– To rozrywka, Gorodecki – odrzekł sucho Foma. – Rozrywka i nic poza tym.

– No, no – powiedziałem sceptycznie i dopiero potem wyszedłem.

Zabójca nie miał powodów, żeby wracać na miejsce przestępstwa. Gdyby zostawił jakieś ślady, zwykłe lub magiczne, już by je znaleziono.

Ale on wrócił i znowu zabił. Dlaczego? Żeby jeszcze bardziej rozzłościć Nocny Patrol? Głupota. Żeby wystawić na cios Lermonta? Bzdura.

Czyli za pierwszym razem nie zdołał, nie zdążył czegoś zrobić i musiał przyjść jeszcze raz.

Co może ukrywać Lermont? To nie jest zwykłe miejsce… Przecież nie rośnie tu siny mech, a to już anomalia pełną gębą.

Struktura Zmroku jest niejednorodna. Są takie miejsca, w których trudniej wejść w Zmrok, są takie, w których łatwiej. Słyszałem o strefach, w których wejście w Zmrok w ogóle jest niemożliwe. Ale siny mech to wszędobylski pasożyt…

Odszedłem sto metrów od mostu i popatrzyłem przez Zmrok.

Aha…

W miejscu, w którym stałem, mech rósł bujnie. Przed pubami i kawiarniami zwisał całymi girlandami. Przed mieszkaniami było go więcej, przed biurami i sklepami mniej. Na skrzyżowaniach, gdzie kierowcy zwykle się denerwowali, mchu również było dużo. Normalka.

Spojrzałem w stronę mostu – przed wejściem do „Podziemi” mchu robiło się coraz więcej! Wyraźnie go tam ciągnęło, zresztą nic dziwnego. Mchu było coraz więcej i więcej… i nagle, dziesięć metrów od wejścia nagle się kończył, jakby natrafił na niewidzialną przeszkodę!

Dziwne. Gdyby występowało tam coś, co szkodziło pasożytowi, ilość mchu zmniejszałaby się stopniowo. Czyli chodzi o coś innego…

Wyciągnąłem rękę do najbliższej kolonii mchu – puszystej sinej plamy na asfalcie – i poleciłem: – Płoń!

Siła popłynęła przeze mnie, ale powstrzymałem jej napór i mech nie spłonął od razu. Wybrzuszył się, rozrastając się i próbując przerobić darmową energię. Ale Siła rosła i mech nie mógł sobie z nią poradzić; zaczął szarzeć, schnąć… wreszcie zapłonął.

Teraz już widziałem… Gdy wiesz, czego szukać, wszystko staje się jasne.

Rozproszona w przestrzeni Siła, energia wypromieniowana przez ludzi, wchodziła w Zmrok nierównomiernie. Nieprzerwanie sączyła się przez materię świata: na pierwszą, drugą, trzecią warstwę… Ale w okolicach „Podziemi” ziała dziura – tam chlustał nieprzerwany strumień Siły. Wyglądało to tak, jakby w materiale, przez który przesącza się woda, w jednym miejscu wycięta dziurę…

Dla bezmózgiego pasożyta pokarmu było zbyt dużo. Mech sunął do „Podziemi”, przyciągnięty strumieniem Siły i emocjami przestraszonych turystów. Sunął – i sechł.

Chyba już zrozumiałem, dlaczego Foma Lermont właśnie tu zrobił „Podziemia”. Energię spływającą w jedno miejsce należało zamaskować przed szeregowymi Innymi. Dzięki „Podziemiom” nadmiar darmowej Siły składano na karb podpitych turystów, przestraszonych dzieci, niekończący się edynburski karnawał…

Nie zdziwiłbym się, gdyby Foma włożył tyle wysiłku w popularyzację Edynburga tylko i wyłącznie po to, żeby zamaskować to miejsce.

Cóż począć… Czasem nawet Jaśni ściemniają.

Powoli ruszyłem w górę uliczką, która miała mnie doprowadzić do „Royal Mile”. Niezbyt uczęszczana ulica była ciemna, światło padało jedynie z okien mieszkań, wszystkie sklepy już zamknięto, ale powinna zaprowadzić mnie do hotelu. Strasznie chciało mi się spać. Może jednak złapać taksówkę? Ale jaki sens, skoro to dziesięć minut spacerkiem…

Skręciłem w zaułek między domami i wyszedłem na coś w rodzaju małego placu, albo dużego podwórka. Podszedłem do małego pomnika; na kamiennej misie, w której bił strumyczek wody (albo minifontanna, albo poidło) – siedziała papuga z brązu. Poniżej umieszczono tabliczkę; poświeciłem zapalniczką i dowiedziałem się, że fontannę ufundował mieszkaniec miasta na pamiątkę ukochanej papugi, która w podeszłym wieku zmarła na zapalenie płuc…

I wtedy coś szczęknęło za moimi plecami i uderzyło mnie w ramię. Tak mocno, że zrobiłem kilka kroków, żeby nie upaść twarzą w misę z wodą.

Po plecach spłynęła gorąca strużka.

Co jest?!

Znów szczęknięcie i brzęk rykoszetu. Żeby ostatecznie przekonać mnie, że omal nie zginąłem pod pomnikiem papugi, parząca kula zrykoszetowała od ptaka z brązu i z sykiem wpadła do fontanny.

No nie, ktoś do mnie strzela!

Do mnie, Innego! Wyższego maga! Który jednym ruchem ręki może niszczyć pałace i wznosić miasta!

No dobra, z tym wznoszeniem to trochę przesadziłem… Zawsze łatwiej niszczyć niż budować.

Skulony za fontanną, wpatrywałem się w ciemność. Nikogo. Taak… A przez Zmrok?

Osłupiałem.

Najwyraźniej strzelano z zaułka, sąsiadującego z tym, z którego właśnie wyszedłem na placyk. Tylko że nikogo tam nie widziałem! Ani Innego, ani człowieka!

Tyle dobrego, że rana była lekka. Kula przeszła przez tkanki miękkie na wylot. Krwawienie zatamowałem odruchowo, w pierwszej sekundzie. Zaraz przypomnę sobie kilka dobrych zaklęć leczniczych, żeby zrosły się przebite mięśnie…